29 maja 2019

Komiksy na przekór lewicowym trendom [WYWIAD]

Oferta sporej części polskich wydawców w sposób niebezpieczny robi się coraz bardziej zaangażowana ideologicznie. Jest dużo komiksów ukazujących rodzinę jako miejsce represji, Kościół jako szkodliwą instytucję. Spora część mang skierowanych do polskiej młodzieży ukazuje związki homoseksualne. To zresztą jest tło, na którym zaistniał magazyn „Komiks i My”. Dlatego też pismo, stojąc w opozycji do trendów spotkało się od razu z hejtem – mówi Grzegorz Weigt, rysownik komiksów.

 

Skąd pomysł na przedstawienie losów siostry Dolores w magazynie „Komiks i My”?

Wesprzyj nas już teraz!

W odległym 2009 roku opolski „Gość Niedzielny” rozpoczął cykliczną publikację krótkich opowiadań siostry Dolores – Doroty Zok SSPS. To był trudny dla mnie czas, kiedy doświadczyłem głębokiego zwątpienia, braku nadziei. Frustracja zmieniła się w depresję.

 

W swoich felietonach pisanych w Angoli i przesyłanych do Polski siostra Dolores w sposób niewymuszony, prosty i spontaniczny opisywała codzienność misjonarskiej pracy na terenie Afryki. A przebywała już blisko dwadzieścia lat na Czarnym Lądzie – w Republice Południowej Afryki i Angoli. Nie była to pełna uniesień i uduchowienia sielanka, ale praca z chorymi i umierającymi dziećmi, trędowatymi, chorymi na AIDS. Siostra pojechała tam, gdzie najtrudniej, gdzie nikt dobrowolnie nie chciałby mieszkać z powodu biedy, bezradności, agresji, z naszego europejskiego punktu widzenia nie do przyjęcia. Tymczasem siostra Dolores nie zwątpiła, wynosiła z tych dramatycznych spotkań doświadczenie obecności Boga. W jej opowiadaniach był On w samym środku śmierci, w umierającym człowieku. I zostało to opowiedziane bez patosu, jako coś oczywistego.

 

Potrzebowałem tego świadectwa, żeby nie użalać się nad sobą. Dlatego co tydzień czekałem na kolejne opowiadania, a czekając, z niecierpliwości zacząłem rysować, żeby przedłużyć lekturę. Wkrótce, poprzez Internet nawiązałem też relację z siostrą w Afryce. Przecież pochodziła z tego samego Śląska Opolskiego co ja. Urodziła się w Oleśnie, mieszkała w domach Zgromadzenia Misyjnego Sióstr Służebnic Ducha Świętego w Opolu i Raciborzu. Po sąsiedzku. Kiedy przyjechała do Polski, spotkaliśmy się, nawet zorganizowaliśmy wieczór, nazwijmy to autorski, siostry Dolores w prudnickim ośrodku kultury. Po powrocie do Polski, siostra Dorota Zok została przełożoną wspólnoty, radną prowincjalną, animatorką misyjną w diecezji. Zajmuje się duszpasterstwem akademickim, prowadzi audycje w radio Doxa, wydane zostały książki zbierające jej opowiadania, nie tylko dotyczące Afryki. Zresztą, jedna z tych książek zawiera także moje ilustracje.

 

Komiksy według jej relacji z Afryki powstawały w latach 2009-2010, w sumie blisko sto stron. Bez planów dotyczących wydania. Tego podjął się nieoczekiwanie Sławomir Zajączkowski.

 

Dlaczego forma komiksowa?

A jaka miałaby być? Jak wspomniałem, była to swego rodzaju zaaplikowana przez siebie samego arteterapia. Musiała więc wynikać z potrzeby nienarzuconej z zewnątrz, być przymusem, ale czymś naturalnym. A tym jest dla mnie komiks. Uczyłem się czytać na „Tytusach”, „Kajku i Kokoszu”, no i, niestety na „Żbikach” [wydawana w okresie PRL propagandowa seria pt. „Kapitan Żbik” – red.].

 

Później były sytuacje związane z próbami robienia komiksów. Była współpraca z „AQQ”, własny zin „Spotkanie z komiksem”, parę konkursów, m.in. wyróżnienia podczas festiwalu „Transfuzje” 2004 w Krakowie, trzecia nagroda na festiwalu Fumetto – International Comix-Festival Lucerne w 2015 roku, nagroda na International Comics Festival Salon Stripa Belgrad 2015; udział w antologiach. Oprócz tego dwa albumy komiksowe dotyczące regionu, gdzie mieszkam: „Ziemia Prudnicka narysowana. Pogranicze polsko-czeskie w komiksie” w 2012 roku i „Królestwo Pradziada” w 2016 roku.

Było też jeszcze parę drobniejszych nagród, m.in. w konkursach rysunkowych, np. Nagroda Muzeum Karykatury w Warszawie podczas VIII Ogólnopolskiego Konkursu Satyrycznego „Manufaktura Satyry. Żyrardów 2017”.

 

Żadnych wielkich efektów, ale cały czas trwająca zabawa. Przyjemność, nie praca. Chyba najbardziej znacząca nagroda to ta z Lucerny. Festiwal z tradycjami, olbrzymia konkurencja. Tym bardziej ważne i dla mnie zaskakujące, że na tym światowym konkursie nagrodzony został komiks, którego bohaterem jest Pan Jezus.

 

Z jakich względów źle oceniasz „Żbiki”?

Pomijając ich bardzo zróżnicowany poziom graficzny, od znakomitych rysunków Grzegorza Rosińskiego czy Bogusława Polcha po znacznie słabsze prace, trzeba przyznać, że to były trudne początki polskiego nowoczesnego komiksu. Także możliwości poligrafii były inne. Ale szczególnie słabe w tych zeszytach były scenariusze i teksty wpisane w dymkach. Historie kryminalne tak proste, że aż prostackie, na dodatek z niestrawnym dydaktyzmem i propagandowym ukazaniem „trudnej i szlachetnej” pracy milicjantów. Nie bez powodu „Żbiki” zaczęto wydawać w czasie, kiedy przeciwko systemowi wystąpiła młodzież, studenci.

 

Wspomniałeś, że czytałeś dawniej „Kajka i Kokosza”. Co myślisz o kontynuacji serii, którą teraz wydaje Egmont?

Bardzo dobry pomysł. Na Zachodzie, na przykład we Francji i w Belgii nowi twórcy często przejmują serie po emerytach lub twórcach, którzy już zmarli. Nie chodzi tylko o to, żeby dalej zarabiać na sprawdzonych tytułach, ale też żeby następne pokolenie mogło się cieszyć z dobrych komiksów. Wprawdzie dla mnie „Kajko i Kokosz” istnieje tylko w formie zaproponowanej przez Janusza Christę (nawiasem mówiąc to pierwsza osoba, z którą korespondowałem, jako bardzo młody człowiek, na temat rysowania komiksów), ale jeśli mistrz już nie może dawać nam tej przyjemności, to przynajmniej niech „żyją” jego bohaterowie.

 

Zakładam, że do tej pory czytujesz komiksy. Wracasz raczej do już znanych, sięgasz po nowości? Których autorów lubisz?

Jest bardzo dużo nowości na naszym rynku. Ukazuje się też trochę komiksów z klasyki gatunku, niedostępnych w naszym kraju wcześniej, choć ciągle zbyt mało. Moim skromnym zdaniem, oferta sporej części polskich wydawców w sposób niebezpieczny robi się coraz bardziej zaangażowana ideologicznie. Jest dużo komiksów ukazujących rodzinę jako miejsce represji, Kościół jako szkodliwą instytucję. Spora część mang skierowanych do polskiej młodzieży ukazuje związki homoseksualne. To zresztą jest tło, na którym zaistniał magazyn „Komiks i My”. Dlatego też pismo, stojąc w opozycji do trendów spotkało się od razu z hejtem.

 

Osobiście preferuję te bardziej zaległe komiksy, sprzed ery poprawności politycznej. Trudno jednak mieć ulubionego twórcę, raczej konkretne tytuły. Ogromną radość sprawiły mi np. wydane w Polsce albumy (niestety tylko pięć) z serii „Blake i Mortimer”. Z podobną przyjemnością czytam „Tintiny”. Zachwycił mnie komiks „Mort Cinder”, o którym pisałem w najnowszym (ósmym – przyp. red.) numerze „Komiks i My”. Jest dla mnie przykładem, jak ludzie żyjący w konkretnej politycznie rzeczywistości i zaangażowani społecznie, mogli stworzyć tak ponadczasowy komiks. Bardzo lubię kreskę Christophe`a Blaina (komiksy: „Reduktor prędkości” i „Pirat Izaak”), chociaż i on ma na koncie albumy mizerne. Wśród komiksów, które zrobiły na mnie duże wrażenie można by jeszcze wymienić: serię „Luc Orient” Eddy Paape i Grega, „Balladę o słonym morzu” Hugo Pratta (innych komiksów z serii Corto Maltese nie polecam), „Wehikuł czasu i inne opowieści” Waldemara Andrzejewskiego, „Wędrówka przez Morze Czerwone” Joëla Alessandry.

 

Nie wspomniałeś o komiksach amerykańskich. Nie czytujesz wcale czy w ograniczonym stopniu? Co by nie mówić, to właśnie chyba tam uformował się komiks.

Prawie wcale. Kiedyś fascynował mnie Frank Miller i jego wizja „Elektry”. Nie można też pozostać obojętnym wobec „Hellboya” Mike’a Mignolii. To zresztą ciekawy temat do refleksji nad obecnością religii w komiksie. Bardzo podobał mi się motyw, kiedy Hellboya przed demonami z piekła rodem uratowały dzwony bijące na Pasterkę. Przed laty przeczytałem też sporą dawkę „Batmanów”. Ostatnio sprawiłem sobie serię „Velvet” Eda Brubakera, Steve’a Eptinga i Elizabeth Breitweiser. Nawet dobre, poza banalnym finałem.

 

Ale jeśli komiks amerykański to nie tylko superbohaterowie, to z przyjemnością wracam do komiksu Jamesa Sturma „Golem i Gwiazdy Dawida”. Kupiłem też sobie pierwszą część „Hip Hop genealogii” Eda Piskora, bo to dekada lat 70. XX wieku i cały czas nie wiem, czy to jest straszne, czy znakomite.

 

Czytałeś adaptację Pisma Świętego z Wydawnictwa M?

Nie mogę tego wziąć do ręki. Może to nie jest złe, ale zupełnie nie dla mnie. Raczej jestem tradycjonalistą, dlatego wolę trzyczęściowe „Życie Jezusa Chrystusa” i „Bohaterowie Nowego Testamentu” wydane przed bardzo wielu laty, nie wiem przez kogo. Ten komiks jest dość cukierkowy, w słodkich kolorach, ale zarazem piękny. Wyidealizowany, nie naturalistyczny, ale przez to pociągający. Mam to z czasów PRL-u, a wtedy było bardzo szaro, smutno i stąd ten komiks wybijał się innym blaskiem.

 

Dobre wrażenie robi na mnie też komiks narysowany przez Noëla Gloesnera do tekstu Pierra Thivolliera. Gloesner posługuje się bardzo klasyczną kreską, nieco porównywalną ze stylem Jerzego Ozgi.

 

Komiksy z Wydawnictwa M są nowocześniejsze, może lepiej trafią do młodzieży. Są takie „amerykańskie”. Jeśli już coś w podobnej stylistyce, to wolę wersję Jeffa Andersona i Mike’a Maddoxa: „Biblia – Ilustrowane dzieje Starego i Nowego Testamentu” wydane przez Edycję Świętego Pawła.

Nadto uważam, że wydawanie kolejnych komiksowych wersji Pisma Świętego czy „żywotów świętych” nie jest roztropne. Owszem, do pewnego grona osób wierzących to trafi, ale trzeba dotrzeć do młodego odbiorcy, który niekoniecznie lubi duchownych, nie fascynuje się liturgią. Trzeba tworzyć nowych bohaterów, współczesnych, dzisiejszych, którzy żyją Ewangelią.

 

W jaki sposób dobierasz opisane przez siostrę Dolores historie, które chcesz przybliżyć czytelnikom?

Rzeczywiście, nie wszystkie opowieści siostry Dolores zostały narysowane. To przebiegało intuicyjnie i wynikało z jednej strony z większych emocji, które trafiały do mnie akurat z tych, a nie innych opowieści. Z drugiej strony brało się z formy odpowiedniej do graficznego przedstawienia lub nie. Choć mogłoby pewnie być akurat na odwrót.

 

Czy rzeczywiście opowiadania siostry Dolores nadają się do formy komiksowej? Nie wiem, mam raczej wątpliwości. To bardziej Sławek doszedł do takiego wniosku.

 

Możesz napisać, jaka prywatnie jest Siostra?

Oaza spokoju. Bardzo serdeczna i bezpośrednia. Kiedy przyjechała do Prudnika, to spóźniliśmy się na zorganizowane przez nas (z żoną) w Prudnickim Ośrodku Kultury spotkanie z nią. Tak dobrze nam się rozmawiało w domu. Dużo w swoim życiu widziała, a cały czas potrafi się zadziwiać czymś nowym. To jest potrzebne w życiu i niezbędne w twórczej pracy. Tej otwartości na nowe jej zazdroszczę.

 

Jak doszło do nawiązania współpracy z magazynem „Komiks i My”?

To historia sięgająca przeszłości jeszcze bardziej odległej niż ta związana z siostrą Dolores. Na początku lat 90. trafiłem do magazynu „AQQ” redagowanego przez Witolda Tkaczyka i Łukasza Zandeckiego. Ukazało się tam kilka moich komiksów. W tym samym piśmie pojawił się też Sławomir Zajączkowski ze swoimi tekstami publicystycznymi. Choć nie poznaliśmy się wtedy osobiście, to jednak była jakaś forma wspólnej obecności.

 

Bodaj dopiero w 2015 roku nawiązałem z nim kontakt i kiedy korespondowaliśmy ze sobą Sławomir Zajączkowski dość szybko zwierzył się z marzenia utworzenia pisma komiksowego. Pisma z komiksami, nie kolejnego zina z tzw. art bookami czy powieściami graficznymi i tak powszechnym w ostatnich latach w komiksach propagowaniem lewicowych ideologii. Nieopatrznie poparłem jego pomysł i naraziłem go na trudy utworzenia wydawnictwa, redagowania pisma, martwienia się o środki finansowe i znoszenia niewybrednych ataków ze strony „najbardziej tolerancyjnego” dla innych poglądów środowiska, jakim jest LGBT.

 

W rozmowach nie raz mogliśmy się przekonać, że spojrzenie na sztukę komiksu i rzeczywistość społeczno-polityczną, religię mamy zaskakująco zbieżne. Tak się więc stało, że redaktor naczelny „Komiks i My” zaprosił mnie do współpracy od samego początku powstania pisma.

 

Jaki masz wpływ na wybór epizodów do kolejnych numerów magazynu?

Staram się nie mieć. Pozostawiam to Sławkowi. Ja mam zbyt osobisty i nieobiektywny stosunek do swoich komiksów. Pozostaje mi zaufać doświadczonemu przecież redaktorowi.

 

Masz jakieś informacje dotyczące odbioru Twoich komiksów przez czytelników pisma?

Szczerze mówiąc, nie bardzo. Było kilka serdecznych uwag od paru osób, ale nie wiem, czy byli do końca obiektywni, czy tylko uprzejmi. Wcześniej pozytywnie do tych komiksów podeszli: Andrzej Kerner – szef opolskiego „Gościa Niedzielnego” i bliski znajomy siostry Dolores (on zaczął publikację jej opowiadań) oraz ojciec Wiesław Dudar – werbista z Pieniężna, wydawca książek siostry.

 

Była też recenzja (to słowo na wyrost) pierwszego „KiM” w piśmie „Nie”. W tekście dostało się mocno komiksom według siostry Dolores. Poczułem się jak członek Ku Klux Klan wieszający Murzynów. Zupełne niezrozumienie historyjki, do czego przynajmniej pisząca w „Nie” uczciwie na koniec się przyznała. Na innym portalu napisali: „Zajączkowski, Weigt i inni nie tyle przemycają własne poglądy, co przekazują je wprost, wykorzystując jedynie formę czasopisma o tematyce komiksowej”. Według autorów tekstu „Komiks i My czyli atak z prawego skrzydła”, przemycanie ideologii jest wartościowsze niż otwarte artykułowanie swoich poglądów. Nadto chyba uważają, że komiks nadaje się tylko do prezentacji lewicowych treści. Dziwne, że ktoś otwarcie wyraża takie opinie, nie bojąc się kompromitacji.

 

Była też jakaś opinia na profilu prawicowych miłośników słowiaństwa o wspieraniu „reżymu watykańskiego”.

 

Czyli jest dobrze. Gdyby takie medium jak „Nie” było obojętne lub zareagowało pochwałami, to byłby powód do niepokoju.

 

Kiedy znajdujesz czas dla rodziny?

Na szczęście rodzina znajduje czas dla mnie. Żona Małgorzata, syn Maciej, córki Julia i Hiacynta Łucja. Dwójka starszych na studiach żyje już bardziej swoimi sprawami. Pewnie jest tak, że przy rodzinie, pracując zarobkowo, trudno jeszcze zajmować się jakąś formą twórczości, jak np. komiksem. Ale z drugiej strony bez rodziny nie miałbym tak wielu impulsów, żeby coś robić, żeby się rozwijać. A tak w ogóle to porą jaka zostaje na komiks jest, niestety noc.

 

Jakie komiksy opublikowane w „Komiks i My” lubisz?

Oczywiście wszystkie. Dla mnie przebojem jest „Ixbunieta” rysowana przez Krzysztofa Wyrzykowskiego do scenariusza Sławomira Zajączkowskiego (to duet znany z komiksów IPN). Wprawdzie Wyrzykowski rysuje to podobnie do „Thorgala” (do fascynacji tym komiksem przyznał się już w pierwszym numerze pisma), ale robi to wspaniale, a scenariusz Zajączkowskiego stwarza możliwości do zbudowania wieloalbumowej serii.

 

Trudno nie zwrócić uwagi na „Lirnika” narysowanego przez Jakuba Kijuca, znów do scenariusza Sławomira Zajączkowskiego. Rysunki i tekst tworzą dobrze pasujący do siebie i mocny przekaz. W magazynie publikuje Jerzy Ozga, rysownik posługujący się cudowną, archaiczną kreską.

Ale „Komiks i My” to nie tylko komiksy. Ważne są teksty Sławka, ten który wywołał najwięcej histerii „Komiks frankofoński w służbie Mahometa”, znakomity tekst o konkretnych doświadczeniach twórczości komiksowej „Komiks – odrębne pole twórczości”, czy ostatnio – „O komiksowych bojach z bolszewicką zarazą”.

 

A czegoś Ci tutaj brakuje?

Chciałbym więcej bezkompromisowych komiksów Jakuba Kijuca. Osobiście poczytałbym też więcej tekstów. Ale to jest ciągłe balansowanie nad proporcjami poszczególnych elementów. Po prostu magazyn musiałby mieć ze sto stron objętości, żeby spełnić różne oczekiwania. Na chwilę obecną to niemożliwe.

 

Skąd pomysł na komiksy o marszałku Piłsudskim?

To był komiks robiony na konkurs Domu Literatury w Łodzi z okazji jubileuszowego roku 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, gdzie dostałem wyróżnienie. Styl humorystyczny wynika z tego, że generalnie lubię taką formę wyrazu, trudno też dodać do wizerunku Marszałka Piłsudskiego jeszcze coś na serio. To był sposób na przybliżenie, „ocieplenie” wizerunku postaci tak pomnikowej.

 

A jaki jest Twój stosunek do niego?

Bardzo zasłużona postać z historii Polski. Nie analizuję pod kątem sukcesów, osiągnięć i błędów, niepowodzeń. Dla mnie, z dzisiejszej perspektywy, jest za późno, żeby rozważać czy Józef Piłsudski był dla Polski postacią opatrznościową, czy przypadkową, jak to ma miejsce w rozważaniach politycznych. Za czy przeciw. To dzisiaj tylko zadanie dla historyków. Zwykłemu obywatelowi Polski, także mi, wystarczy świadomość, że Piłsudski był we właściwym czasie, we właściwym miejscu. Nie wiem, czy był najlepszy, ale był wystarczający, żeby Polska się odrodziła i przetrwała tak trudny czas pierwszych lat istnienia.

 

Pracujesz teraz nad jakimś komiksem?

Rysuję niemal codziennie, ale tak jak w przypadku komiksów z opowiadaniami siostry Dolores bardziej dla własnej przyjemności. W przysłowiowej szufladzie jest tego dużo. W ostatnim czasie narysowałem 60-stronicowy komiks „Egzorcysta”, będący w zamyśle pierwszą częścią serii, ale raczej nic z tego nie będzie. Zrobiłem też ponad stustronicowy komiks „Camino” o poszukiwaniu Boga w swoim życiu. I co jakiś czas krótkie formy, czasem z myślą o konkursach. Mam też nadzieję, nie uprzedzając na razie, że powstanie komiks dla magazynu Sławka.

 

Gdybyś mógł spotkać się w restauracji z trzema dowolnymi osobami z historii świata, kto by to był?

Nie chcę psuć zabawy, ale raczej nie mam takiej pokusy. Co dziwne, zaniepokoiłem się myślą, że są w historii osoby, z którymi bardzo nie chciałbym się spotkać. Żeby jednak odpowiedzieć, to wskazałbym: z Polski Mariana Walentynowicza (m.in. rysownika „Koziołka Matołka”), żeby porozmawiać o rysowaniu, ze świata z Audrey Hepburn (bardzo lubię „Śniadanie u Tiffany’ego”), żeby zjeść razem śniadanie, a z Kościoła z ojcem Pio, żeby się porządnie wyspowiadać.

Nauczyłem się jednak, że choć nie zawsze to doceniam, to spotykam na swojej drodze osoby najwłaściwsze, jakie przewidział dla mnie Bóg. On wie lepiej. Mógłbym oczywiście powiedzieć, że taką osobą, którą najbardziej chciałbym spotkać, niechby i w restauracji, jest Jezus, ale przecież i tak Go spotkam.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał Jan Lorek

 

 

Grzegorz Weigt – historyk, konserwator architektury, dziennikarz, ilustrator, rysownik. Nagradzany uczestnik międzynarodowych konkursów i wystaw rysunku satyrycznego. Redaktor magazynu „Komiks i My”.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 127 624 zł cel: 300 000 zł
43%
wybierz kwotę:
Wspieram