Sytuacja na Półwyspie Koreańskim zaostrza się, to nie ulega wątpliwości. Padają słowa o wojnie, zniszczeniu i użyciu broni atomowej. Agresywna retoryka władz Korei Północnej niepokoi cały świat, zwłaszcza Koreę Południową, Japonię i Stany Zjednoczone. Padają pytania dotyczące możliwości użycia siły, potencjału Korei Północnej oraz motywów działania władz tego najbardziej tajemniczego, a przedstawianego też jako najbardziej nieobliczalny, kraju na świecie.
Faktycznie, Korea Północna to państwo niezwykłe. Totalitarny, komunistyczny skansen na mapie świata. Kraj, w którym wciąż obowiązuje gospodarka centralnie planowana, kult jednostki jest normą, tak samo zresztą jak problemy gospodarcze, niedożywienie społeczeństwa oraz system obozów koncentracyjnych gdzie trafiają osoby „nieprawomyślne”. Państwo, które z jednej strony może wyglądać wręcz komicznie (niemalże bałwochwalczy kult wobec przywódców jedynej na świecie komunistycznej dynastii), ale jest też de facto budzącym grozę więzieniem, w którym przebywa cały naród. Naród, który wedle oficjalnej propagandy ma zaszczyt mieszkać w raju robotników i chłopów, zagrożonym oczywiście przez wrażych amerykańskich imperialistów, wspieranych przez marionetki japońskie i południowokoreańskie.
Wesprzyj nas już teraz!
Północna Korea pręży muskuły. Seria prób z rakietami balistycznymi, testy broni atomowej o małej mocy oraz wojenna retoryka napawać mogą tylko niepokojem. Północnokoreańskie media pokazują ćwiczenia ogromnej armii tego kraju, gotowej dać odpór wszelkiej inwazji, ale też zanieść śmierć i zniszczenie do domów wroga, w tym za pomocą broni nuklearnej. Faktem jest, że jej produkcja oraz program rakietowy są dla reżimu najistotniejsze i na cel ten poświęca się większość zasobów tego biednego kraju. Efekt oceniany jest na kilka prymitywnych bomb atomowych, rakiety o coraz większym zasięgu (mogące obecnie dolecieć do amerykańskich baz na Pacyfiku, w tym – być może – na Hawajach) oraz na żyjących w niedostatku ludzi, którzy musieli poświęcić swój skromny byt na rzecz potęgi nuklearnej państwa rządzonego przez Kim Dzong Una.
Papierowy tygrys sięga po atom
Młody dyktator Korei Północnej nie kryje, że jego kraj posiada broń atomową oraz, że jest gotowy do jej użycia. Pytanie brzmi tylko, czy jest to li tylko retoryka, czy może jednak coś więcej? Należy do tego postawić pytanie, po co Kimowi broń atomowa? Odpowiedź na tę drugą kwestię jest stosunkowo prosta – broń A to swoista polisa ubezpieczeniowa. Wbrew temu, co sądzi się o tym odciętym od świata kraju, jego władze są nieźle zorientowane w tym, co dzieje się w globalnej polityce. Zaliczenie przez USA Korei Północnej do „osi zła” oraz upadek Saddama Husajna nie przeszły bez echa w Pjongjangu. Wedle części relacji, nieżyjący już poprzedni władca Korei Północnej Kim Dzong Il zawsze podkreślał, że USA nigdy nie zaatakowały kraju, który posiada broń nuklearną i środki jej przenoszenia, w postaci ICBM-ów[1]. Pomimo równie buńczucznej jak obecna antyamerykańskiej retoryki Kim Dzong Il czuł respekt przed Stanami Zjednoczonymi i obawiał się, że może skończyć podobnie jak iracki dyktator. Bomba atomowa odsuwa możliwość ewentualnej interwencji USA, daje też okazję do zastraszania świata, tak aby ten wspomógł znajdujący się w ekonomicznej zapaści kraj. Zwiększa też znaczenie Korei Północnej, która praktycznie nie ma zbyt wielu sojuszników (nawet Chiny dystansują się od tego kraju). Jak podkreślił jeden z ekspertów, potencjał gospodarczy Korei Północnej jest podobny do potencjału Mozambiku, a kto przejmuje się i liczy z Mozambikiem?
Sama armia konwencjonalna Korei Północnej jest bardzo liczna (ponad milion żołnierzy, 4 miliony rezerwistów), dysponuje m.in.. 3 500 MBT[2], aż ponad 17 tysiącami luf artylerii oraz licznym lotnictwem. Pod kątem bezwzględnych liczb wygląda to imponująco. Jednakże jakość sprzętu pozostawia wiele do życzenia. Przykładowo, północnokoreańskie czołgi reprezentują co najwyżej poziom lat 70. ubiegłego stulecia i w ewentualnym starciu z wojskami Korei Południowej (która też dysponuje silną armią), wspartymi przez kontyngent USA miałyby nikłe szanse na przetrwanie. To samo można powiedzieć o lotnictwie Kim Dzong Una. Liczba nie idzie w parze z jakością, a poziom wyszkolenia pilotów pozostaje tajemnicą (jednakże ze względu na skromne zapasy paliwa nie powinien być zbyt wysoki). Warto tu także dodać, że Korea Północna zdaje sobie sprawę, że Południe, Japonia oraz USA posiadają systemy antyrakietowe, być może zdolne przechwycić i strącić rakietę balistyczną. W takiej sytuacji Korei Północnej pozostała by potężna armia, zdolna do uczynienia wielu szkód (stolica Korei Południowej, Seul, jest w zasięgu artylerii Północy), ale niezdolna do wygrania konwencjonalnego starcia.
Pytaniem otwartym jest także to, czy Północni Koreańczycy chcieliby walczyć za zdobycze tamtejszego komunizmu? Być może armia Północnej Korei rozpadłaby się niczym ogromna większość Armii Czerwonej w 1941 roku. Zdjęcia satelitarne pokazujące wciąż rozbudowywany system obozów koncentracyjnych sugerują, że przybywa liczba kontestujących reżim Kima. Potwierdzają to relacje nielicznych uciekinierów, jednakże nie można takiego założenia przyjąć za pewnik. Bomba atomowa daje tymczasem to, czego Korea Północna pragnie, a nie może osiągnąć na innych polach – realną siłę. Nie należy także zapominać, że atomowa głowica jest dla reżimu skutecznym narzędziem do utrzymania posłuchu wśród społeczeństwa. Północnokoreańska propaganda przedstawia program rakietowy i atomowy jako wielki sukces i powód do dumy.
Szaleństwo czy wyrachowanie?
O ile można zrozumieć logikę Korei Północnej dotyczącą budowy broni nuklearnej, to trudniej wytłumaczyć jest obserwowane właśnie podsycanie napięcia. Wymachiwanie przed nosem USA, Korei Południowej i Japonii rakietą z głowicą atomową nie należy do najbezpieczniejszych zajęć na świecie. Jednakże i tu można znaleźć elementy racjonalności reżimu. Należy tu zaznaczyć, że o ile północnokoreański totalitaryzm może wydawać się przerażający, a nawet odrażający (i w wielu aspektach takowym jest), to nie jest on całkowicie irracjonalny. Kim Dzong Il racjonalnie wyjaśniał powody, dla którego jego kraj buduje bombę A, a jego syn zapewnie nie jest na tyle nierozsądny, aby chcieć zginąć w cieniu atomowego grzyba. Wykształcony w Szwajcarii, znający dwa języki obce, miłośnik koszykówki, w tym amerykańskiej ligi NBA. Taka postać nie wygląda na straceńca, który chciałby wyparować wskutek ataku atomowego. Wydaje się, że doskonale zdaje sobie sprawę z konsekwencji użycia broni atomowej przez Koreę Północną. Odpowiedź USA byłaby jedna, na Koreę Północną spadłyby ładunki nuklearne, kładąc kres istnieniu reżimu. Wojna nie jest więc w jego interesie, ale retoryka wojenna i podgrzewanie napięcia – już tak.
Po pierwsze, Korea Północna robi tak od wielu lat, posuwając się nawet do ostrzelania terenu swego południowego sąsiada. Liczba incydentów zbrojnych pomiędzy obydwoma krajami wcale nie jest mała. Obecna sytuacja to więc nic nowego, pomijając fakt, że tym razem w tle mamy bombę atomową. Kolejna kwestia to pomoc gospodarcza dla Korei Północnej. Zwiększanie napięcia, a potem złagodzenie retoryki może być elementem nacisku na sąsiadów i państwa regionu, aby te udzieliły pomocy niewydolnej gospodarce tego kraju. Szantaż atomowy może okazać się pomocny w takiej kalkulacji i służyć podniesieniu ceny za spokój. Po trzecie, otwartym pytaniem pozostaje pozycja Kim Dzong Una na szczytach władzy Korei Północnej. Przedstawiany jest on jako wszechmocny dyktator, ale niewykluczone, że tak do końca nie jest. Jedynym podmiotem mogącym nieco ograniczać wpływy Kima jest armia. Nie wiemy, jak wyglądają zakulisowe relacje na linii młody Kim – stara generalicja. Podnoszenie napięcia może być ukłonem przywódcy w stronę bardziej twardogłowych generałów.
Nie sposób też nie wspomnieć o społeczeństwie Korei Północnej. Pojone propagandą, żyjące w niedostatku (wystarczy powiedzieć, że po 60 latach budowy komunizmu Północni Koreańczycy są niżsi i lżejsi oraz przeciętnie mniej zdrowi niż rodacy z Południa). Z pewnością zdają sobie sprawę, w jakim „raju na Ziemi” przyszło im żyć, ale są zbyt zastraszeni aby protestować i obalić totalitarny reżim. W każdym razie budowanie wojennej histerii doskonale służy konsolidacji społeczeństwa wokół władzy i tłumaczy wszelkie niedobory na rynku. Skoro zagraża nam potężny wróg (i jego marionetki), musimy się przede wszystkim bronić.
Podsumowując, jedyną pewną rzeczą, którą można powiedzieć o Korei Północnej jest to, że wciąż stanowi on – również jego władze – zagadkę dla świata. Czarnym scenariuszem byłoby, gdyby faktycznie parły do realnej wojny, jednakże wydaje się to być mało prawdopodobne (chyba, że założymy, iż na szczycie tego kraju stoją opętani żądzą unicestwienia fanatycy). Natomiast podgrzewanie napięcia można próbować wytłumaczyć racjonalnie i to daje nadzieję, że do wojny nie dojdzie. Jednakże takie nagromadzenie żołnierzy i broni, podbudowane agresywną retoryką nie wyklucza groźby nawet drobnego incydentu zbrojnego, który mógłby przerodzić się w otwarty konflikt. Konflikt, który jest, ponieważ oficjalnie Północ i Południe wciąż, od 1950 roku, znajdują się w stanie wojny. Traktatu pokojowego nie podpisano do dziś dnia.
Łukasz Stach