19 sierpnia 2021

Co po Merkel? Niemcy przygotowują się do wyborów. Sytuacja jest bardzo niepewna

(fot. Christliches Medienmagazin pro/Flickr )

26 września Niemcy wybiorą nowy Bundestag. Preferencje wyborcze są według sondaży niestabilne, a po wyborach możliwe jest utworzenie wielu różnych koalicji. Choć najbardziej realna wydaje się relatywnie stonowana większość pod kierunkiem Armina Lascheta z CDU, nie da się wykluczyć również bardzo negatywnego scenariusza, w którym władzę przejmą socjaldemokraci, zieloni i postkomuniści.

Przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu pewne jest tylko jedno: kończy się era kanclerz Angeli Merkel, która kierowała Republiką Federalną przez 16 lat. Kandydatów do następstwa jest troje: to szef CDU Armin Laschet, obecny wicekanclerz i minister finansów z SPD Olaf Scholz oraz współprzewodnicząca Zielonych Annalena Baerbock. Niewątpliwie to ktoś z nich obejmie stery Bundesrepubliki; pytanie tylko, w jakiej koalicji.

Żadna z niemieckich partii nie cieszy się dziś poparciem wystarczającym do objęcia samodzielnych rządów. Sojusze będą konieczne, prawdopodobnie złożone w dodatku nie z dwóch, ale aż z trzech ugrupowań.

Wesprzyj nas już teraz!

Jeszcze na początku roku, w szczycie pandemii i lockdownów, CDU/CSU miało wysokie poparcie, sięgające 36 procent. Biorąc pod uwagę około 18-procentowe poparcie dla Zielonych wydawało się w tamtym okresie, że nowy rząd utworzą właśnie te formacje. Od wiosny chadecja zaczęła jednak tracić poparcie, w najgorszych momentach notując zaledwie 22 punktów procentowych. Według aktualnych sondaży CDU/CSU może liczyć na od 22 do 27 proc. głosów niemieckich wyborców, podczas gdy Zieloni – na od 17 do 19 procent. To oznacza, że poparcia po prostu nie starczy i czarno-zielona koalicja będzie niemożliwa.

Szef CDU Armin Laschet nie ukrywa, że najchętniej włączyłby w tej sytuacji do rządu liberalną FDP, ugrupowanie, z którym ze względu na jego ekonomiczny liberalizm jest CDU najbliżej. Partia kierowana przez Christiana Lindnera ma dziś poparcie na poziomie 11-12 procent głosów. To oznacza, że perspektywa koalicji zwanej od barw partyjnych „Jamajką” jest bardzo prawdopodobna. Wszystko wskazuje na to, że byłaby też relatywnie łatwa do skonstruowania: wprawdzie zwłaszcza między Zielonymi a FDP istnieje wiele istotnych różnic, ale szefowie tych partii deklarują wolę porozumienia. Co ciekawe, już w 2017 roku przez kilka miesięcy negocjowano powstanie „Jamajki”. Wówczas jednak Christian Lindner nie był w stanie porozumieć się z Angelą Merkel i ówczesnym zarządem Zielonych. Teraz tego rodzaju przeszkody nie powinny wystąpić, Lindner deklaruje otwartość.

Jakie inne rozwiązania są możliwe? Teoretycznie „Jamajka” mogłaby dość łatwo zamienić się w koalicję zwaną „Niemcy”, a więc sojusz CDU, FDP – i socjaldemokratycznej SPD. Byłaby to w gruncie rzeczy kontynuacja rządzącej obecnie „Wielkiej Koalicji” CDU/CSU i SPD, zarazem z pewnym osłabieniem siły przebicia SPD wskutek dodatkowej obecności liberałów. Podobnie jak „Jamajka” taki układ gwarantowałby niemieckiemu rządowi dużą stabilność, można rzec – nawet większą, bo pozbawioną co radykalniejszych postulatów Zielonych. Wydaje się jednak, że „Niemiec” nikt nie chce – CDU/CSU wolałaby współpracować z Zielonymi, a Olaf Scholz deklaruje całkowity brak zainteresowania takim układem. Scholz przekonuje, że ubiega się o urząd kanclerza – cytat – „po to, by rządzić, a nie by zostać kierownikiem cyrku”. Scholz nie jest jednak szefem partii; ugrupowaniem kierują Saskia Esken i Norbert Walter-Borjans. Jednak z perspektywy SPD koncepcja Scholza ma sens; to czysty pragmatyzm. Partia kilka lat temu silnie straciła w sondażach i do dzisiaj nie może się odbudować, walcząc o pozycję „numeru dwa” w niemieckiej polityce z Zielonymi. Scholz jest przekonany, że jeżeli SPD będzie rządzić z CDU kolejne cztery lata, to będzie tracić dalej – i w kolejnych wyborach poniesie całkowitą klęskę. Dlatego w dłuższej perspektywie dla SPD wygodniej byłoby znaleźć się w opozycji i móc w najbliższej kadencji Bundestagu ostro krytykować rząd, tak, by w roku 2025 wyrosnąć na główną siłę, korzystając przy okazji z nieuchronnego „zużycia” fenomenu Zielonych, dziś lubianych przez Niemców jako partia wciąż świeża i nieobarczona balastem rządów.

Olaf Scholz liczy zresztą, że to on przejmie rządy – a to jest możliwe teoretycznie w dwóch wariantach. Pierwszym jest „Sygnalizacja świetlna” (niem. Ampel), czyli sojusz SPD, FDP i Zielonych, drugim tak zwana koalicja „Czerwoni-Czerwoni-Zieloni” (niem. Rot-Rot-Grün), czyli sojusz SPD, postkomunistycznej Lewicy oraz Zielonych. „Sygnalizacja” do skutku najprawdopodobniej nie dojdzie: FDP Christiana Lindnera nie chce rządzić wyłącznie wespół z lewicowcami, bo programowo to dwa inne światy; dla partii oznaczałoby to po prostu kompromitację. Dlatego Scholz może wejść do urzędu kanclerskiego jedynie w drugim przypadku, utworzenia koalicji z Zielonymi i postkomunistami. Obecnie sondaże wskazują na nieco zbyt małe poparcie dla zaistnienia takiego układu, ale wiele może się jeszcze zmienić. Problem w tym, że byłby to sojusz niezwykle trudny. Po pierwsze, znaczna część Niemców bardzo nie chce takiej koalicji, która oznaczałaby ostry skręt Republiki Federalnej w lewo. Po drugie, nie chce jej wielki biznes, obawiając się różnego rodzaju ideologicznych szaleństw w dziedzinie gospodarki. Po trzecie, sojusz z postkomunistyczną Lewicą to swego rodzaju balast – ugrupowanie jest bardzo radykalne, ostro krytykuje choćby NATO, postulując nawet wyjście przez Niemcy z tego sojuszu. Czy „Czerwono-Czerwono-Zielona” koalicja może zaistnieć? Mimo wszystko, tak – jeżeli CDU/CSU z jakichś przyczyn nie byłaby w stanie porozumieć z Zielonymi, a Olaf Scholz wykazałby się odpowiednią determinacją, ostry,  lewicowy skręt Niemiec nie jest wykluczony.

Powyższy układ jest jeszcze wyobrażalny w nieco innym wariancie – z dominacją Zielonych. Wówczas kanclerzem zostałaby Annalena Baerbock, a Scholz musiałby zadowolić się rolą wiceszefa rządu.

Oczywiście w grze jest jeszcze czysto teoretycznie Alternatywa dla Niemiec, która ma w sondażach od 10 do 12 procent. Na gruncie politycznej matematyki można wyobrazić sobie na przykład stabilną większość złożoną z CDU/CSU, FDP i AfD. Taki sojusz jest jednak niemożliwy: z Alternatywą nie chce współpracować żadne ugrupowanie, bo partia ma opinię wrogiej demokracji (co jest sporne) i agresywnie nacjonalistycznej (co jest w dużej mierze zasłużone).

Jak widać z powyższego przeglądu, sytuacja jest niezwykle dynamiczna i dzisiaj nie można przewidzieć nie tylko samego wyniku wyborów, ale nawet koalicji, jaka się utworzy. Z perspektywy Polski nie ma aż tak dużego znaczenia, kto będzie rządził w Berlinie: niemieckie władze tak czy inaczej będą konsekwentnie realizować politykę dominacji w Unii Europejskiej i maksymalnego spychania Warszawy na unijny margines, dążąc do praktycznej realizacji idei Mitteleuropy. Niewątpliwie jednak ewentualne rządy wyłącznie lewicowych partii oznaczałyby dodatkowe trudności: nie tylko w związku z przewidywalnym wzmożeniem antychrześcijańskiej i wrogiej prawu do życia i wolności narracji, ale również z nasileniem ideologicznej ofensywy imigracjonizmu i radykalnym zwiększeniem nacisku na tak zwaną transformację ekologiczną. Czytającym nas Polakom, którzy mają w Niemczech prawa wyborcze, możemy zatem powiedzieć jedynie tyle, ile dobrze wiedzą sami: nie głosujcie na lewicę.

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(1)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 132 803 zł cel: 300 000 zł
44%
wybierz kwotę:
Wspieram