18 kwietnia 2019

Całun Turyński – niemy świadek zbawczej Męki Pańskiej. Rozmowa PCh24.pl

Całun Turyński jest żywym świadectwem Męki i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Nadal jednak – mimo niezbitych dowodów – znajdują się ludzie podważający jego autentyczność. O tym co wiemy o Całunie, a także dlaczego informacje o fałszerstwie należy włożyć między bajki wyjaśnia w rozmowie z portalem PCh24.pl Krzysztof Sadło z Polskiego Centrum Syndologicznego.

 

Może zacznijmy od początku. Czym jest Całun Turyński?

Wesprzyj nas już teraz!

Chrześcijanie wierzą, że jest on płótnem pogrzebowym Chrystusa. Jeśli chodzi zaś o aspekty techniczne to jest wielkim lnianym płótnem, które ma 4,4 m długości i 1,1 m szerokości. Czyli 8 na 2 syryjskie łokcie, jakie w czasach Chrystusa zmierzyliby Żydzi. Płótno utkane jest w jodełkę z-skrętną, trzy nitki wątku na jeden wątek osnowy.

 

Spotkałem się z twierdzeniem, że wtedy nie znano takiego sposobu tkania. Czyli jest to błędna argumentacja?

Z tego co wiemy z archeologii, krosien pozwalającego na wytworzenie takiego materiału faktycznie nie znano w Europie, w zasadzie aż do końca średniowiecza. Natomiast w Syrii, Persji i Indiach starożytnych takie krosna były znane. Wiemy też, że na tereny starożytnej Palestyny tak zrobiony len docierał. W Qumran i w Masadzie znaleziono płótna lniane sposobem wykonania przypominające Całun, co wskazuje na to, że ówcześni Żydzi mogli mieć dostęp do takiego rodzaju płótna.

 

Dodatkowo, co ciekawe, materiał nie jest w żaden sposób zanieczyszczony wełną, to znaczy, że ktoś zadbał o to, żeby został zrobiony na krosnach, na których nie była ona nigdy wyrabiana. Może to być ważna wskazówka, ponieważ na krosnach wyrabiano przeróżne rodzaje materiału. Zawsze to, co było tkane jako kolejne, zbierało jakieś resztki po wcześniejszej produkcji. Jest tylko jedna kultura, która dbała o to, żeby jednego z drugim nie pomieszać – Żydzi. Stary Testament zabraniał mieszania tego co roślinne, z tym co zwierzęce. Nawet jeżeli to nie jest wskazówka bezpośrednio wskazująca na to, że Żydzi takie płótno wykonali, to może wskazywać, że ktoś wytworzył to płótno z myślą o Żydach właśnie. Z zachowaniem wszystkich reguł – dziś powiedzielibyśmy – koszerności.

 

Co tak naprawdę widzimy spoglądając na to płótno?

Patrząc na Całun, najbardziej rzucają się w oczy dziury i wypalenia. Widać trójkątną dziurę, która symetrycznie się powtarza, wypalone przez całą długość płótna dwie równoległe linie. Widoczne są różne mniejsze i większe dziury oraz przypalenia, są to efekty kadzideł, świeczek i co najmniej trzech pożarów. W wielu miejscach dostrzegamy brud, uwagę zwraca kwadratowa plama z brudnej wody, która na Całunie regularnie się powtarza, a którą kiedyś najwyraźniej Całun musiał zostać zalany. Nastąpiło to zapewne przy którymś z pożarów.

 

Na płótnie widzimy też odbite zwłoki mężczyzny. Na jednej części mamy przód, a na drugiej tył. Został on położony na jednej stronie, płótno przewinięto nad głową i drugą połową go nakryto. Mężczyzna ma obrażenia charakterystyczne dla biczowania i ukrzyżowania, mierzy pomiędzy 179 a 183 cm wzrostu. Nie da się tego dokładnie stwierdzić, dlatego że mamy do czynienia z płótnem które się kurczy i rozciąga, a także ze zrzutowanym martwym, zesztywniałym ciałem. To jest około 10 cm więcej od ówczesnej średniej; Żydzi w Palestynie w czasach Jezusa mierzyli średnio 170-172 cm.

 

Bardzo dobrze rzucają się w oczy plamy krwi; z przodu i z tyłu głowy, w ranach z biczowania na plecach, pośladkach i nogach. Duże kałuże w miejscu gdzie przebite były stopy, ślady krwi ściekającej od nadgarstka po rękach oraz duża plama krwi na przebitym boku. To jest prawdziwa ludzka krew grupy AB. Taką krew ma 4 proc. ludzi na świecie (8 proc. w Polsce), 18 proc. wśród współcześnie żyjących Żydów, czyli praktycznie co piąty z nich posiada taką grupę krwi.

 

Wyłącznie tyle jesteśmy w stanie o krwi powiedzieć. Wbrew temu co w różnych publikacjach – także katolickich – na ten temat przeczytamy. Nie da się stwierdzić, czy Rh jest dodatnie czy ujemne, bo to jest zbyt stara krew aby można było to wykazać. Wszelkie doniesienia o badaniach genetycznych na tej krwi również są wątpliwe (żadne mające oficjalny walor naukowy nie zostały przeprowadzone) z jednego prostego powodu: DNA z czasem się rozpada, a to które jest we krwi jest najmniej trwałe i dodatku jest go bardzo mało, bo DNA jest tylko w leukocytach. Poza tym wątpliwa jest też jakość próbek. Dzisiaj próbki do badań DNA pobierane są i przechowywane w sterylnych warunkach, a przez wieku na Całunie zostało mnóstwo materiału genetycznego obcego pochodzenia, ciężko byłoby odnaleźć ten właściwy.

 

Co z kolorem krwi? Czy nie powinna być ciemniejsza?

Faktycznie jest ona bardziej czerwona niż powinna być. Krew ludzka gdy wysycha powinna się stać brązowa albo czarna. Dawniej nikt o tym nie myślał, dopiero od 200-300 lat stało się to przedmiotem kontrowersji; skoro nie ściemniało to może jest to jakaś farba? W latach 80’ okazało się, że jest to najprawdziwsza krew ludzka, jednak pozostało pytanie jak zatem wyjaśnić ten fenomen. W latach 90′ amerykański chemik Alan Adler zaproponował całkiem rozsądne wyjaśnienie.

 

Otóż na Całunie znajduje się krew człowieka, któremu przytrafiło się to, co medycyna określa mianem wstrząsu. To się zdarza ludziom pod wpływem stresu i lęku posuniętego do granic wytrzymałości psychicznej; nagłego ogromnego wysiłku fizycznego; albo na skutek działania silnych alergenów. Kiedy człowiek przeżywa taki wstrząs to: po pierwsze pękają czerwone krwinki i hemoglobina wydostając się z nich staje się wolnym barwnikiem; po drugie podrażniona wątroba produkuje w nadmiernych ilościach bilirubinę czyli barwnik żółty, który kiedy pływa we krwi nadaje jej bardziej czerwony, żywy kolor. Jeżeli taka krew się rozleje, a następnie wyschnie, to może się okazać, że zachowa bardziej czerwony odcień, nie ściemnieje tak bardzo jak powinna. Co ciekawe, jednym z objawów takiego wstrząsu jest hematohydrozja czyli „krwawy pot”, co jak wiemy przytrafiło się Jezusowi w Ogójcu pod wpływem stresu i lęku. Zdaniem lekarzy biczowanie te objawy mogło utrwalić i spotęgować.

 

Jeszcze jedno dopowiedzenie odnośnie modlitwy w Ogrojcu. W tym przypadku u Jezusa nie mamy do czynienia z jakimś abstrakcyjnym lękiem. To jest jak najbardziej realny lęk. Znawcy topografii Ziemi Świętej zwracają uwagę, że Jezus modląc się w Ogrodzie Oliwnym widział przez kilkanaście minut grupę ludzi, która szła żeby go zamordować. Zgraja wychodziła przez Lwią Bramę, spod której do Getsemani jest ok. 500 metrów. Dzisiaj po asfalcie odcinek ten pokonamy w 10 minut jednak w starożytności, po ciemku zgrai mogła zająć jakieś kilkanaście. Jezus widział ludzi, którzy zmierzali w jego stronę aby go pojmać. Miał zatem wystarczająco dużo czasu aby odwrócić się na pięcie, zejść po drugiej stronie ogrodu i „rozpłynąć się w powietrzu”, Mógł udać się do Galilei gdzie nikt Go nie chciał zgładzić. Pojawia się pytanie; dlaczego tam został? Bo gdyby uciekał, to my nie zostalibyśmy uratowani. Widzimy jednak ile stresu go to kosztowało…

 

A czym z naukowego punktu widzenia jest odbicie ciała osoby znajdujące się na Całunie?

Dzisiaj wiemy, że odbicie ciała to nie efekt namaszczenia, wypocenia czy wyparowania. To nie są też ślady rozkładu ciała. Wiemy, także, że to nie jest ani rysunek, ani malowidło, ani wcierka, ani odbity czy wypalony posąg, nie jest to także wypalenie optyczne z użyciem soczewki czy zdjęcie z obscura… wszystkie dotychczasowe wytłumaczenia można włożyć między bajki.

 

To w takim razie skąd ten wizerunek?

Odbity na całunie ślad zwłok, to efekt konkretnej reakcji chemicznej. Nie została tam nałożona żadna substancja, nie jest to też przypalenie, przytarcie ani przytopienie. Tam zaszła reakcja dehydratacja celulozy. Ta reakcja zaszła tylko po tej stronie płótna, która miała styczność z ciałem i tylko w zewnętrznej warstwie nitek. To, jak głęboko zżółkły na jej skutek włókienka z których zbudowane są nitki mierzy się w nanometrach. Jedna lniana nitka to jest 120 – 150 skręconych ze sobą lnianych włókienek. Zażółcenie sięga 1/20 grubości nie nitki, ale pojedynczych włókienek! Reakcja nie przenika nawet przez włókienko lecz pozostaje na samej jego obwódce. To jest grubość ściany komórkowej lnu… Zadziwiająca jest precyzja tej reakcji. Barwa tego zażółcenia jest jednorodna. To nie są różne kolory, to jest dokładnie ten sam odcień. Różnice w wyrazistości odbicia, które widzimy polegają na tym, że tam gdzie ciało było bliżej powierzchni płótna większa ilość włókienek podlegała reakcji zażółcenia, a tam gdzie ciało słabiej przylegało do płótna, tam po prostu włókienka zostały rzadziej zabarwione. Co ciekawe, pozwala nam to odtworzyć obraz ciała w 3D, które to próby obserwujemy dzisiaj.

 

Dehydratacja celulozy to prosta reakcja, której uczy się na lekcjach chemii w liceum. W laboratorium można wywołać ją na różne sposoby, lecz do dzisiaj nie jesteśmy jej w stanie wykonać w taki sposób aby efektem finalnym było tak dokładne odwzorowane ciała człowieka, jak to ma miejsce w wypadku Całunu. W tym momencie nauka jest bezradna. Najbardziej zbliżone rezultaty daje wyładowanie koronowe, najbliższe ale mimo wszystko nie tożsame. Dodatkowo nasuwa się pytanie, nawet jeśli byłby to efekt wyładowania koronowego czy podobnego zjawiska, to co miałoby go wywołać?

 

 

W jakich punktach to co widzimy na Całunie zgadza się z Ewangelią?

Przede wszystkim pojmanie i pobicie. Na Całunie znajduje się potargana broda, obite policzki, pęknięty w połowie długości nos i szrama rozcinająca jeden z policzków. Pękniecie nosa i szrama na prawym policzku powstały najprawdopodobniej na skutek uderzenia wąskim, twardym, długim przedmiotem w twarz. Może była to laska żydowskiego arcykapłana? A może trzcina którą Jezus miał być bity przez Rzymian w pretorium.

 

Mamy ślady po biczowaniu od karku aż po pięty; w zasadzie nie ma miejsca żeby nie było śladów od bicza. Z przodu ślady biczowania znajdują się na ramionach, piętach i biodrach, co niekoniecznie świadczy o tym, że biczowali go też z przodu, raczej bicze się po prostu zawijały wzdłuż krzywizny ciała i stąd te rany. Naliczono ich ponad 120: miażdżonych, ciętych i szarpanych co wskazuje, że musiano zadać około 60 razów biczem. Zdaniem lekarzy, 30-40 rzymskich razów mogło przeciętnego człowieka zabić. To jednak nie był słaby człowiek, lecz mężczyzna o atletycznej budowie ciała. Jezus nazywany jest po grecku w ewangeliach „tektonem”, co przyjęło się tłumaczyć jako cieśla, a nawet stolarz. Ale jest to duże pojemniejsze słowo, którym określano człowieka związanego z budową, stąd też mamy takie słowo po polsku jak architekt (gr. architekton), dziś projektant, ale kiedyś po prostu specjalista budowlany. Skoro budowa to i drewno, ale przede wszystkim w warunkach starożytnej Palestyny – kamień. Jeżeli nawet przez część życia Jezus pracował w takim charakterze, to wiadomo skąd wzięła się potężna budowa ciała.

 

Dalej mamy kwestie dźwigania krzyża. Na Całunie wyraźnie widać wytarte ramiona i łopatki a także zwichnięty bark. W „Pasji” Mela Gibsona jest taka scena gdzie Jezusowi wyrwano ze stawu ramię. Może rzeczywiście tak było, ale jednocześnie może być to też efekt dźwigania czegoś ciężkiego. Tego nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć. Nie wiemy także z Całunu czy dźwigał cały krzyż czy tylko belkę. Widzimy potłuczone na skutek upadku kolana. Skoro ręce były zajęte dźwiganiem, to cały ciężar ciała jak i krzyża podczas upadku spadał na kolana. Prawe kolano na całunie (lewe w rzeczywistości) mimo, że wydaje się być w lepszym stanie, to ucierpiało bardziej rzepka jest przesunięta względem osi kolana. W nabożeństwie Drogi Krzyżowej mamy wspomniane trzy upadki, a Ewangeliach wzmianek o upadkach nie ma. W świetle urazów jakie można zaobserwować na Całunie dochodzimy do wniosku, że faktycznie musiało być ich co najmniej kilka. W Drodze Krzyżowej i w Ewangeliach pojawia się natomiast Szymon z Cyreny. Dzisiaj przyjęło się mówić, że „Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Jezusowi”, natomiast z Ewangelii Mateusza i Łukasza, literalnie wynika, że Rzymianie zmusili Szymona, aby dźwigał krzyż zamiast Jezusa. Czyli, że był taki moment w drodze krzyżowej, kiedy Jezus już niczego nie dźwigał. Koresponduje to z badaniami lekarzy, z których wynika, że z lewym kolanem w takim stanie Jezus nie tylko nie mógł nic dźwigać, ale nie był w stanie normalnie iść. Zatem widzimy, jak bardzo ta historia układa się w jedną całość.

 

Co z ukrzyżowaniem?

Mamy ślady po przybiciu do krzyża. Nie wiemy czy stopy były przybite jednym czy dwoma gwoździami. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić czy założenie „stopa na stopę” to efekt pośmiertnego zesztywnienia już na krzyżu czy ułożenia ciała już po zdjęciu, natomiast z całą pewnością zwichnięcie stawu skokowego obu stóp, wskazuje na takie odchylenie, które umożliwiało bezpośrednie ich przybicie do belki. Możemy stwierdzić, że Rzymianie nie włożyli – lub jeżeli włożyli to bardzo niewielki – skobelek. Na naszych krzyżach często widzimy, że Jezus ma dużą podstawę pod stopami – takie przedstawienie nie wzięło się w sztuce z niczego. Rzymianie oczywiście takich podstawek używali, ale wtedy gdy chcieli aby człowiek umierał długo. Jeżeli pod nogi założono podstawkę lub nieco wyżej siodełko, to człowiek umierał na krzyżu z wycieńczenia najczęściej po kilku dniach wiszenia. W tym przypadku mieliśmy zbliżającą się Paschę, Szabat i prawo żydowskie, które wymagało sprawnego pochowania skazańców.

 

Ręce były przybite za nadgarstki, a gwoździe wbito dokładnie w szczeliny Destota. W sztuce przyjęło się ukazywać przybicie gwoździ w środek dłoni. Wzięło się z jednego prostego powodu: pierwsi chrześcijanie byli w większości nawróconymi Żydami, którym oczywiście nie wolno było tworzyć obrazów i rzeźb. W chrześcijaństwie pierwszych wieków temat obrazów był mocno kontrowersyjny. Kiedy chrześcijanie pochodzenia żydowskiego nie byli już dominującą siłą w Kościele, na przełomie III i IV wieku zaczęto w końcu przedstawiać i malować postać Jezusa, ale nie takiego umęczonego jak na Całunie, ale chwalebnego – Jezusa Pantokratora – w glorii i chwale, jak cesarz zasiadający na tronie w niebie, obleczony w złotą szatę. Pierwsze przedstawienia Jezusa na krzyżu, gdzie widać rany i wbite gwoździe, to dopiero przełom VII/VIII wieku, Rzymianie natomiast przestali krzyżować ludzi na początku czwartego. Mamy więc trzystuletnią lukę bez świadków, obrazów i dokładnych opisów. Więc kiedy zaczęto portretować scenę ukrzyżowania, to już nikt nie widział jak było naprawdę. Z historii wiemy, że Rzymianie krzyżowali ludzi przybijające ręce za nadgarstki, przebijając gwoźdźmi szczelinę Destota, to miejsce wytrzyma obciążenie nawet 100 kg. Jak na złość, przez szczelinę Destota przechodzi nerw pośrodkowy i jeżeli go naruszymy, to może dojść nawet do paraliżu dłoni… Z tego powodu uznaje się, że przybicie do krzyża było najbardziej bolesnym momentem męki Chrystusa. Z powodu podrażnienia nerwu na Całunie widać też tylko po cztery palce u rąk, brakuje kciuka, który złożył się do wewnętrznej strony ręki. Jest to jednym z objawów naruszenia tego miejsca.

 

Dlaczego stygmaty powstawały u świętych w środku dłoni?

Funkcjonują dwa wyjaśnienia: według jednych skoro wynikały z wiary, powstawały w miejscach, gdzie powszechnie przez całe wieki wierzono, że były rany Chrystusa; inni z kolei tłumaczą w ten sposób, że gdyby u jakiegoś świętego pojawiły się w nadgarstkach, to efektem mógł być nawet paraliż dłoni. A Panu Bogu chyba nie o to chodziło. Dodam jeszcze jedną ciekawą wzmiankę, która kiedyś powodowała u mnie więcej wątpliwości nawet jak umiejscowienie stygmatów, otóż u Izajasza czytamy jak Bóg mówi do Izraela: „oto wyryłem cię na obu dłoniach” (Iż 49,16) – niektórzy odnoszą te słowa do Jezusa. Czy jeśli tak, to nie jest to sprzeczność? – Okazuje się, że nie dlatego, że z medycznego punktu widzenia cały nadgarstek stanowi jeszcze część dłoni… Dłoń kończy się pomiędzy kostkami zewnętrznymi nadgarstka, a kości przedramienia.

 

Co tak naprawdę zostało przebite włócznią?

Docieramy do rany przebitego boku. Na całunie rana znajduje się po lewej stronie, więc na ciele musiała znajdować się z prawej. Ostry przedmiot wbito między piąte, a szóste żebro, gdzie obserwujemy dziurę długą na 6cm i szeroką na 1,5cm. Poniżej śladu po ciosie najprawdopodobniej zdanym włócznią widać ciągnący się na kilkanaście centymetrów krwawy ślad, który składa się z ciemnoczerwonej frakcji krwi i oddzielonego osocza o lekko różowej barwie. To najwyraźniej ewangeliczna „krew i woda”. Na co wskazuje obecność oddzielonych frakcji krwi? Po pierwsze, na to, że w momencie ugodzenia, człowiek ten już nie żył – oddzielenie hemoglobiny od osocza następuje tylko u nieboszczyka. Po drugie, różowa barwa osocza wskazuje, że bok nie mógł być przebity później niż 30-40 minut po zgonie.

 

Jaka była zatem przyczyna śmierci?

Dotychczas sądzono, że śmierć nastąpiła na skutek uduszenia. Dziś lekarze czytając Ewangelię raczej są zdania, że przyczyna jest odsercowa. Może miał miejsce zawał, niewydolność krążenia, czy nawet pęknięcie serca; pod uwagę bierze się wiele możliwości. Wielu interpretując Ewangelię zwraca uwagę, że Jezus przed śmiercią coś jeszcze zakrzyknął przed wyzionięciem ducha – dzisiaj bywa to interpretowane jako typowy objaw pęknięcia mięśnia sercowego. W pewnym sensie jest to zbieżne z Całunem. Jeżeli bowiem założymy, że Jezusowi pękło serce, to cała jego zawartość wypełniła worek osierdziowy. W worku osierdziowym spokojnie już mógł zajść wspominany wyżej podział grawitacyjny frakcji krwi, czego owocem były „krew i woda” wypływająca z ciała.

 

Czy Całun mówi coś o pobycie ciała Pana Jezusa w grobie?

Z Całunu wiemy, że ciało musiało być zawinięte w dwie – dwie i pół godziny po zgonie, ponieważ ciało musiało być już sztywne, ale krew była jeszcze na tyle świeża, że pozostawiła liczne plamy. Ciało nie mogło jednak pozostawać zawinięte dłużej niż czterdzieści godzin, bo nie ma na Całunie śladów rozkładu. W takich sprzyjających warunkach jakie były w grocie, ślady rozkładu powinny się uwidocznić po około czterdziestu godzinach. Ciało mogło z kolei, być zawinięte dłużej niż dwadzieścia-kilka godzin. Skąd to wiadomo? Była cała masa krwawych skrzepów, które skleiły ciało z płótnem. W momencie ich rozdzielenia powinno dojść w wielu miejscach do przynajmniej powierzchniowego uszkodzenia lub nawet do rozdarcia materiału. Na płótnie zaś nie ma żadnych śladów takiego uszkodzenia czy targania. Okazuje się, że w takich warunkach jakie mamy w grocie krew po dwudziestu kilku godzinach się krystalizuje, a płótno nabiera wilgoci, zatem możliwe staje się oddzielenie ciała od płótna bez konieczności targania. Podsumowując: ciało w Całun zawinięte było więcej niż dwadzieścia kilka, a mniej niż czterdzieści godzin, co doskonale koreluje z opisem ewangelicznym (pochowany w piątek pod wieczór – pusty grób zauważony w niedzielę przed wschodem słońca).

 

Kiedy i w jakich okolicznościach nauka zainteresowała się Całunem?

Historia zainteresowania świata nauki całunem ma swój początek na przełomie XIX i XX wieku, kiedy to Całunowi zrobiono pierwsze zdjęcia. Fotograf Secondo Pia podczas pracy w ciemni zauważył, że na szklanej płytce na której powinien być negatyw, wizerunek Ciała zachowuje się jak pozytyw. Jedna sprawa to jest kwestia naturalnego negatywu, co jest czymś normalnym – skoro ciało na Całunie jest odbite, to dopiero na negatywie widać jak wyglądało rzeczywiście. Natomiast, to co okazało się zaskakujące to fakt, że mamy do czynienia z odwróconym kontrastem. Normalnie negatyw ma gorszy kontrast niż rzeczywistość, natomiast w przypadku wizerunku ciała na Całunie jest odwrotnie. Krew, ślady po wodzie, tło czy dziury zachowują się na negatywie normalnie, jednak wizerunek ciała ma lepszy kontrast niż w rzeczywistości. To oznacza, że jest pozytywny na kliszy, a zatem na samym płótnie jest negatywem. To oznaczało, że nie mógł zostać namalowany, narysowany czy odbity w jakiś prosty sposób, lecz za jego powstaniem kryje się jakaś głębsza tajemnica. Wtedy Całunem zainteresował się świat nauki.

 

Co było później?

Francuski lekarz, anatom i sorboński wykładowca Yves Delage (doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego), znany jako antyklerykał i agnostyk w 1902 roku został poproszony by skrytykować to dzieło. Po kilku miesiącach obserwacji doszedł do wniosku, że wizerunek jest anatomicznie doskonały i żaden artysta nie byłby w stanie tak dokładnie odwzorować człowieka na płótnie oraz że wszystkie rany wskazują na faktyczne odbicie poranionego ciała. Dodatkowo doszedł do wniosku, że nie zna innej historii tłumaczącej takie obrażenia jak historia Jezusa. To oświadczenie wprawiło w zdumienie całe ówczesne środowisko naukowe (Delage oszacował, że szansa aby ciało znajdujące się na całunie nie należało do Chrystusa wynosi 1 do 10 mld, przyp.red).

 

Z czasem zauważono, że wizerunek nie tylko jest negatywem, ale jak próbowałem to na początku tłumaczyć, ma także właściwość trójwymiarową, co czyni go jeszcze bardziej skomplikowanym. Twarz z Całunu wykazuje też dużo podobieństwo do starożytnych ikon i mozaik przedstawiających Chrystusa, a ponieważ nie ma opisu jego wyglądu, niektórzy widzą w twarzy na Całunie wzór dla sztuki. Całun stanowiłby więc niejako „matkę wszystkich ikon”, napisaną w dodatku światłem zmartwychwstania i krwią…

 

Na całunie mamy pyłki 58 gatunków roślin, większość (ponad 30) z Palestyny i Azji mniejszej, po kilka z Francji i Włoch, co udowadniałoby wędrówkę całunu – do XIII wieku wschód (Bizancjum), a następnie Francja i Włochy. W miejscu stóp mamy dużo aragonitu z domieszką strontu i żelaza, taka skała występującej tylko w kilku miejscach na świecie; m.in. nieopodal Jerozolimy, gdzie w starożytności znajdował się kamieniołom i część miasta była tym kamieniem wyłożona, wznoszono też z niego budynki. W koło zwłok odbiły się też kwiaty – typowe dla Izraela kwitnące w okolicach Jerozolimy na przełomie marca i kwietnia, a na powiekach monety rzymskie bite w Judei za Piłata w latach 20 i 30 po narodzeniu Chrystusa, którymi ktoś najwyraźniej zasłonił oczy, aby się nie otwierały, co się czasem zdarza u zmarłego.

 

A co ze słynnym badaniem metodą radiowęglową, które na podstawie rozpadu izotopu węgla 14C wykazało średniowieczne pochodzenie płótna?

W 1988 roku wycięto z całunu niewielki fragment prawego górnego rogu, którego datowania podjęły się uniwersytety w Oxfordzie, Arizonie i Zurichu. Datowanie rzeczywiście wykazało przełom XIII i XIV wieku. Pojawiło się jednak mnóstwo zastrzeżeń. Pierwsze z nich dotyczyło samej metody. Fizyka bowiem mówi, że nie wiadomo czy datowanie obiektów płaskich ma jakikolwiek sens – istnieje teoria wymiany materii, według której obiekty mogą się wymieniać atomami. W przypadku obiektów trójwymiarowych nie ma tej trudności, bo próbki pobiera się z wnętrza, co w wypadku płócien jest oczywiście niemożliwe – Całun ma 1 milimetr grubości.

 

Po drugie, rogi i brzegi to nie jest dobre miejsce do pobierania próbek. Pomijając kwestię, że z Całunu należało wyjąć przynajmniej cztery próbki z różnych miejsc, to rogi są miejscami gdzie w ciągu wieków zebrało się najwięcej zanieczyszczeń.

 

Znajduje się tam brud mechaniczny: opary ze świeczek i kadzideł, kurz z kościoła, brud z ludzkich rąk, popiół z drewnianej skrzyni, która płonęła razem z Całunem. Znajduje się tam węgiel z różnych epok w różnych postaciach. Do tego dochodzą organizmy żywe; bakterie, grzyby, roztocza które żyły przez całe wieki na płótnie pochłaniając w dalszym ciągu izotopy. Próbkę przed badaniem oczywiście się czyści, ale im bardziej zanieczyszczona próbka tym trudniej ją doczyścić. Mówi się, że w przypadku zanieczyszczenia lnu, wyniki bywają przesunięte o kilkaset lat. Ponadto, rogi a także brzegi mogą być nieoryginalne. Udokumentowano przynajmniej dwie naprawy Całunu, natomiast o pozostałych nie wiemy nic. Kilka lat po tym badaniu zauważono, że na płótnie na rogu z którego pochodziła próbka znajduje się kilka bawełnianych nitek – mało, że podważać wynik datowania, ale była to pierwsza przesłanka sugerująca, że w tym miejscu Całun mógł być reperowany. Amerykański chemik Raymond Rogers, który przez całe dziesięciolecia był przeciwnikiem autentyczności Całunu, widząc jak bardzo nierzetelne z punktu widzenia naukowego było datowanie (pomijając już kwestie polityczne), postanowił przeprowadzić własne badania badając poziom utlenienia waniliny. Znajdująca się w lnie wanilina jest nietrwała, w takim klimacie jaki panuje w Europie i na Bliskim Wschodzie utlenia się w około 1500-2500 lat. W niciach z Całunu Rogers nie zaobserwował już żadnych pozostałości waniliny, co wskazywało, że płótno ma co najmniej 1500 lat. Natomiast len znajdujący się na rogu, z którego pobrano próbkę do datowania radiowęglowego wykazuje zawartość ok 40% nieutlenionej waniliny – oznacza to, że jest zauważalnie młodszy od pozostałej części płótna.

 

Bądźmy precyzyjni: chybione są też tłumaczenia sugerujące, że wycięto łatę. W miejscu pobrania próbki żadnej łaty nie było, jednak wygląda na to, że był wpleciony młodszy len, niż ten z którego utkano Całun. Świadczy to o późniejszej naprawie płótna (uzupełnianie wytarć i osłabieni rogów na skutek wstawień i wieszania). Naśladowanie ściegu jodełkowego nie jest niczym karkołomnym, a po kilkudziesięciu latach, na skutek normalnych zabrudzeń rogów nie dało się już odróżnić gołym okiem materiału oryginalnego od wplecionych uzupełnień. Poza waniliną, również spektroskopie ramanowska i fourierowska oraz analizy mechaniczne wskazują na starożytność płótna – uśredniając wyniki musiało powstać miedzy czwartym wiekiem przed, a czwartym wiekiem po Chrystusie.

 

Ponad 95 proc. przeprowadzonych na Całunie badań potwierdza jego autentyczność, jednak nawet gdyby udało się ją udowodnić na 100 proc., to i tak wydaje się, że niewiele to zmieni: zawsze znajdą się ludzie, którzy będą twierdzić, że Całun jest dziełem kosmitów oraz tacy którzy powiedzą, że „w takim razie mamy kolejny dowód na to Jezus był postacią historyczną i został zamordowany tak jak jest napisane w Ewangelii, ale nie potwierdza to przecież jego boskości”. Trzeba widzieć nie tylko rzecz jaką ona jest, ale także i połączenie tego na co się patrzy, że swoim własnym życiem, a to nazywa się wiarą. Po sześciu i pół roku pracy z Całunem dochodzę do wniosku, że najważniejsze pytanie jakie sobie można przed nim zadać, to nie pytanie o jego autentyczność, ale pytanie DLACZEGO wydarzyło się to, co zostało na nim przedstawione i co to ma wspólnego z naszym życiem? Czyli pytanie dlaczego Jezus umarł i czemu ta śmierć mnie dotyczy?

 

Warto właśnie o tym pomyśleć w czasie Triduum.

 

Bardzo dziękuję.

Rozmawiał Piotr Relich

 

Krzysztof Sadło (ur.1987) – Dyrektor Komitetu Duszpasterskiego PCS, kurator wystawy Całunu przy Sanktuarium św. Jana Pawła II, lider krakowskiej wspólnoty Koinonia, politolog i publicysta.

 

Wystawa „Kim jest Człowiek z Całunu?” – znajduje się przy Sanktuarium Św. Jana Pawła II w Krakowie (czynna pon-sob 9-16.30, dla grup możliwe oprowadzanie), pana Krzysztofa można też zapraszać z prezentacjami na temat Całunu do parafii, szkół i wspólnot. Więcej informacji na stronie www.calun.info.

 

Kontakt do p. Krzysztofa dostępny także w naszej redakcji.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij