Idąc do wyborów parlamentarnych politycy PiS obiecywali, że konwencja antyprzemocowa zostanie przezeń wypowiedziana. Inicjatywę ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry w tym zakresie porzucono wiosną 2017 roku. Tak podjęte zobowiązania, związane z polityką gender mainstreaming, wypływającą wprost z konwencji, krok po kroku wchodzą w życie. Patrzeć tylko jak rozochocone tym środowiska LGBT zaczną stanowczo domagać się legalizacji homozwiązków i prawa do adopcji przezeń dzieci. Co w tej sytuacji uczyni wyznaczony na przyszłego premiera Mateusz Morawiecki?
Jeszcze pod koniec 2016 roku wydawało się, że PiS spełni obietnice wyborcze i doprowadzi do wypowiedzenia konwencji antyprzemocowej. Pojawił się nawet projekt firmowany przez Zbigniewa Ziobrę, ministra sprawiedliwości. Po fali oburzenia środowisk lewackich, dokument utknął w gabinetach rządowych, a Adam Lipiński, pełnomocnik rządu ds. równego traktowania ogłosił wiosną 2017 roku, że Polska konwencji jednak nie wypowie.
Wesprzyj nas już teraz!
Tak oto przyjęte regulacje obowiązują, a to rodzi konkretne zobowiązania. I to widać w podejmowanych przez rząd działaniach. – Mamy błękitną kartę, widać prowadzenie polityki gender mainstreaming, co jest postulatem konwencji, a Minister Zdrowia wprowadza projekt ustawy dotykający kwestii nadzoru nad zdrowiem dzieci prowadzonym w szkołach. Zakres oddziaływania konwencji postępuje. Cały czas spotykamy się z polityką genderową, prowadzona przez rząd PiS. Bo to jest naszym zobowiązaniem. I strach się bać co będzie za chwile – podkreśla Magdalena Trojanowska z inicjatywy Stop Seksualizacji Naszych Dzieci.
Pojawiły się nawet głosy polityków, by w sytuacji braku działań w kierunku wypowiedzenia konwencji, zwyczajnie jej nie stosować, ale to naiwne działanie. W praktyce właściwie niemożliwe do wykonania. Polskę bowiem obowiązuje umowa międzynarodowa, a to ma swoje konsekwencje. Więc konwencję albo stosujemy, albo się z niej wycofujemy. Nie ma innej opcji. W obecnej sytuacji, kwestie zawarte w konwencji, a dotyczące czy to orzecznictwa, czy prowadzonych procesów legislacyjnych, muszą być brane pod uwagę.
Zdaniem Magdaleny Trojanowskiej, to niebezpieczna sytuacja, a środowiska LGBT już oczekują od rządu podjęcia działań. Obowiązują bowiem konkretne rozwiązania prawne – ustawa antydyskryminacyjna, konwencja antyprzemocowa, które są paliwem do tworzenia coraz do dalej idących żądań. Tak tworzą się precedensy. – Nie jest prawdą, że w Polsce mamy inne społeczeństwo i jesteśmy w stanie stawić opór tej ofensywie. Niestety, gdy dochodzi do konfrontacji na gruncie prawnym, społeczeństwo jest bezsilne i trzeba przeciwnikowi oddać pole – oceniła.
Tak Polska związana podjętymi zobowiązaniami poszerza np. zakres ingerencji w rodzinę, rośnie nad nią nadzór, a odbieranie dzieci staje się zjawiskiem nagminnym i wbrew deklaracjom nie maleje. Pojawiają się za to nowe, skandaliczne projekty ustaw np. zakładających, że lekarz ma nad dzieckiem większą władzę niż rodzic.
Niestety społeczeństwo jest bezradne wobec obowiązującego prawa, nie jest w stanie przeciwdziałać zapisom antyprzemocowym, a może jedynie naciskać na polityków, by ci wypowiedzieli konwencję, co zresztą obiecywali. – Przed dojściem do władzy PiS deklarował, że kiedy obejmie stery państwa, partia zdecydowanie wystąpi przeciwko konwencji. PiS był przecież pierwszym z jej krytyków. Obecnie zapadła cisza i pojawiła się deklaracja, że konwencja jednak nie zostanie wypowiedziana. To pokazuje jak silne są naciski polityczne, albo jak wola polityków PiS jest słaba. Niestety patrząc na całokształt działań rządu na tym polu widać, że istnieje wola, ale parcia do przodu – oceniła Trojanowska.
Tego przykłady widać doskonale. Były deklaracje resortu zdrowia, że w nowej wersji edukacji seksualnej nie pojawią się treści genderowe. W praktyce funkcjonują scenariusze, które w pełni realizują postulaty tzw. edukacji permisywnej, a szkoły są otwarte na całe spektrum organizacji gotowych na seksualizację dzieci.
Uprawniona wydaje się więc być teza, że rząd objął ścieżkę realizacji polityki gendeowej, wymaganej od członków UE. Nie zdziwmy się więc, że wkrótce o swoje „prawa” upomną się środowiska LGBT występując o legalizację związków jednopłciowych czy akceptację dla takich „małżeństw”, włącznie z adopcją przez nich dzieci. Takie jest orzecznictwo UE i ono, jeśli rząd nie postawi tamy, w końcu przedostanie się do Polski. Sposób obrony jest jeden: wypowiedzenie konwencji antyprzemocowej. Debata na ten temat już się przetoczyła, rząd nie ma nic do stracenia, a może spełnić obietnicę wyborczą. Niestety brakuje dobrej woli.
Tymczasem konwencja stambulska jest jednym z najbardziej zaawansowanych instrumentów wprowadzania ideologii rodzaju (gender). Prawnicy nie mają wątpliwości, że jej twórcy wprost zobowiązali państwa-strony do kierowania się perspektywą rodzaju w toku realizowania przepisów konwencyjnych. W praktyce są to rozwiązania nakazujące wprowadzenie do programów nauczania na wszystkich etapach edukacji formalnej i nieformalnej treści w przedmiocie niestereotypowych ról genderowych, także w ramach działalności sportowej, kulturalnej, rekreacyjnej czy w mediach.
Co więcej, wskazane w umowie międzynarodowej organy zostały wyposażone w kompetencje do monitorowania tego, w jaki sposób Polska wdraża polityki genderowe oraz do wydawania wytycznych w tym zakresie. Tymczasem szereg rozwiązań konwencyjnych jest nie do pogodzenia z przepisami Konstytucji RP. Ponadto – niezależnie od tego – w krajach, w których od dawna stosuje się rodzajowy paradygmat rozumienia przemocy odnotowuje się wzrost zachowań przemocowych. A – niestety – konwencja operuje dokładnie tym samym, ideologicznym paradygmatem rozumienia przemocy. Zatem jedyną nadzieją jest to, że Polska w trosce o bezpieczeństwo kobiet, wypowie konwencję.
Konwencja obowiązuje w Polsce od 1 sierpnia 2015 roku. Ratyfikował ja prezydent Bronisław Komorowski. Tak Polska została jednym z nielicznych państw – „przodowników” obok takich krajów jak np. Albania, Andora, Austria, Bośnia i Hercegowina, Czechy, Czarnogóra, Francja, Hiszpania, Holandia, Monako, Portugalia, Serbia, Słowenia, Szwecja, Turcja czy Włochy.
Warto przypomnieć, że przed przyjęciem Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej ostrzegał Instytut Ordo Iuris, jako przed owocem „inicjatyw zmierzających do przyjęcia przez państwa członkowskie standardów w kwestii przemocy jako zjawiska uwarunkowanego płcią społeczno-kulturową”.
W swoim raporcie Instytut wskazywał m.in. na cele konwencji: zapobieganie przemocy wobec kobiet, chronienie ofiar przemocy oraz ściganie sprawców przemocy, które same w sobie nie budzą wątpliwości, tyle że konwencja „sytuuje je w kontrowersyjnym kontekście ideologicznym, skoncentrowanym wokół politycznej idei walki płci”.
Tak przyjęto, że przemoc wobec kobiet jest zdeterminowana przez strukturę społeczną i stanowić ma „efekt nierównych stosunków władzy pomiędzy kobietami a mężczyznami, warunkowanymi na przestrzeni wieków przypisywaniem kobietom i mężczyznom specyficznych ról społecznych”. Stąd wysnuto prosty wniosek, że póki różnice między kobietami a mężczyznami będą istnieć, póty istnieć będzie przemoc wymierzona w kobiety.
Owa interpretacja spowodowała aplikację „leku” w postaci demontażu struktur społecznych czyniących zróżnicowanie pomiędzy kobiecymi i męskimi rolami w społeczeństwie, jako warunkujących i umożliwiających dyskryminację kobiet. Rozwiązania Polska przyjęła, choć kłócą się one z Konstytucją RP odwołującą się do dziedzictwa chrześcijańskiego.
Konwencja uznała też, że przemoc wobec kobiet jest zjawiskiem uwarunkowanym wyłącznie płcią, pomijając takie czynniki jak uzależnienia, rozluźnienie norm społecznych, przemoc w mediach i seksualizacja wizerunku kobiety. Dość dodać, że w krajach „postępowych” (np. skandynawskich), w których taką okrojoną wykładnię się stosuje, poziom przemocy względem kobiet jest wyższy niż w Polsce.
Po co nam była więc konwencja, skoro nie stanowi skutecznego instrumentu zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet? Cele są inne. To chociażby wspieranie procesów legalizacji i upowszechnienia aborcji, przykryte płaszczykiem walki o „prawa” kobiet. To uchylenie furtki do podjęcia próby zakwestionowania chronionego konstytucją „modelu rodziny oraz praw rodziców do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”. To także dyskryminacja mężczyzn i realne zagrożenie prawa do obrony i sądu. To w końcu – a raczej przede wszystkim – nic innego, jak cios wymierzony w rodzinę i chrześcijańskie korzenie, z których wyrosła Polska i Europa.
Nie ma wątpliwości, że konwencję trzeba wypowiedzieć. Nie była w stanie tego zrobić ekipa Beaty Szydło, czy po zmianie szefa rządu przybędzie też odwagi? Mateusz Morawiecki, który przejąć ma stery państwa jest osobą mocno kojarzoną z gospodarką, która raczej nie wchodzi w ideologiczne spory. Czy zatem sprawa (nie) wypowiedzenia konwencji jest przesądzona? W tym wypadku pozwólmy się zaskoczyć.
Marcin Austyn