Synod papieża Franciszka poświęcony zagadnieniu synodalności, to próba zrealizowania progresywnej interpretacji Soboru Watykańskiego II. Liberalni biskupi pragną wreszcie ująć w ramy to, co przez całe dziesięciolecia określali mianem „ducha soboru”. Ich zdaniem Vaticanum II zatrzymało się w pół kroku. Teraz miałby nadejść czas na to, by ów krok dokończyć. Dzięki nowemu synodowi Kościół katolicki ma ostatecznie pogodzić się ze światem ukształtowanym przez proces rewolucyjny.
Kościół i świat według dzieci Hegla
Od wielu lat w Kościele katolickim rozlega się wołanie o III Sobór Watykański. Organizacji takiego wydarzenia chcieliby przede wszystkim ci, którzy są głęboko niezadowoleni z reform Vaticanum Secundum – i nie chodzi tu wcale o środowiska tak zwanych tradycjonalistów, którzy z bólem patrzą na posoborowe szaleństwo ekumenizmu i nowatorstwa.
Wesprzyj nas już teraz!
Niezadowoleni z ostatniego soboru byli przecież także najwięksi moderniści. Ludzie, którzy po II wojnie światowej wypatrywali początku nowej epoki w Kościele i świecie, czasu, w którym dojdzie do ostatecznego pojednania między katolicyzmem a rzeczywistością porewolucyjną. Zgodne z nauką Georga Hegla, zakulisowego wychowawcy całych pokoleń europejskich teologów, ludzkość dąży do coraz doskonalszego sampoznania, a to, co przychodzi jako nowe, jest niejako z zasady lepsze od tego, co stare.
Progresiści sądzą, że kilkanaście wieków cywilizacji Christianitas zostało w 1789 ostatecznie i krwawo ściętych, a epoka konstantyńska została nieodwołalnie zakończona. W nowym świecie triumfującego demokratyzmu miałoby już nie być miejsca na katolicyzm hierarchiczny, ba, miałoby nie być miejsca na sacrum i profanum, na Kościół odrębny od świata. Wszystko trzeba wymieszać – bynajmniej nie poprzez uświęcenie tego, co świeckie, ale poprzez zeświecczenie tego, co święte. To współczesny świat wraz z rozterkami, pragnieniami i marzeniami dzisiejszych ludzi miałby okazać się najlepszym źródłem poznawania woli Bożej. Nie tylko umiłowania Amazonia, ale całość porewolucyjnego systemu stałaby się miejscem teologicznym, przestrzenią objawiania się Boga. Sobór Watykański II w ocenie ideologicznych progresistów uczynił jedynie kilka nieśmiałych kroków w stronę budowy nowego świata. Za mało, za wolno, za słabo.
Takie myślenie prezentuje dziś cała plejada wpływowych teologów świeckich i duchownych w całym świecie zachodnim. To ci, którzy gotowi są błogosławić homoseksualne związki, rozdawać Komunię świętą zwolennikom legalnego zabijania dzieci, figury Matki Bożej zamieniać na posążki pogańskiej Pachamamy.
Vaticanum III w marzeniach mafii z Sankt Gallen
Jeden z największych orędowników ideologii progresywnej, włoski kardynał Carlo Maria Martini, bardzo gorąco prosił papieży o zwołanie III Soboru Watykańskiego. Na Synodzie Biskupów z 1999 roku, który poświęcony był stanowi katolicyzmu w Europie, przekonywał, że nowy sobór winien zająć się pogłębieniem eklezjologii poprzedniego zgromadzenia, zwłaszcza gdy idzie o problem kolegialności biskupów. Oczekiwał też zmian w rozumieniu kapłaństwa, tak, by przezwyciężyć brak powołań dzięki wprowadzeniu radykalnych zmian, zwłaszcza w kwestii celibatu. Pragnął nowego spojrzenia na rolę kobiet w Kościele, a wreszcie głębokiej przebudowy etyki seksualnej, z uwzględnieniem takich tematów jak rozwodnicy, antykoncepcja czy homoseksualizm.
Martini nie uważał przy tym, by wszystkimi tymi problemami mogło zająć się to samo zgromadzenie. Jedną z jego idei było raczej ustanowienie stałej instytucji soborowej, tak, by biskupi spotykali się regularnie co 20 lub 30 lat, jak proponowano na Soborze w Konstancji w początkach XV wieku. Takie zgromadzenie, o czym mówił w roku 2009, miałoby zajmować się każdorazowo jedynie kilkoma najważniejszymi tematami.
O III Soborze Watykańskim marzyli również inni liberałowie, zwłaszcza ci związani z grupą z Sankt Gallen, której kardynał Martini był nieformalnym liderem. Przykładowo w 2011 roku o zwołanie w przyszłości Vaticanum Tertium apelował kardynał Karl Lehmann. Kilka lat później to samo sugerował kardynał Christoph Schönborn, ideowo bardzo bliski sanktgalleńczkom, przekonując, że takie zgromadzenie mogłoby podjąć decyzję na przykład o udzielaniu święceń prezbiteriatu również kobietom. Niektórzy, jak bp Franz-Josef Overbeck z Essen, mieli nadzieję, że obejdzie się bez soboru, że wystarczy Synod Amazoński, który zainicjuje nowe tysiąclecie Kościoła, otwierając go szeroko na wody rewolucji.
Zbyt trudne zadanie?
Zwołanie soboru to jednak nie przelewki. Już na ostatnim soborze powszechnym watykańskim organizatorom dały się we znaki problemy lokalowe i finansowe. Trudno było pomieścić ponad 2000 biskupów, trudno było utrzymywać ich pobyt w Rzymie. Problemy sprzed ponad pół wieku bledną w porównaniu ze skalą wyzwań, jaka czekałaby na Kościół dzisiaj: biskupów jest przecież ponad 5000.
Na techniczne utrapienia muszące towarzyszyć nowemu soborowi zwracał już w 2002 roku uwagę kard. Józef Ratzinger, a w roku 2012 obrazowo przedstawił je w krótkim, choć głośnym felietonie publicysta George Weigel, pisząc ironicznie, że zgromadzenie musiałoby nosić nazwę „Metroplex I” od popularnego określenia wielkiego obszaru konurbacyjnego w amerykańskim Teksasie. O kosztach takiego wydarzenia nie ma co nawet mówić; wątpliwe, by Kościół byłoby dzisiaj na nie stać. Przecież na soborze nie wystarczy obecność samych biskupów, potrzebna jest jeszcze cała ich świta, soborowi eksperci, ekumeniczni obserwatorzy, a w dzisiejszym klimacie ideowym również liczne grono osób świeckich.
Klęska Synodu Biskupów
Czy naprzeciw takim trudnościom mogłaby wyjść instytucja Synodu Biskupów? W przeszłości miała dość ograniczone zadania i stanowiła raczej wyraz głosu doradczego biskupów wobec papieża. Papież Franciszek postanowił to wszakże zmienić. Synody o rodzinie (2014, 2015) okazały się być wielkim zwycięstwem modernistów. Z ich pomocą byli w stanie przeforsować swój stary postulat udzielania Komunii świętej rozwodnikom w nowych związkach, a w posynodalnej adhortacji Amoris laetitia papież zawarł też kilka ważnych wytrychów, które służą dziś progresistom na wiele sposób. Liberałowie byli zachwyceni.
We wrześniu papież opublikował konstytucję apostolską Episcopalis communio, która przekształcała Synod Biskupów z instytucji w proces, wprowadzała jego dwustopniowość – konsultacje ze wiernymi w diecezjach i zjazd w Rzymie. Konstytucja przewidywała też możliwość uczynienia z finalnych ustaleń synodu oficjalnego dokumentu nauczycielskiego Kościoła, wystarczałby jeden podpis papieża. Liczono na to, że za pomocą tak zreformowanej instytucji synodalnej uda się ucieleśnić wreszcie „ducha Vaticanum II”.
Później przyszły jednak wielkie rozczarowania, nieliberalni katolicy nie dali się zaskoczyć tak silnie, jak na synodach o rodzinie. Synod Młodych miał wprowadzić do języka Kościoła nowe spojrzenie na homoseksualizm. Poniósł całkowitą klęskę, okazał się być pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia. Wielkie nadzieje wiązano później z Synodem Amazońskim. Znowu jednak liberałom nie powiodło się zniszczenie celibatu ani wprowadzenie diakonatu kobiet. Musieli ustąpić przed sprawnym oporem środowisk konserwatywnych i papieska adhortacja Querida Amazonia była dość zachowawcza.
Nowa idea
Sanktgalleńczycy mogli zatem uznać, że model wykorzystywania Synodu Biskupów do torowania drogi rewolucji wyczerpał się albo jest bliski wyczerpania. Dlatego wkrótce po zakończeniu Synodu Biskupów o Amazonii papież Franciszek zapowiedział, że kolejne zgromadzenie zastanowi się nad samą zasadą synodalności. Coś trzeba przecież zmienić, bo rewolucyjna maszyna nie idzie naprzód z pożądanym pędem!
Wkrótce w przestrzeni niemieckojęzycznej zaczęły pojawiać się głosy, że taki synod mógłby stać się okazją do głębokiego, fundamentalnego zastanowienia się nad nowym sposobem bycia Kościoła w świecie. Kardynałowie i biskupi zza Odry zaproponowali, by ich własna niekatolicka Droga Synodalna stała się przedmiotem refleksji Kościoła katolickiego w całej Europie, a później również na całym świecie. Mówili o możliwości zwołania Synodu Biskupów poświęconego Europie, a więc o swoistym powtórzeniu wydarzenia z roku 1999. Pragnąc jednak, by w dalszej kolejności Droga Synodalna mogła wpłynąć także na szersze wody, zdradzali oczekiwanie czegoś więcej. Nie, nie Soboru Watykańskiego III, to przecież byłoby zbyt trudne. Kolejny zwykły Synod Biskupów też nie wchodził w grę. Dlatego papież zmienił plany. Zrezygnował ze zwołania zwyczajnego synodu o synodalności. Zastąpi go globalny, kilkuletni proces. Episcopalis Communio okazała się być nieco przeterminowana. Przewidywane przez nią dwa etapy już nie wystarczały. Dlatego rozpoczynający się w tym roku synod zawiera dodatkowy jeszcze element: szczebel kontynentalny.
Wszystko to wskazuje, że najnowszy synod ma stać się swoistym Ersatzem Soboru Watykańskiego III. Proces jest niezwykle szeroko zakrojony, obejmuje cały świat, a jego temat jest tyleż rozległy, co niejasny: „Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo i misja”. Wszystko i nic, ogólna refleksja, która dopiero po zakończeniu synodu w roku 2023 ma zaowocować konkretną aplikacją jego postanowień i intuicji w życie. Właśnie jako quasi-sobór odczytuje tę inicjatywę przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Stanisław Gądecki. W rozmowie z KAI z 3 sierpnia tego roku powiedział: „Zdaje się, że – widząc niemożność zorganizowania w dzisiejszych czasach soboru powszechnego – synod ten miałby w pewnym sensie upodobnić się do soboru powszechnego, przeżywanego w nowej formie”.
Bitwa o przyszłość Kościoła
Co przyniesie ze sobą synod o synodalności? Wiele zależy od nas, jeszcze więcej od naszego Pana. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że najnowsza inicjatywa jest kolejną próbą doprowadzenia do tego, o czym pisałem na początku tego tekstu: do pojednania Kościoła z Rewolucją. Sprytnie to pomyślane: nie chodzi już o to, by zbierać biskupów z całego świata i przedstawiać im konkretne problemy. Nie, to nie działa, to budzi opór, a w światowym episkopacie nie ma wciąż tylu zaprzedanych światowemu porządkowi, by wystarczyło do zadekretowania budowy nowego kościoła. Większość jest miałka, śpi, ale to ciągle Apostołowie, a nie Judasze! Dlatego zrodził się plan zadekretowania synodalności jako sposobu istnienia Kościoła: tak, by w przyszłości nie były już potrzebne żadne sobory ani żadne Synodu Biskupów, by wystarczała jedynie rewolucyjna wolna odważnych przywódców kościoła tego świata.
Moderniści są zdeterminowani. Czy im się uda? Po której stronie stanie Ojciec Święty? Po której stronie staniemy my? W tej bitwie nie można wybrać neutralnych barw. Stawka jest zbyt wysoka: chodzi o autentyczność Kościoła. Choć wydaje się, że mroki gęstnieją, bynajmniej nie wszystko jest stracone. Światło Chrystusa jest w stanie rozświetlić każdą ciemność. Bądźmy Jego narzędziami – obrońmy Kościół. Naszą pierwszą bronią niech stanie się różaniec – i gorliwa modlitwa za pasterzy całego świata, zwłaszcza pasterzy polskich, by wsłuchiwali się w głos Ducha Świętego i wykorzystali synodalny proces do wzmocnienia Bożego porządku.
Paweł Chmielewski