Jak powiedział marszałek von Clausewitz, wojna jest kontynuacją polityki, lecz przy użyciu innych środków. Środkami tymi bywały włócznie, miecze, armaty i bomby. W erze cyfrowej mogą być nimi także wirusy, mailbomby czy DDoS (distributive denial of service). Ekspert Johny Ryan stwierdził nawet, że „ataki informacyjne są największą innowacją w dziedzinie prowadzenia wojen od czasu wymyślenia prochu”.
Wojny cybernetycznej (cyberwar) nie należy mylić z wojną sieciową (netwar). Netwar to wojna propagandowa, mająca na celu osłabić morale przeciwnika i wpłynąć na jego myślenie. Z kolei uderzenia cybernetyczne służą zniszczeniu lub zaburzeniu funkcjonowania systemów informatycznych i/lub komunikacyjnych. Mogą one być wymierzone przeciwko podmiotom prywatnym, od których haker chce np. wykraść cenne informacje, albo przeciwko instytucjom rządowym. Choć cyberataki wydają się pieśnią przyszłości, w praktyce zdarzają się coraz częściej.
Wesprzyj nas już teraz!
Celem najsłynniejszego do tej pory ataku cybernetycznego padła w 2007 r. Estonia. Wobec wzrostu estońskiego „nacjonalizmu” i protestów rosyjskiej mniejszości Moskwa nie użyła tym razem swoich tradycyjnych metod, takich jak czołgi i haubice. Zamiast tego Federacja Rosyjska zaczęła bombardować instytucje rządowe i banki sąsiada ogromnymi ilościami spamu. W efekcie nie mogły one normalnie funkcjonować przez wiele dni. Ale casus estoński nie był jedynym przypadkiem cyberataku. W ostatnich latach o wzmożoną aktywność na tle ataków hakerskich oskarżane są Chiny. Z kolei Irańczykom udało się przejąć amerykańskiego drona szpiegowskiego, a także umieścić antysemickie napisy na azerskich stronach rządowych.
Stany Zjednoczone zdają sobie sprawę z powagi zagrożenia, jakim są ataki cybernetyczne. Prezydent Obama ogłosił wręcz, że atak cybernetyczny na ich terytorium uznany będzie za akt wypowiedzenia wojny. Wydaje się, że należy przez to rozumieć zmasowane uderzenie, gdyż zarówno amerykańskie instytucje rządowe, jak i korporacje (np. Google) poddawane są systematycznym atakom, choćby o charakterze hakerskim. Problemem, z jakim musi zmierzyć się rząd amerykański, jest jego niedostateczne przygotowanie na obronę przez tego rodzaju atakami. Komputerowa symulacja w postaci gry Cyber Shock Wave (w której brali udział najwyżsi amerykańscy urzędnicy) wykazała, że służby amerykańskie nie są gotowe na odparcie zmasowanego ataku cybernetycznego. Amerykanie próbują temu zaradzić przez tworzenie odpowiednich jednostek, takich jak USCYBERCOM. Jej celem jest właśnie ochrona amerykańskiej przestrzeni przed atakami. Amerykanie dysponują ponadto ultranowoczesnym systemem SUTER, dzięki któremu możliwe jest przechwytywanie i manipulacja wrogimi sieciami informatycznymi przez bezzałogowe samoloty. System ten został także udostępniony Izraelowi, który prawdopodobnie wykorzystał go do ataku na syryjskie instalacje atomowe.
Dochodzimy w tym miejscu do kolejnej cechy charakterystycznej cyberwojny. Otóż jest nią egalitaryzm. Stany Zjednoczone, mimo najnowocześniejszej i najpotężniejszej na świecie armii nie mogą czuć się bezpieczniej niż przeciętne państwo. W pewnym sensie są nawet bardziej narażone na atak. Nie tylko dlatego, że są bardziej wdzięcznym i medialnym jego obiektem, ale także – paradoksalnie – z powodu swej nowoczesności i cywilizacyjnego rozwoju. Amerykańskie instytucje są bowiem bardziej uzależnione od systemów informatycznych i komunikacyjnych niż instytucje państw Trzeciego Świata. Sparaliżowanie tychże oznacza paraliż państwa i gospodarki. Nie trudno sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby na Wall Street w kluczowym momencie sesji komputery odmówiły posłuszeństwa albo wprowadziły fałszywe dane.
Atak ten może paść z jakiegokolwiek miejsca na ziemi i być dokonany przez najróżniejsze podmioty. Głównym zagrożeniem dla Stanów są niewątpliwie Rosja i Chiny (ewentualnie Iran). Nie jest wcale mało prawdopodobne, że podobnego spustoszenia dokona informatyczny maniak z dobrej rodziny studiujący na amerykańskim college’u. W wojnie asymetrycznej granice ani siła zbrojna nie grają roli. Ukryci w lesie czy górach partyzanci mogą systematycznie osłabiać dziesięciokrotnie silniejszą armię rządową czy skutecznie uderzać w czułe punkty infrastruktury państwowej. W cyberwojnie jeden człowiek może sparaliżować całe państwo. I nie musi się przy tym ukrywać w trudno dostępnych terenach – może znajdować się na drugim końcu globu. I ukrywać za fałszywym adresem IP.
W tej nowej rzeczywistości nikt, nawet największe mocarstwo nie może czuć się bezpiecznie. Jeśli sprawcą będzie wrogie państwo, zawsze można będzie zmieść je z powierzchni ziemi przy użyciu bomb atomowych. Co jednak gdy sprawca będzie znajdował się wewnątrz kraju bądź nie zostanie zidentyfikowany? Gdyby scenariusz gry Cyber Stock Wave się ziścił, to ofiarami nie byliby tylko mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, lecz także całego świata. Sytuacja taka bez wątpienia doprowadziłaby przynajmniej do krachu na światowych giełdach. Szczególnie niebezpieczna wydaje się możliwość ataków cybernetycznych, skierowanych przeciwko elektrowniom. Jak zachowaliby się dzisiejsi ludzie, nawykli do względnej wygody konsumpcyjnego społeczeństwa, gdyby pozbawić ich prądu, nie mówiąc o dostępie do mediów? Niewątpliwie inaczej niż przyzwyczajeni do takich sytuacji przodkowie. A gdyby dodatkowo posłuszeństwa odmówiły terminale kart płatniczych, a zapisy na kontach zostałyby wyzerowane bądź całkowicie zmienione. Oczywiście bankowe systemy zabezpieczeń są silne, ale hakerzy także nie próżnują.
Nietrudno jest wyobrazić sobie powrót do wymiany barterowej, zamieszki, akty wandalizmu, powszechny chaos i powrót do barbarzyństwa, jaki by wówczas nastąpił. Z drugiej strony możemy obawiać się, że rządy wykorzystają zagrożenie cyberwojną do zwiększenia kontroli nad obywatelami. Wymagałoby to inwigilacji na niewyobrażalną skalę, gdyż autorem cyberataku może być praktycznie każdy użytkownik komputera na całym świecie. Doszłoby wówczas do stworzenia rządu światowego bądź przynajmniej szerokiego porozumienia międzypaństwowego i likwidacji wolności ludzi korzystających z komputerów. W jaki więc sposób można zapobiec cyberwojnie bez tworzenia światowego totalitaryzmu? Jest to jedno z pytań, na które ludzie nie znaleźli jeszcze odpowiedzi…
Marcin Jendrzejczak