W Belgii toczy się proces trzech lekarzy oskarżonych o „złamanie norm regulujących zasady przeprowadzania eutanazji”, a w konsekwencji zabicie 38-letniej Tiny Nys. W wypadku udowodnienia winy grozi im dożywocie. Ten symboliczny proces może poważnie wpłynąć na system opieki zdrowotnej w Belgii, która w 2003 r. zalegalizowała eutanazję i mocno lansuje tzw. „wspomaganą śmierć”.
Eutanazja Tiny Nys miała miejsce 27 kwietnia 2010 r. i została przeprowadzona na jej prośbę. Rodzice i rodzeństwo kobiety wnieśli jednak sprawę do sądu, oskarżając lekarzy o sfałszowanie historii jej choroby oraz o działanie w sposób niekompetentny i pozbawiony szacunku.
Wesprzyj nas już teraz!
Tina Nys, która była całkowicie zdrowa poprosiła o eutanazję po rozstaniu z narzeczonym. Psychiatra, do której się udała, i która już wcześniej miała ją pod opieką, stwierdziła jednak, że nie ma mowy u niej o „chronicznej i nieuleczalnej chorobie”, która wymagana jest do wydania zgody na śmiertelny zastrzyk. Nys zwróciła się więc do słynnej psychiatry, która, jak piszą belgijskie media, autoryzowała 1/3 wszystkich przypadków eutanazji przeprowadzonych w tym kraju z powodów psychicznych.
Rodzice informują, że Lieve Thienpont zaledwie po dwóch lub trzech spotkaniach z ich córką nagle zdiagnozowała u niej Zespół Aspergera i na tej podstawie autoryzowała przeprowadzenie eutanazji. Następnie uczyniła wszystko, co w jej mocy, by utrudnić rodzicom otrzymanie dokumentacji medycznej (dostali ją po 51 dniach, zamiast po czterech dniach przewidzianym prawem). Lekarka uciekła się nawet do stwierdzenia: „jest to rodzina głęboko straumatyzowana, zraniona i anormalna o niewielkiej empatii i szacunku do innych. Zaczynam teraz lepiej rozumieć cierpienia Tiny”.
Wśród powodów, dla których rodzice wnieśli sprawę na wokandę był też sam sposób przeprowadzenia eutanazji. Lekarz, który przyjechał do domu Tiny Nys, by podać jej kroplówkę ze śmiertelnym środkiem, nie miał nawet plastra do przyklejenia igły i kazał ją podtrzymywać ojcu, podczas gdy sam podawał truciznę. Po śmierci kobiety dał stetoskop komuś z rodziny, by sprawdził, czy jej serce przestało bić. Wychodząc, porównał śmierć Tiny ze „śmiertelnym zastrzykiem, które podaje się domowemu zwierzęciu, by ulżyć mu w cierpieniu”.
Proces lekarzy toczy się za zamkniętymi drzwiami, a adwokaci mają zakaz informowania w mediach o jego przebiegu. Lekarzom grozi dożywocie, co budzi poważne obawy w świecie medycznym. „Jeśli nawet w niewielkim wymiarze zostanie skazany choćby jeden z trzech oskarżonych medyków, zagrozi to całemu systemowi” – pisze flamandzki dziennik „De Morgen” wskazując, że w takiej sytuacji lekarze zaczęliby zrzucać na innych odpowiedzialność za decyzję o przeprowadzeniu eutanazji.
Obrońcy życia w Belgii są zadowoleni z dyskusji o eutanazji, którą sprowokował proces. Nie liczą jednak na wygraną. Przypominają, że w minionym roku w Holandii po raz pierwszy lekarz stanął przed sądem za przeprowadzenie eutanazji kobiety, która wcale nie prosiła o to, by umrzeć. Mimo że komisja ds. kontroli norm dotyczących eutanazji stwierdziła, że „lekarz przekroczył procedury”, sędzia uniewinnił go motywując, że potwierdzenie woli pacjenta „jest niekoniecznym środkiem ostrożności” w przeprowadzaniu eutanazji. Wyrok w trwającym w Gandawie procesie ma zapaść za dwa tygodnie.
Źródło: KAI
WMa