4 stycznia 2023

Żegnając Benedykta XVI czuję się, jakbym żegnał ojca. Ale nie takiego, który trwał przy rodzinie i zmarł w jej otoczeniu, ale takiego, który dekadę temu postanowił wyprowadzić się z domu niemal nie utrzymując potem kontaktu z dziećmi. Naraziwszy rodzinę na wprowadzenie się ojczyma, któremu winniśmy szacunek, ale który traktuje nas jak kłopotliwych podrzutków.

To będzie osobisty tekst. Pozwalam sobie na tego typu publicystykę wyłącznie w chwilach nadzwyczaj ważnych, a taki właśnie moment z pewnością stanowi śmierć Benedykta XVI. Chcę zwrócić się nie tylko do Czytelników, ale także – a może przede wszystkim – w pewien sposób zwrócić się do Benedykta XVI.

Ojcze Benedykcie – będę pisał w ten sposób, gdyż tak prosiłeś by się do Ciebie zwracać – kiedy umierał Jan Paweł II miałem niespełna dziewiętnaście lat. Klimat wokół Kościoła w Polsce był zdecydowanie inny niż dzisiaj, żegnaliśmy wówczas króla polskich sumień – jak wydawało się milionom z nas. Nastał po nim papież z Niemiec, o którym sporo wiedzieliśmy, współpracował wszak z Karolem Wojtyłą przez wiele lat, doczekawszy się przydomka Panzerkardinal. Imponowało mi to i z radością począłem studiować Twoją naukę.

Wesprzyj nas już teraz!

Ojcze Benedykcie, nie sposób było nie zwrócić uwagi na Twoje niesamowite słowa u końca życia Jana Pawła II. Gdy ten, przytulony do krzyża łączył się Tobą odprawiającym nabożeństwo Drogi Krzyżowej w rzymskim Colosseum. A ja słuchałem wówczas Twoich wstrząsających słów: Panie, tak często Twój Kościół przypomina tonącą łódź, łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron. Także na Twoim polu widzimy więcej kąkolu niż zboża. Przeraża nas brud na szacie i obliczu Twego Kościoła. Ale to my sami je zbrukaliśmy! To my zdradzamy Cię za każdym razem, po wszystkich wielkich słowach i szumnych gestach. Zmiłuj się nad Twoim Kościołem: także w nim Adam ciągle na nowo upada. Naszym upadkiem powalamy Cię na ziemię. A szatan śmieje się szyderczo z nadzieją, że nie zdołasz podnieść się więcej z tego upadku. Liczy, że powalony upadkiem Twego Kościoła, będziesz leżał na ziemi, pokonany. Ty jednak podniesiesz się. Podniosłeś się, zmartwychwstałeś i możesz podźwignąć także nas. Zbawiaj i uświęcaj Twój Kościół.  Zbawiaj i uświęcaj nas wszystkich.

Tak, Kościół przypominał tonącą łódź wówczas, przypomina ją i dziś. Uświadomiłeś mi to i sprawiłeś, tamtymi właśnie słowami, że zapragnąłem pomóc ratować tę Łódź. Kilka tygodni potem zostałeś papieżem, podniosło mnie to na duchu, od wtedy chciałem bowiem to właśnie Tobie pomagać ratować tonącą Łódź Piotrową. Zacząłem dowiadywać się, czym jest dyktatura relatywizmu, o której tyle mówiłeś, czym jest sam relatywizm moralny, dlaczego jest zły i jak z nim walczyć.

Spędziłem długie godziny słuchając Cię na krakowskich błoniach, gdzie przyjechałeś umocnić w wierze mój naród. Na hasło swej pielgrzymki wybrałeś słowa: TRWAJCIE MOCNI W WIERZE. Wiedziałeś bowiem, że – w porównaniu z Twoją ojczyzną, w porównaniu z tak dobrze znanym Ci Zachodem – Polaków wyróżniała jeszcze wtedy szczera, gorąca wiara. Nie zmieniona aż do tego stopnia, jak wiara wielu Twoich rodaków. Ufałeś, że będziemy potrafili wytrwać w prawdziwej Wierze. A ja, uznałem wówczas, że to właśnie powinno stać się moim osobistym zadaniem – moje własne wytrwanie, wytrwanie mojej rodziny, zachęcenie rodaków do tego wytrwania mocnymi w Wierze.

PODCAST. CZYTA AUTOR

W dwa lata po wyborze na Stolicę Piotrową podjąłeś jedną z najważniejszych decyzji swego pontyfikatu. Przywróciłeś do łask Mszę Świętą w tradycyjnym rycie, a wraz z nią tradycyjną naukę i formację, poznałem ją wyłącznie dzięki Tobie, a setki ludzi z dziesiątek środowisk, które rozkwitły w Polsce dzięki Twojej decyzji, uformowało mnie i moje podejście do Wiary. To, co dla poprzednich pokoleń było święte, również dla nas pozostaje święte i wielkie i nie może być nagle całkowicie zakazane lub, tym bardziej, uznane za szkodliwe. Wszystkim wyjdzie na dobre zachowanie bogactw, które wzrastały w wierze i modlitwie Kościoła i przyznanie im należytego miejsca – te Twoje słowa wydawały mi się przełomowe, wręcz nieśmiertelne. Przyjąłem je jako pewnik i odnosiłem nie tylko do liturgii, ale i do innych dziedzin życia Kościoła.

Nazywałeś rzeczy po imieniu, gdy zaczynało się szaleństwo politycznej poprawności – potrafiłeś zakazać przyjmowania homoseksualistów do seminariów duchownych, mówić prawdę o tym, co przyniósł światu islam w kontrze do tego co przyniosło chrześcijaństwo, broniłeś tradycyjnego nauczania moralnego Kościoła za co wściekle atakowały Cię media liberalne i ateistyczne.

Ojcze Benedykcie, to właśnie przez ten atak na Ciebie, tą frustrację jaką wywoływały Twoje słowa i decyzje w zewnętrznych kręgach wrogich Kościołowi oraz w kręgach pragnących ten Kościół zniszczyć od środka, chciałem zająć się katolickim dziennikarstwem, uprawiać apologię Wiary, Chrystusa, Kościoła i papiestwa. Wtedy, w roku 2009, po raz pierwszy zwróciłem uwagę w salonie prasowym na dwumiesięcznik „Polonia Christiana”, na którego okładce widniał szwajcarski gwardzista, a obok hasło: CZAS BRONIĆ PAPIESTWA! Chciałem bronić Ciebie.

Portal PCh24.pl, który dał mi taką szansę, powstał w marcu roku 2012. Zaledwie 11 miesięcy później, podczas wizyty w bibliotece otrzymałem od redakcyjnego kolegi SMS-a o zdumiewającej treści. Ojciec Święty rezygnuje. Nie dowierzałem, wyszedłem z biblioteki by zadzwonić i wyjaśnić – jak byłem przekonany – nieporozumienie. Ale to niestety był prawda. Ojcze Benedykcie, ty naprawdę zrezygnowałeś. Naprawdę nas opuściłeś. Uzasadniając to w dodatku słowami, których nie rozumiem do dziś – słowami o „słabnących siłach ciała i ducha”.

Twój Następca, Ojcze Benedykcie, który nie zasiadałby przecież na tronie św. Piotra gdyby nie Twoja rezygnacja, zmienił wszystko. Dlatego w dniu, w którym dowiedziałem się, że umarłeś, poczułem się jakbym żegnał ojca. Ale nie takiego, który trwał przy rodzinie i zmarł w jej otoczeniu, ale takiego, który dekadę temu postanowił wyprowadzić się z domu niemal nie utrzymując potem kontaktu z dziećmi. Naraziwszy rodzinę na wprowadzenie się ojczyma, któremu winniśmy szacunek, ale który traktuje nas jak kłopotliwych podrzutków.

Do dziś tego nie rozumiem, Ojcze Benedykcie. Pisałeś o potrzebie zachowania Tradycji i krytykowałeś tych, którzy tę potrzebę podważają, proponowałeś ciągłość zamiast zerwania i nagle… odszedłeś. Zrezygnowałeś. Ustąpiłeś. Abdykowałeś. Czy to moja wina? – zapytałem sam siebie natychmiast, dokładnie tak jak pyta dziecko gdy dowiaduje się, że jego rodzina zostanie rozbita, że ojciec się wyprowadza. Czyżbym ja, i reszta wiernych, za mało modlił się za Ciebie, abyś nie uciekł w obawie przed wilkami – o co przecież prosiłeś, gdy wstępowałeś na urząd piotrowy?

Ojcze Benedykcie, w okropnych czasach, bombardowani informacjami o tym, że nie warto wierzyć, nie warto trwać w małżeństwie, w rodzinie, w rodzicielstwie, nie warto wytrwać w ciąży do końca, w dobie w której my, ojcowie, spalamy się by wytrwać w swych powołaniach, Ty ustąpiłeś. Zmieniając tym samym postrzeganie papiestwa, tak bardzo wyróżniające do tej pory Kościół spośród różnych wspólnot religijnych. 

W dodatku Twoje odejście przyniosło Kościołowi nowego Ojca Świętego a wraz z nim nową erę.

Ojcze Benedykcie, przywróciłeś nam Mszę w tradycyjnym rycie, ale ustąpiłeś miejsca tym, którzy jej nienawidzili, i nie doczekali nawet Twojej śmierci, by podeptać to Twoje dzieło.

Widziałeś kryzys Kościoła, kazałeś nam ufać, że Chrystus mimo tego kryzysu nigdy nie porzuci swej Owczarni, ale sam od nas odszedłeś, ustępując miejsca tym, którzy wprowadzili do tonącej Łodzi Piotrowej ogromne wiertła mające jeszcze bardziej przedziurawić pokład, z ogromną pasją dolewając jeszcze doń wody całymi wiadrami. 

Ojcze Benedykcie, potrafiłeś wskazać palcem różnice między religiami, jeszcze jako kardynał napisałeś deklarację Dominus Iesus, o jedyności zbawczej Chrystusa i Kościoła, a ustąpiłeś miejsca tym, którzy uznają wielość religii za wyraz woli Bożej.

Dostrzegałeś zagrożenia dla Kościoła we współczesnym świecie, w jego antykulturze i potrafiłeś podejmować niezwykle odważne decyzje, jak choćby ta o zakazie przyjmowania do seminariów osób o skłonnościach homoseksualnych. Ale ustąpiłeś tym, którzy z promocji homoseksualizmu uczynili niemal swą misję. 

Ojcze Benedykcie, potępiałeś relatywizm moralny, którego dyktaturze miał oddać się świat, ale ustąpiłeś miejsca tym, którzy dyktaturę relatywizmu wprowadzili do Kościoła, do jego nauczania, próbując uczynić z relatywizmu cnotę.

Dziś, gdy czytam Twój testament, w którym znów pięknie wzywasz nas do trwania w wierze, moją uwagę zwracają następujące słowa. Nie dajcie się zwieść! Często wydaje się, że nauka – z jednej strony nauki przyrodnicze, a z drugiej badania historyczne (zwłaszcza egzegeza Pisma Świętego) – są w stanie zaoferować niepodważalne wyniki sprzeczne z wiarą katolicką. Przeżyłem od dawna przemiany nauk przyrodniczych i mogłem zobaczyć, jak przeciwnie, zniknęły pozorne pewniki przeciw wierze, okazując się nie nauką, lecz interpretacjami filozoficznymi tylko pozornie odnoszącymi się do nauki; tak jak z drugiej strony, to właśnie w dialogu z naukami przyrodniczymi również wiara nauczyła się lepiej rozumieć granicę zakresu swoich roszczeń, a więc swoją specyfikę.

Ważne to słowa, mądre i prawdziwe, ale zadaję sobie pytanie, czy i Ty, Ojcze Benedykcie, w pewnym momencie nie za bardzo zaufałeś nauce, jaką jest biologia, stwierdzając, że w Twoim wieku nie dasz już rady nas prowadzić? Rozumiem, że widziałeś długoletnią niemoc poprzednika, że nie chciałeś być zakładnikiem współpracowników, co do których mogłeś mieć ograniczone zaufanie – przyjmuję to do wiadomości. Długo jednak żyłem nadzieją, że za Twoją abdykacją stoją jakieś inne, ukryte motywy, że kiedyś je nam wyjawisz, może właśnie w testamencie – ale nie, nic takiego się nie stało. Żyłeś na emeryturze dłużej, niż posługiwałeś jako papież. Dziś, Twój osobisty sekretarz mówi, że sądziłeś, że Pan Bóg na emeryturze da ci nie więcej niż rok życia. Dał prawie dziesięć lat. Odczytuję to jako symboliczną odpowiedź Pana Boga na Twoją decyzję. Ale to, rzecz jasna, tylko moje odczucie. Znajdą się tacy, którzy pod tym tekstem napiszą, że „przecież autor nie wie jak było naprawdę, nie zna prawdziwych powodów rezygnacji”, że może sam Chrystus kazał Ci abdykować. Już to czytałem, chciałbym w to wierzyć, ale wtedy jednak musiałbym uznać, że zarówno w dniu ogłoszenia abdykacji, jak i przez wiele lat później, nie mówiłeś nam prawdy. A w to doprawdy ciężko byłoby mi uwierzyć.

Od dekady obserwujemy owoce Twojego odejścia z urzędu piotrowego – owoce te są realne, podpisane imieniem nowego papieża, odwołującego chociażby Twoją, Ojcze Benedykcie, decyzję umożliwiającą ponowny rozkwit piękna katolickiej Tradycji. Pan Bóg pozwolił Ci to wszystko zobaczyć. Twoje serce, jak twierdzi Twój sekretarz, zostało wówczas złamane. Niejedno spośród naszych serc również.

Napisałeś w swym testamencie Na koniec pokornie proszę: módlcie się za mnie, aby Pan, mimo wszystkich moich grzechów i niedoskonałości, przyjął mnie do wiecznego mieszkania. Będziemy się modlić, owszem. Chciałbym też, byś wiedział, Ojcze Benedykcie, że mimo bólu, który stał się udziałem tak wielu katolików gdy postanowiłeś abdykować, opuścić nas, nigdy nie zapomnę wszystkiego dobrego, co uczyniłeś dla Kościoła Chrystusowego i Jego Świętej Wiary. Zostawione nam przesłanie TRWAJCIE MOCNI W WIERZE, oraz Twoje ostatnie słowa JEZU, KOCHAM CIĘ pozostaną dla nas drogowskazem.

 

Promienny Chryste, Boski Zbawicielu,
jedyne światło, które nie zna zmierzchu,
bądź dla tej duszy wiecznym odpocznieniem,
pozwól oglądać chwały Twej majestat.

 

Krystian Kratiuk

3 stycznia 2023, Wspomnienie Najświętszego Imienia Jezus

PODACAST. CZYTA AUTOR

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(42)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie