3 stycznia 2023

Agent 007 zjedzony przez rewolucję. Czas na trans-Bonda?

Sześćdziesiąt lat i wystarczy – tyle filmowego „życia” wyznaczyli jednej ze sztandarowych postaci popkultury ostatnich dekad twórcy serialu o agencie 007. Dlaczego James Bond musiał zginąć?

 

Pod koniec listopada przypadła rocznica urodzin Tomasza Beksińskiego – dziennikarza muzycznego, tłumacza i lektora, który popełnił samobójstwo w Wigilię 1999 roku. Jego losy potoczyły się z grubsza tak jak wielu innych ludzi pozbawionych chrześcijańskiej nadziei i perspektywy wiecznego życia w Bożej obecności. Wychowany w klimacie malowanych przez swego ojca obrazów – mrocznych, demonicznych, nieraz bluźnierczych – uwielbiał świat wampirów i ciemnych duchów. Słuchaczy swoich audycji w radiowej Trójce uwodził ulubioną przez siebie muzyką, nieraz przesyconą okultyzmem, mocno depresyjną, a przy tym złowieszczo „piękną” i pociągającą. Nie znosił Kościoła, dla którego nieraz znalazł szyderczą uwagę czy prowokację. Kilkakrotnie próbował rozstać się ze światem, w końcu zrobił to skutecznie.

Wesprzyj nas już teraz!

W związku ze wspomnianą tu rocznicą, kilka słów o tragicznej postaci pogrążonego w rozpaczy, zdolnego, a przy tym nadwrażliwego człowieka, zamieścił autor facebookowego profilu „Najlepszy muzyczny adres”. Dołączane pod postem wpisy czytelników są kolejnym dowodem, że osobowość i popkulturowe zamiłowania Beksińskiego wywarły duży wpływ na całkiem spore grono osób zaliczających się dzisiaj do średniego pokolenia.

Kino rozpoczyna się i kończy na Bondzie. Tak kiedyś powiedział. Zapowiadał koniec muzyki i tutaj również miał rację, Jak się wydaje i tutaj zakończył się bieg wzdłuż koła. Wszystkie te chwile przeminą w czasie jak łzy w deszczu. Pora umierać” – napisał internauta Jacek Kalicki, w ostatnim zdaniu cytując końcowy fragment pożegnalnego felietonu Beksińskiego, który był między innymi twórcą wielu przekładów filmowej serii o brytyjskim agencie 007.

Jest w tych słowach redukcjonizm, uproszczenie i przesada. Autor napisał jednak w kontekście osoby zmarłego dziennikarza jeszcze parę innych zdań: „Ostrzegał, że ten Piękny, Stary Świat już wkrótce dobiegnie końca. Miał całkowitą słuszność. Nawet Bonda uśmiercono mimo tego, że 007 cieszy się wciąż ogromną popularnością. Jednak Bond musiał umrzeć albowiem władzę nad światem zdobyli tacy, z którymi walczył (…)”.

I rzeczywiście: po równo sześciu dekadach najdłuższej serii w dziejach kina, gdy nieprzerwanie przyciągała ona przed ekrany ogromne tłumy, producenci najwyraźniej postanowili zarżnąć kurę znoszącą złote jaja. Wydawałoby się „nieśmiertelny” główny bohater, który zawsze wychodził obronną ręką z nieprawdopodobnych opresji, tym razem znalazł pogromcę w osobie złoczyńcy o imieniu… Lucyfer. W pojedynku zakaził on Bonda „bronią” genetyczną. 007 sam wybrał śmierć, bowiem gdyby nawiązał bezpośredni fizyczny kontakt z jakimkolwiek innym człowiekiem, oznaczałoby to nieuchronny i nieodwracalny wyrok na tę osobę. Mający swą premierę przed ponad rokiem odcinek nosi przy tym przewrotny tytuł „Nie czas umierać”. Chociaż końcową „listę płac” filmu wieńczy znana z innych części zapowiedź: „James Bond powróci”, to chodzi już z pewnością o innego człowieka – zapewne syna lub… córkę głównej postaci. A może w myśl transhumanistycznego postępu uczeni przeniosą jaźń i umysł bohatera do ciała innej osoby lub robota? Wobec krążących od dawna pogłosek, sympatycy cyklu nie zdziwią się nawet gdy personalia ich ulubieńca przejmie na przykład ciemnoskóry transseksualista lub przybyły do Europy „feminosceptyczny” uchodźca, którego dziadkowie i babcie wywodzą się z czterech różnych kontynentów. Tak czy inaczej, śledzący serię jej miłośnicy wiedzą już, że dla nich nastał koniec pewnej filmowej epoki.

 

007 kontra szaleńcy z „kompleksem Boga”

Jak dobrze wiemy, nieuleczalny hedonista i uwodziciel w osobie filmowego brytyjskiego agenta nie stoi w pierwszym – ba, nawet trzecim ani żadnym innym – szeregu apologetów i krzewicieli chrześcijaństwa oraz Dekalogu. Dlaczego stał się więc postacią niewygodną dla własnych twórców?

Przede wszystkim 007 to heteroseksualny biały mężczyzna, a więc czołowy wróg panoszącej się dziś antycywilizacji. W dodatku patriota, wierny żołnierz swojego kraju i w ogóle świata zachodniego. Zaprzysięgły antagonista przewijających się przez kolejne epizody serii psychopatycznych szaleńców chcących doprowadzić do atomowej wojny, biologicznej zagłady ludzkości bądź do przejęcia niczym nieograniczonej, despotycznej władzy.

Zwłaszcza w starszych filmach serii dostrzec można całkiem sporo z tego „Pięknego, Starego Świata”, o którym napisał autor komentarza na temat Bonda i Beksińskiego – elegancję w stroju i manierach, stylową architekturę niezaśmieconą jeszcze dzisiejszym szkaradnym, odpychającym wzornictwem, naturalne piękno przyrody i ludzi, chociaż w tym drugim przypadku chodzi o urodę dosyć często eksponowaną nader bezwstydnie.

Kim zaś byli „tacy, z którymi walczył” agent Jej Królewskiej Mości, a którzy dzisiaj „przejęli władzę nad światem”?

Jeden z najważniejszych, czarny charakter w wielu odcinkach sagi to Ernst Stavro Blofeld – długo pozostający w ukryciu bezwzględny przywódca organizacji „Widmo”. Nie wahał się przed najbardziej szalonymi pomysłami zmierzającymi do zasiania chaosu w świecie i rozszerzenia wpływów siatki przypominającej ośmiornicę.

Tytułowa postać filmu „Goldfinger” z 1964 roku to natomiast obsesyjny wręcz entuzjasta złota. Planuje on wielokrotnie pomnożyć wartość posiadanych zasobów tak cennego kruszcu przez atak na rządowy skarbiec w Forcie Knox. Nie zamierza jednak ukraść znajdujących się tam tysięcy sztabek, lecz spowodować ich napromieniowanie za pomocą bomby atomowej. Radioaktywne złoto w kilka sekund stałoby się bezużyteczne, a Goldfinger nieporównanie zamożniejszy niż dotychczas.

Zbiegiem okoliczności Gert Fröbe, aktor kreujący tytułową rolę, był Niemcem z przeszłością w NSDAP. Ponoć jednak w trakcie II wojny światowej ratował przed śmiercią Żydów, co udobruchało ich rodaków z Izraela, chcących zablokować wyświetlanie filmu w swoim kraju. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że Fröbe nie do końca zdołał zdjąć z siebie odium przeszłości, gdyż w filmie jego Goldfinger zamierza zabić żołnierzy z Fort Knox za pomocą… gazu.

W „Operacji Piorun” (1965) jeden z liderów „Widma” Emilio Largo porywa samolot z dwoma bombami nuklearnymi. Organizacja grozi zrzuceniem ich na któreś z wielkich miast jeśli nie otrzyma haraczu o niebotycznej wysokości. Motyw atomowego zagrożenia przewija się zresztą często w całej serii.

„W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” (1969) to wyjątkowy odcinek, w którym James Bond bierze ślub. Sielanka małżonków nie trwa długo, a właściwie nie następuje w ogóle. Pani młoda ginie bowiem z rąk Blofelda i jego wspólniczki zaledwie kilka chwil po ceremonii. Wcześniej jednak 007 zapobiegł perfidnemu planowi „Widma” aby rozpowszechnić w świecie wirus Omega powodujący powszechną bezpłodność. Agentkami programu masowej depopulacji miały stać się zmuszone do tego za pomocą swego rodzaju hipnozy pacjentki kliniki Blofelda – oficjalnie leczącej alergie.

Ludzkości zdecydowanie nie cenił także Karl Stromberg, czarny charakter z odcinka pt. „Szpieg, który mnie kochał” (1977). W przeciwieństwie do Emilia Largo nie „rozdrabniał się” jednak na żądania okupu za porwane okręty atomowe (brytyjski i sowiecki), lecz dążył do przeprowadzenia niszczycielskich, nuklearnych napaści na Nowy Jork i Moskwę. W końcu chciał niemal zupełnie unicestwić życie na Ziemi, ocalając jedynie nieliczne grono szczęśliwców. Swego rodzaju „Arką Stromberga” miałaby być podwodna enklawa – siedziba nowej cywilizacji.

Motyw prawie całkowitej zagłady – z wyłączeniem genetycznie „doskonałych” Übermenschów – powrócił już po dwóch latach od „Szpiega…”, w filmie „Moonraker”. Szwarccharakterem był tym razem Hugo Drax, którego w decydującym pojedynku Bond wyekspediował z międzygwiezdnego statku prosto w kosmiczną otchłań.

W siedemnastym odcinku serii „Goldeneye” (1995) agent 007 niszczy rosyjską, niezwykle groźną broń elektromagnetyczną, którą można było wycelować w dowolne miejsce na Ziemi.

W korowodzie złoczyńców znalazło się też miejsce dla medialnego magnata Elliota Carvera („Jutro nie umiera nigdy”, 1997). Zbrodnią dokonaną w osłonie własnej propagandy próbuje on sprowokować konflikt pomiędzy Wielką Brytanią a Chinami. Wykorzystując siłę środków masowego wpływu planuje skompromitować prezydenta USA, doprowadzić do klęsk żywiołowych, ingerować w gospodarkę. – Po północy będę miał większy wpływ na ludzkość niż sam Bóg – stwierdza w pewnym momencie, a ten wcale nieodosobniony przejaw ludzkiej pychy w konfrontacji z Bondem kończy się tak, jak się skończyć musiał.

Dominik Greene z organizacji Quantum („Quantum of Solace”, 2008) odcina mieszkańcom Boliwii dostęp do wody, chcąc wywołać suszę. Stany Zjednoczone za pośrednictwem CIA nie przeciwstawiają się jego operacjom w zamian za udział w eksploatacji miejscowej ropy.

Wiele z tych ciemnych figur mogłoby śmiało podać sobie ręce z dzisiejszymi teoretykami i praktykami depopulacji, totalnej kontroli społecznej, światowego chaosu, metodycznego wpędzania ludzkości w nędzę i niewolę, kryzysu generowanego w coraz liczniejszych obszarach przez bezbożnych czy też otwarcie satanistycznych ideologów. Nawet jeśli trudno by przyrównać w skali jeden do jednego filmowych złoczyńców z tymi, którzy dziś kreują się na zbawców świata, obrońców kobiet, zwierząt i Matki Ziemi czy też naczelnych lekarzy ludzkości, to w niejednym wątku podobieństwa nasuwają się wręcz same. Łączy ich wszystkich diabelska uległość wobec pokusy: „Będziecie jako bogowie, zajmiecie miejsce Stwórcy”.

Oczywiście wspólny wróg Blofelda, Goldfingera i spółki – James Bond – śmiało może być nazywany na przykład agentem obyczajowego przewrotu, który dokonał się równolegle z jego triumfalnym, długim marszem przez kinowe i telewizyjne sale. Sześć dekad, które upłynęły od premiery pierwszej części („Doktor No”, 1962), śmiało wystarczyło jednak by niegdysiejszy pionier tej rewolucji, chcąc nie chcąc, znalazł się na tyłach pochodu. Zużył się i został wypluty przez system, dla którego nie istnieje nic stałego. 

Roman Motoła

Dekonstrukcja po katolicku: James Bond jako agent rewolucji seksualnej

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij