15 listopada 2021

Młot, który nie uderzył. Dlaczego rząd nie poszedł na twardą konfrontację? [OPINIA]

Obserwując kolejne wydarzenia w kryzysie koronawirusa w Polsce, wydawało się, że władza nie ma żadnych zahamowań w implikowaniu globalnej agendy covidowej. A jednak, okazuje się, że presja – choć nigdy nie była u nas szeroka – ma sens. I tak jesień A.D. 2021 powitała nas klasycznie złotymi liśćmi i pierwszymi przymrozkami, ale – wbrew przewidywaniom – nie została skuta kajdanami twardego lockdownu. W tym powszechnym „rozluźnieniu” nie powinno nam jednak umknąć pytanie: Co z odpowiedzialnością decydentów tej „pandemicznej” rzeczywistości – zarówno świeckich, jak i kościelnych?

 

Jesienny obowiązek moralny, czyli tekst, którego nie miałem okazji napisać

Wesprzyj nas już teraz!

Zapewne podobnie jak inni konserwatywni publicyści, szykowałem się do tego, co wedle wszelkiego prawdopodobieństwa miało stać się na jesieni. Do konfrontacji z rządową propagandą mającą usprawiedliwić kolejne zamknięcie gospodarki. W zanadrzu miałem pomysł na tekst. Miał zaczynać się od dramatycznego opisu pościgu australijskiej policji za delikwentem, który bezkarnie dopuścił się zbrodni kichnięcia w windzie i niepoddania się natychmiastowo wymazowi na okoliczność wrażego wirusa. Miało być napięcie – dynamika – komendy zamaskowanych funkcjonariuszy buczące z krótkofalówek – a na końcu sakramentalne stwierdzenie: Nie, to nie jest scena z futurystycznej filmowej dystopii – to rzeczywistość pocovidowego świata na kontynencie, który wyjątkowo gorliwie wziął sobie do serca wskazania nowej świeckiej religii, w wydaniu tym razem „sanitarnym”. I w sumie mniejsza z tym, czy tamta historia była w ogóle prawdziwa czy też stanowiła barwny fake news. Nie zdążyłem tego zweryfikować…

Dlaczego? To wszyscy wiemy. Stopniowo okazywało się, że rządowe wskaźniki zakażeń szybowały ponad „krytyczny” punkt, a nowe obostrzenia wciąż nie pojawiały się na ustach władzy. Tak do kalendarzy wtoczył się listopad, a my wciąż możemy cieszyć się filiżanką espresso, przy stoliku, „legalnie” i z widokiem złotej polskiej jesieni za oknem…

Ale właściwie jaki miał być ten tytułowy „jesienny obowiązek”? Od momentu wdrożenia na dobre machiny promowania preparatów zwanych szczepionkami przeciw COVID-19 słyszymy z ust osób duchownych, w tym Najwyższego Pasterza Kościoła Chrystusowego, wezwania, wedle których przyjęcie szczepionki i zachęcanie do tego innych ma być „aktem miłości” i „moralnym obowiązkiem”. Zasadność takich stwierdzeń upada nawet w obliczu wewnętrznej sprzeczności w łonie samego Watykanu, jeżeli weźmiemy pod uwagę stanowisko Kongregacji Nauki Wiary z grudnia 2020 roku, gdzie jasno stwierdzono, że implikowanie sobie preparatów domięśniowych „co do zasady nie jest obowiązkiem” i powinno być dobrowolne.

„Wskazania” sanitarne układają się w różne triady, typu Dystans, Dezynfekcja, Maseczka, ale ja chciałbym zwrócić uwagę na trzy moim zdaniem zasadnicze elementy, przeciwko którym mamy – prawdziwy – obowiązek oporu. Są to maska, lockdown i szczepienia.

 

Maska. Lockdown. Szczepienia

Po kolei. Maska jest czymś więcej niż tylko sprawdzianem na ile bezwolnie poddamy się nieuzasadnionym naukowo ani prawnie nakazom władzy. Zakrywanie twarzy jest, jak zauważył bp Athanasius Schneider, widomym znakiem naszego podporządkowania nowej politycznej tyranii. Od razu twierdziłem, że nie możemy bagatelizować tego zagrożenia. Gdy znajomi mówili, że maska to pół biedy, a problem będzie dopiero wtedy, gdy będą zmuszać nas do szczepień, odpowiadałem: Nie, maska to pierwszy bastion naszej obywatelskiej wolności – jeżeli on upadnie, to władza będzie wiedziała, że nie musi mieć już żadnych zahamowań.

Lockdown. Pomimo kilkudziesięciu wyroków sądów potwierdzających bez cienia wątpliwości i jednoznacznie, że obywatel posiada konstytucyjne prawo do prowadzenia biznesu, a rząd nie ma prawa ograniczać ad hoc tej swobody, rząd nigdy nie wycofał się oficjalnie ze swojej rzekomej prerogatywy do zamykania gospodarki i nawet w tym roku w retoryce wystąpień ministra Niedzielskiego czy premiera Morawieckiego motyw potencjalnych lockdownów na skalę regionalną pobrzmiewał jakby nigdy nic.

Szczepienia. Pomijając wszelkie rozważania na temat samych szczepionek, ich etyczności i skuteczności, powikłań czy też statusu, jedną rzecz wypad zaznaczyć w sposób bezwzględny. Przymusowe wszczepienie jakiejkolwiek substancji do organizmu człowieka i uzależnianie od tego możliwości korzystania z elementarnych swobód obywatelskich to scenariusz, który nawet w zestawieniu z najmroczniejszymi obrazami filmowymi z gatunku science-fiction powinien przyprawiać nas o gęsią skórkę.

Nasz prawdziwy moralny obowiązek jako katolików i obywateli powinien polegać na uświadomieniu sobie kłamstw, jakimi szafują rządzące elity oraz ocenieniu stopnia i formy sprzeciwu wobec niegodziwych ukazów władzy. Czy to będzie konsekwentne nienoszenie maski, czy decyzja o niepoddaniu swojego biznesu lockdownowi i reżimowi sanitarnemu, czy też odmowa przyjęcia eksperymentalnej iniekcji (być może brzemienna w skutkach, gdy np. utracimy z tego powodu pracę) – tu skupia się istota tego, do czego jesteśmy powołani jako wolni ludzie.

I nie jest to rozważanie z gatunku jakiejś „pobożnej anarchii” czy libertarianizmu. Oczywiście zakres tego sprzeciwu każdy indywidualnie ocenia w swoim sumieniu, niemniej takie elementy nauczania Kościoła jak nauka św. Tomasza z Akwinu o sprawiedliwym sprzeciwie wobec władzy tyrańskiej, czy też bardzo szczegółowa i praktyczna kategoria teologii moralnej znana jako restrictio mentalis będą doskonałymi drogowskazami w poszukiwaniu zdrowej reakcji na niezdrową rzeczywistość „nowej normalności” i tego, co już chyba bez żadnego cienia przesady możemy określić nową formą zamordyzmu.

 

„Non possumus” abp. Gądeckiego?

Na koniec wspomnę jeszcze jeden temat, do którego zaczynałem ostrzyć pióro (czy też szykować tytułowy młot) i nie było mi dane przyłożyć go do kartki. Chodzi o „sprzeciw” przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski wobec dławienia wolności wyznawania religii katolickiej przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Sam fakt uczynienia uwag o „bezprecedensowym potraktowaniu Kościoła przez państwo” po tym jak polscy biskupi bez szemrania poddali się covidowym „obostrzeniom” wzbudził we mnie reakcję powątpiewania.

Następnie przyszło pytanie: O co tu chodzi? Minęło parę miesięcy, a wraz z jesienią nadeszła odpowiedź, niepozostawiająca wątpliwości: No tak, przecież żadnego lockdownu nie miało być. Widocznie abp Stanisław Gądecki – pozostający nie tylko w kurtuazyjnych, ale i dyplomatycznych kontaktach z rządem – wiedział już, że kolejne twarde zamknięcie gospodarki nie jest planowane przez realizujące globalną agendę warszawskie centrum dowodzenia i dlatego mógł pozwolić sobie na wybieg, który miał choć trochę oczyścić kartę kapitulującego przed Covidem duchowieństwa, a jednocześnie nie narazić się rządzącym.

I tak wszelka możliwa reakcja, ale też wszelka realna odpowiedzialność decydentów – tak świeckich, jak i kościelnych – rozpływają się w rozmiękczonej celowo nowej odsłonie „reżimu sanitarnego”. Prawdopodobnie nie będzie okazji do powiedzenia „sprawdzam” i przekonania się czy za deklaracjami przewodniczącego episkopatu poszłyby rzeczywiste działania i czy zdecydowałby się – niczym wypowiadający po raz pierwszy non possumus kard. Wyszyński – na jakąś formę konfrontacji z rządem i próbę zapewnienia jakiejś dozy zdrowej autonomii Kościołowi i wiernym…

Filip Obara

Państwo a Naród. Dla kogo jest niepodległość?

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(18)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie