W ostatecznym rozrachunku globalny kryzys ekonomiczny jest problemem moralnym. Większość ludzi nie chce się nim zajmować, bo wymagałoby to poświęcenia i wysiłku – przekonuje John Horvat II, amerykański pisarz i publicysta związany ze stowarzyszeniem Tradition – Family – Property.
Jaki obecnie wygląda stan wspólnoty politycznej w Stanach Zjednoczonych? Do tej pory można było zaobserwować poważne tarcia między rządem federalnym a władzami stanowymi. Niektóre projekty wdrożone przez obecną administrację wywołały obawy o utrzymanie podstawowych swobód konstytucyjnych. Mówienie o poważnym kryzysie jest uzasadnione? Jakie są główne przyczyny tej sytuacji?
Wesprzyj nas już teraz!
W Stanach Zjednoczonych – i to z całą pewnością – mamy obecnie do czynienia z bardzo głębokim kryzysem. Jego źródłem jest psucie struktur unii, opartej przecież na współdziałaniu. Od początku nasza republika funkcjonowała w sposób przypominający spółdzielnię rolniczą. Wielu obywateli postrzega zresztą swój związek z krajem trochę tak, jak udział w spółdzielni: kojarzy się to z wieloma uzasadnionymi korzyściami związanymi z podziałem ryzyka, uprawnieniami wyborczymi, kilkoma zobowiązaniami oraz wieloma okazjami do zabawy i odpoczynku.
Niewątpliwie, w system ten wpisane są trudne do utrzymania sprzeczności. Dla przykładu: każdy jest zachęcany do nieograniczonej konsumpcji i pracy. By radzić sobie z tymi napięciami, nasza spółdzielnia – tak, jak to ma miejsce i w innych przedsięwzięciach handlowych – korzysta z kilku ogólnych zasad. Nalega się na utrzymanie nie do końca określonego klimatu moralnego i kodeksu postępowania wymagającego od każdego uczciwości. By ten system działał, potrzeba pewnej samodyscypliny i ciężkiej pracy.
W swojej książce, zatytułowanej Return to order („Powrót do porządku”), piszę o czymś, co nazwałem „szalonym nieumiarkowaniem” społeczeństwa chcącego odrzucić wszelkie ograniczenia. Wiele osób łamie zasady, odrzuca dotychczasową moralność i gardzi wezwaniami do dyscypliny. Wraz z pogarszaniem się sytuacji moralnej system naszej „spółdzielni” reaguje wprowadzając coraz to surowsze zasady, mające zapewnić dalsze funkcjonowanie. Wydaje tak wiele nowych reguł, że sfinalizowanie któregokolwiek projektu staje się prawie niemożliwe. A krępująca wszystkich poprawność polityczna stara się usprawiedliwiać dominujące rozluźnienie moralne.
W efekcie ludzie są sfrustrowani i wściekli. Rośnie liczba tarć i kryzysów konstytucyjnych. Spółdzielnia, będąca dawniej czymś w rodzaju materialistycznego raju, stała się teraz kaftanem bezpieczeństwa uniemożliwiającym ruchy. Można to ująć w ten sposób, że nie wypłaca już żadnych dywidend, ale wywołuje za to lęk i depresję, i to na każdym poziomie życia społecznego oraz administracji.
W jakim kierunku ewoluuje amerykański system polityczny? Kandydaci ubiegający się o fotel prezydenta mówią o podatkach, polityce społecznej i zagranicznej. To łatwiejsze niż odniesienie się do głębszych problemów, dotykających samych korzeni wspólnoty politycznej.
Kandydaci mówią tylko o tym, co mogą dać wyborcom. Chodzi im jedynie o pieniądze, miejsca pracy i dobrobyt. W zależności od prezentowanej orientacji politycznej, obiecują obniżenie podatków bądź wyciśnięcie z bogatszych podatników ostatniego grosza, by w ten sposób poprawić sytuację finansową przeciętnego wyborcy. Wszyscy kandydaci zabierają głos w ważnych kwestiach: ochrony zdrowia, pożyczek studenckich czy opieki społecznej. Ale sprowadza się to do rywalizacji dotyczącej spełniania indywidualnych potrzeb. To czynnik określający cały cykl wyborczy. Niewątpliwie o wiele łatwiej jest mówić o tych sprawach, jednak nie tego kraj potrzebuje.
Kryzys polityczny jest też kryzysem moralnym? Jaka jest właściwa odpowiedź na te problemy?
Bez wątpienia chodzi tu o kryzys moralny, nie tylko polityczny czy ekonomiczny. Najgorsze jest to, że w kampanii przedwyborczej nie bierze udziału kandydat, który byłby idealny. Potrzebujemy kogoś, kto dostrzegałby zasady, kwestie moralne i cnoty, których naród pragnie i których potrzebuje; kogoś, kto odważyłby się je przełożyć na konkretny program. Na tym polegałaby właściwa odpowiedź na obecny kryzys. Niestety, takiego kandydata nie można dostrzec.
Czy charakter rywalizacji politycznej w Stanach Zjednoczonych nie jest w zbyt dużym stopniu uzależniony od oczekiwań mediów? Popularność tzw. kandydatów anty-establishmentowych sugeruje, że część wyborców oczekuje show, tylko oryginalnego.
Amerykańskie kampanie polityczne stały się spektaklami, widowiskami. Polityka zaczęła nagradzać jedynie tych, którzy są w stanie zapewnić wyborcom jak największe korzyści. Od kandydatów wymaga się, by jak najlepiej wydawali pieniądze podatników; tak samo, jak od korporacji oczekuje się zwrotu z inwestycji. Dlatego też kandydaci muszą się wyróżniać.
By przyciągnąć wyborców-konsumentów, sednem kampanii stał się wizerunek i wrażenia. Oszałamiające, objazdowe przedstawienia realizowane w stylu Hollywood, kosztujące setki milionów dolarów. Dyrektorzy kampanii korzystają z badań opinii publicznej i technik kreowania pozytywnego wizerunku. Częścią tego przedstawienia są także kandydaci anty-establishmentowi. Zwiększają dramaturgię i zainteresowanie publiki. Myślenie, że nie należą oni do tego show, jest sprzeczne z rzeczywistością.
Niektórzy ekonomiści przewidują nadejście kolejnego kryzysu finansowego, gorszego niż ten ostatni. Amerykańscy wyborcy domagają się poważnej zmiany sytuacji gospodarczej? A może tylko stabilności i opóźnienia nieuniknionych zmian?
Obecny kryzys gospodarczy wskazuje na szaleńczy charakter systemu, na jego niezrównoważenie. Niewielu Amerykanów rozumie ten system i ma jakiś pomysł na jego naprawę. To w gruncie rzeczy problem naszej kultury, tego, co określam jako szalone nieumiarkowanie rynków, na których to ludzie są zmuszani do pożądania wszystkiego, bez wysiłku i natychmiast. Owo nieumiarkowanie zmieniło światową gospodarkę w zabawę, która zdaje się nigdy nie kończyć. Wykreowało kulturę kart kredytowych z ciągle rosnącym limitem wydatków i miesięcznymi rozliczeniami. Wyborcy mogą chcieć nagłej zmiany sytuacji gospodarczej. Ale większość z nich pragnie zapewne sztucznej stymulacji gospodarki, co pogorszy sytuację. A tego z pewnością nie potrzebujemy.
W ostatecznym rozrachunku globalny kryzys ekonomiczny jest problemem moralnym. Większość ludzi nie chce się nim zajmować, bo wymagałoby to poświęcenia i wysiłku. Jednak światowi przywódcy, eksperci finansowi i bankierzy wydawali w minionym roku ostrzeżenia wskazujące na poważne problemy światowej gospodarki. Bańka spekulacyjna lub załamanie koniunktury mogłyby zmusić nas do zajęcia się tą olbrzymią nierównowagą, mogącą prowadzić do sytuacji gorszej niż kryzys kredytowy z roku 2008.
Rod Dreher sugeruje, że amerykańscy katolicy powinni wybrać „opcję benedyktyńską” polegającą na „porzuceniu barbarzyńskiej, mainstreamowej kultury, która stała się wroga wobec naszych podstawowych wartości”. To propozycja sugerująca kapitulację czy wręcz przeciwnie – wezwanie do walki z liberalnym indywidualizmem i konsumeryzmem?
Niewielu już ludzi dyskutuje o „opcji benedyktyńskiej” Roda Drehera. W trakcie tej debaty większość konserwatystów odrzuciła jego propozycję, traktując ją jako postulat ucieczki z pola walki. W tej chwili takie zachowanie nie miałoby sensu.
Rod Dreher nazwał taką ucieczkę „opcją benedyktyńską”, bo wydaje się ona imitować strategię św. Benedykta z Nursji. W VI w. wycofał się on ze świata, by w odosobnionej społeczności prowadzić życie intensywnie liturgiczne – daleko od dekadenckiego Rzymu i inwazji barbarzyńców. Zasadniczy problem z takim podejściem polega na tym, że „opcji benedyktyńskiej” nie praktykował nawet sam święty Benedykt.
Jego klasztory nie tylko stawiały wyzwanie ówczesnej dekadenckiej kulturze, lecz również same stały się ośrodkami wpływu i kultury – bez względu na to, gdzie je zakładano. Nawet w czasach Benedykta mnisi zakładali szkoły dla osób biednych, rozwijali rolnictwo i głosili ludowi kazania.
Powinniśmy brać przykład ze świętego Benedykta i walczyć o kulturę. To jedyna strategia prowadząca do zwycięstwa. Możemy dziękować Bogu, że sam św. Benedykt nie praktykował „opcji benedyktyńskiej” Drehera. Gdyby tak zrobił, historia potoczyłaby się zupełnie inaczej.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Łukasz Karpiel