19 lutego 2013

„Czas honoru” w realu

Cichociemni byli jednymi z najlepszych komandosów podczas II wojny światowej. Byli świadomi, że w konspiracji obowiązuje jedna zasada: przede wszystkim służba – mówi PCh24.pl Kacper Śledziński, historyk, autor książki „Cichociemni. Elita polskiej dywersji”.

 

Dlaczego zainteresował się Pan akurat losem cichociemnych?

Wesprzyj nas już teraz!


Wynika to z młodzieńczej fascynacji operacjami specjalnymi. Oczywiście zanim dowiedziałem się o cichociemnych zachłystywałem się filmami w rodzaju „Działa Nawarony”, czy „Tylko dla Orłów”. Pytanie czy oprócz Brytyjczyków i Amerykanów również Polacy parali się operacjami specjalnymi pojawiło się szybko. I wówczas – a było to w czasach szkoły podstawowej, czyli w połowie lat 80-tych – usłyszałem o cichociemnych.

Przejście z etapu czytania o cichociemnych do fazy pisania o nich wynikało po prostu z pytań, które nasuwały się po lekturze książek Jędrzeja Tucholskiego czy Cezarego Chlebowskiego. Jedno z pierwszych pytań, które przyszło mi wówczas do głowy po lekturach było takie: czy cichociemni byli rzeczywiście jednymi z najlepszych komandosów podczas II wojny światowej? Odpowiedź twierdząca wydaje się jednak jak najbardziej właściwa.

Zapewne oglądał Pan serial „Czas Honoru”. Zarzuca mu się często, że – oprócz wciągającej fabuły – nie ma on wiele wspólnego z rzeczywistością losów polskich komandosów. Takie wnioski nasuwają się też po przeczytaniu choćby kilku stron Pana książki.


Nie oglądałem tego serialu. Powodów jest kilka, ale nie czas by je wyjaśniać. Natomiast przeczytałem o nim kilkanaście opinii na forach. Nie są one najlepsze. Spotkałem się również z opinią, że sami cichociemni nie są z niego zadowoleni. Ja powiem tak: sądzę, że pomysł wpisania losów fikcyjnych bohaterów w tak hermetyczną grupę, jaką stanowili cichociemni – proszę pamiętać, że było ich 316 – jest niebezpieczny.

Po drugie, jestem zdania, że lepiej zainwestować pieniądze w serial o prawdziwych bohaterach. Nie brak przecież ciekawych życiorysów. Tu podpowiem kilka nazwisk polskich komandosów z okresu II wojny światowej jak: Jan Piwnik, Eugeniusz Kaszyński, Adolf Pilch, Maciej Kalenkiewicz, Hieronim Dekutowski, Bolesław Kontrym, Alfred Paczkowski, Stanisław Jankowski i tak dalej.

Cichociemni mieli dzieci, żony, narzeczone, dziewczyny. Jak wyglądało ich życie prywatne?


Można powiedzieć, że nie wyglądało. Alfred Paczkowski pseudonim „Wania” spotykał się z żoną po kryjomu w różnych mieszkaniach. On jednak nie miał jeszcze tak źle. Jan Piwnik, mimo że wziął ślub podczas okupacji, żonę Emilię Malessę widywał sporadycznie. Podobnie Bogdan Piątkowski.

W konspiracji była jasna zasada: przede wszystkim służba. Spotkania z rodziną były niewskazane, a często wręcz zabronione. Chodziło oczywiście o względy bezpieczeństwa.

Dość przygnębiające w Pana książce są opisy operacji „Wachlarz” – akcji dywersyjnej na tyłach niemieckiej ofensywy na Rosję, czy późniejszych działań na Kresach oddziału Józefa Świdy „Lecha”, który był zmuszony brać broń od Niemców, by przeciwstawiać się sowieckiej agresji. To wszystko ofiary politycznych gier Stalina, Churchilla i Roosvelta.


Sytuacja na Kresach była odmienna niż w innych rejonach Europy czy nawet Generalnego Gubernatorstwa. Dlatego nie mogli jej zrozumieć nie tylko alianci zachodni, ale również oficerowie Komendy Głównej AK.

Partyzanci na Kresach mieli dwóch wrogów: Niemców i czerwoną partyzantkę. A zwykle to partyzanci radzieccy byli wrogiem groźniejszym od relatywnie słabych garnizonów niemieckich. Pamiętajmy też, że pod szyldem Niemców występowali Austriacy, ale również Węgrzy. Zdarzali się też sporadycznie Czesi z Sudetów. Gotowość tych ostatnich dwóch nacji do walki za Hitlera była znikoma.

Inaczej było z partyzantką radziecką, której jednym z nadrzędnych celów było zlikwidowanie na terenie Zachodniej Białorusi oddziałów AK.

Czy żołnierze AK byli ofiarami politycznych gier? Pośrednio na pewno tak. Ale więcej zawinili krótkowzroczni oficerowie Komendy Głównej AK, narzucając oddziałom z Kresów dychotomiczne standardy obowiązujące w Generalnym Gubernatorstwie.

Wartko i z pasją opisał Pan działania Zgrupowania Partyzanckiego „Ponury”. Jak wyglądało życie w partyzantce? Czy przypominało ono to, które można zobaczyć w filmie „Obława”, gdzie grupa degeneratów żyje w przygnębiających warunkach?


Tego filmu również nie oglądałem, więc trudno mi orzec na czym polega pokazana w nim degeneracja. Natomiast z dokumentów pozostawionych przez Jana Piwnika „Ponurego” jednoznacznie wynika, że dbał on o swoich żołnierzy pod każdym względem. Kwestia lokum, wyżywienia i wyekwipowania była w tym przypadku priorytetowa.

Sensem budowania armii podziemnej w Polsce były przygotowania do powstania antyniemieckiego. Nie unikniemy pytania, czy wobec tego, że Brytyjczycy w pewnym momencie zaczęli poważnie ograniczać wsparcie dla polskiej armii, decyzja o Powstaniu Warszawskim była właściwa? Przecież brak zaangażowania aliantów po stronie okupowanego państwa polskiego był widoczny mniej więcej od konferencji w Teheranie, a nawet już jakiś czas wcześniej.


Spory o to, czy powstanie było potrzebne czy nie, toczyły się i będą się toczyć jeszcze długo. Szkopuł w tym, żeby z tej lekcji wyciągnąć właściwe wnioski.

Oceniając decyzję generała „Bora” Komorowskiego należy patrzeć z perspektywy 31 lipca 1944 roku. Według mnie generał stał na straconej pozycji – jakikolwiek wybór był zły. Wówczas karty rozdawał Stalin. To on był panem sytuacji. Zatem obojętnie czy powstanie by wybuchło czy nie, on byłby zwycięzcą, a my, Polacy, przegranymi.

Dlatego, moim zdaniem, rozwiązanie tej sytuacji leżało w zupełnie innym miejscu i w zupełnie innych rękach. Może kiedyś o tym napiszę.

Ilu cichociemnych przeżyło wojnę i czasy komunistycznej dominacji w Polsce?


To był duży procent. Z 316 zginęło 112. Problem w tym, że ci, którzy przeżyli musieli albo uciekać za granicę, jak na przykład Kaszyński, czy Pilch, albo lądowali w więzieniach. Dekutowski i Kontrym więzień nie przeżyli. Zostali zgładzeni. Z kolei Nuszkiewicz, Januszkiewicz, Bałuk opuścili mury więzienne i mogli zacząć życie w PRL.

Inna rzecz, że panowanie komunistów w Polsce trwało 45 lat i naturalną koleją rzeczy, część komandosów zmarło w tym okresie. Jeżeli moje informacje są aktualne, to teraz, na początku 2013 roku, żyje jeszcze czterech cichociemnych.

 

 

Rozmawiał: Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij