17 kwietnia 2019

Czy program 500 Plus dodaje polskim rodzinom godności?

(Fot. Adam Chelstowski/FORUM)

Zbliżają się kolejne wybory. Jest to okres, kiedy partie polityczne kładą na stół swoje deklaracje, zwane dla uproszczenia ich politycznym programem. Sytuacja w Polsce w tym roku jest specyficzna, bo do wyborów obok partii rządzącej idą ugrupowania opozycyjne, powiązane w dość egzotyczne alianse. Te alianse są użyteczne medialnie, ale nie pomagają budować programu. Zyskuje na tym partia rządząca, która przedstawiając swoje obietnice, jest przejrzysta niczym źródlana woda w porównaniu z mętnymi i nieczytelnymi deklaracjami pozostałych obozów.

 

Jakież to obietnice? Zgodnie z przewidywaniami, Polska nie wstaje już z kolan, raczej wzmacnia gospodarkę. Ściśle mówiąc, to państwo pracuje nad dobrobytem maluczkich, zwłaszcza tych najsurowiej potraktowanych przez życie. W związku z powyższym państwo zobowiązuje się do wypłaty środków rzędu kilkudziesięciu miliardów złotych rocznie celem poprawy ich losu oraz celem poprawy ekonomicznej koniunktury w kraju. Sztandarowym pomysłem rządzącej partii jest rozciągnięcie programu Rodzina 500+ także na pierwsze dziecko.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Warto przypomnieć, że pierwotnie głównym celem wprowadzenia programu 500+ była stymulacja dzietności, której poziom osiągnął już dawno temu w Polsce pułap zatrważająco niski. Założenie to z góry było pomysłem marnie osadzonym w historycznych realiach. Wystarczy tylko przypomnieć fakt, że największe „bumy” demograficzne społeczeństwo polskie osiągnęło w XX w. akurat po pierwszej i drugiej wojnie światowej oraz w czasie trwania stanu wojennego, a więc w okresie największej ekonomicznej niepewności czy wręcz ekonomicznej nędzy. Tylko z tego względu (a inne można mnożyć) łączenie wyższej dzietności z wyższym poziomem dochodu to nieporozumienie.

 

Naturalnie, program jako stymulant dzietności zadziałać nie mógł. Po krótkim odbiciu w 2017 roku, w 2018r. populacja Polski znów pomniejszyła się o 25-tysięczne miasteczko. Czy sytuacja ta zmieni się jeszcze na lepsze? Nie zmieni się, bo reprezentantki ostatnich lat ostatniego demograficznego szczytu z początku lat 80-tych w tym roku skończyły 36 lat, co sprawia, że żadna kwota włożona im do portmonetek raczej ich dzietności nie poprawi. Jak pokazuje polska demografia ostatniego wieku, czeka nas cykliczny spadek dzietności (bo potencjalnych matek w kolejnych rocznikach po prostu jest mniej) i następny wzrost za około 20 lat.

 

Zmieniono więc retorykę. Dziś program „dodaje rodzinom godności”. Zupełnie tak, jakby życie z urzędniczej łaski mogło poczucie godności zbudować. Program „umożliwia rodzinom ekonomiczną niezależność”. Zupełnie tak, jakby pomoc społeczna w innych krajach nie uzależniała rodzin na całe pokolenia.

 

Innym uzasadnieniem dla wprowadzenia programu była kwestia „likwidacji” ubóstwa polskich dzieci. To prawda, dodatkowych 500 zł to istotny zastrzyk gotówki dla większości polskich rodzin. Pamiętajmy jednak, że z chwilą szumnego wprowadzenia programu, rząd cichuteńko, bez zbędnego rozgłosu podjął decyzję o masowym przyjmowaniu do Polski zarobkowych imigrantów. Od tamtego czasu źródło utrzymania w Polsce znalazło prawdopodobnie kilka milionów obcokrajowców. Napływ w tak znaczącej ilości najemnych pracowników zdusił naturalnie rosnący popyt na wzrost wynagrodzeń w gospodarce, spowodowany brakiem rąk do pracy. Realna szansa, by żywiciele rodzin mogli spokojnie uzyskać na rynku wyższe uposażenie bez rządowej łaski, została im zatem administracyjnie odjęta. Wprowadzenie programu rodzina 500+, jak się wydaje, nie wynikało zatem z chęci podniesienia majątkowego statusu kogokolwiek, tylko z chęci zamknięcia ust tym, którzy skutki planowanej polityki migracyjnej rządu mieliby odczuć jako pierwsi. Trzeba przyznać, że był to zabieg skuteczny.

 

Sprowadzając milionami obcokrajowców do pracy w kraju rząd uległ roszczeniom lobby firm działających w Polsce (z reguły niepolskich), które nie po to wybudowały nad Wisłą przenośne hale produkcyjne, żeby tu inwestować, tylko po to, żeby zarabiać, korzystając z dobrodziejstw taniej siły roboczej. I tania siła robocza została im zapewniona. Kosztem zabetonowania drogi powrotu polskim emigrantom zarobkowym i kosztem możliwości zwiększenia zarobków polskim pracownikom  wyłącznie siłami gospodarki. Kosztem również inwestycji, które musiałyby zostać podjęte w celu częściowej automatyzacji procesów produkcyjnych. O jakimś tam koszcie zadłużenia czy ryzyku politycznym chyba w ogóle nie warto wspominać.

 

Zbliża się ekonomiczny kryzys. To nic nadzwyczajnego, ot kolejna faza cyklu – jesień po okresie letnim. Kryzys ekonomiczny oznacza obniżenie poziomu produkcji i dokładnie tego należy się spodziewać. Mówią o tym liczby, cykle koniunkturalne i polityczne decyzje. Ceny surowców rosną. Podobnie jak stopy procentowe w kolejnych bankach centralnych. Wykresy najważniejszych światowych giełd papierów wartościowych nie będą w nieskończoność biły nowych rekordów wzrostowych. Mamy Brexit i perspektywę wojny handlowej Europy z USA i USA z Chinami. To wszystko zapowiada kryzys o głębokości i zasięgu trudnych do przewidzenia, ale z pewnością taki kryzys, na którego głębokość i przebieg poważnego wpływu polski rząd mieć nie będzie. A zatem produkcja – najprawdopodobniej także w Polsce – spadnie.

 

Z drugiej strony mamy zapewnienie polskich władz, że, cokolwiek się stanie, rząd przeznaczy na przewidziane przez siebie cele kolejnych kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie. Kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie niezarobionych w pracy przez beneficjentów tych kwot.

 

Stoimy zatem w obliczu przyszłości, w której dwie rzeczy są pewne. Podaż pieniądza w Polsce na pewno wzrośnie, poziom produkcji z pewnością rosnąć przestanie. Czeka nas zatem rozwarcie nożyc składających się z jednej strony z podaży pieniądza, z drugiej strony z poziomu produkcji. To oznacza inflację, z którą walczy się antybiotykiem w postaci wzrostu stóp procentowych. Antybiotyk ten ma to do siebie, że niszczy nie tylko inflację, ale również produkcję i inwestycje, powodując w konsekwencji wzrost bezrobocia. Spadek produkcji i zatrudnienia to wyższe zadłużenie państwa, a to oznacza wyższe podatki. Bieżąca obsługa deficytu publicznego możliwa będzie dzięki pożyczkom zza granicy, które trzeba będzie na złotówki zamienić, podbijając tym samym kurs PLN w fazie kryzysu, co utrudni i wydłuży w przyszłości proces przejścia do fazy ożywienia.

 

W związku z powyższym, beneficjenci socjalnych programów PiS, jak i ci, którzy tymi beneficjentami nie są, w perspektywie kilku następnych lat grzecznie oddadzą państwu z nawiązką równowartość socjalnych transferów poprzez niższe średnie uposażenie, wyższe podatki i utraconą wartość odkładanych przez lata oszczędności. Tyle w temacie podnoszenia rodzin z ubóstwa, poprawy wskaźnika dzietności czy budowania czyjejkolwiek godności.

 

Program 500+, mimo swych wad, mógłby mieć ważny i pozytywny wpływ na polskie życie polityczne, gdyby udało się objąć nim także kobiety ciężarne. Wtedy, niejako tylnymi drzwiami, możnaby wprowadzić do polskiego ustroju prawnego postrzeganie dziecka poczętego jako istoty ludzkiej o prawach identycznych do dziecka narodzonego. Trudno byłoby przecenić walory polityczne i edukacyjne tego typu rozwiązania.

 

W kontekście uruchamianych kolejno nowych programów rozdawniczych warto wspomnieć o tym, że mamy od jakiegoś czasu do czynienia z pewną nieprzyjemną tradycją w polskim życiu politycznym. Otóż po wyborach parlamentarnych zwycięska partia polityczna po cichu wprowadza ważną, a godzącą w prawa lub majątek obywateli reformę, zupełnie niekonsultowaną wcześniej społecznie i całkowicie pominiętą w publicznej debacie wyborczej. W 2011r. zwycięska PO przeforsowała w ten sposób nacjonalizację pieniędzy z OFE. Cztery lata później drastycznie zmieniono wiek emerytalny. PiS z kolei niedługo po wyborach w 2015r. przeforsował wspomniane już pozwolenie na masowe osiedlanie się w Polsce ekonomicznych imigrantów. Rodzi się zatem pytanie o to, jakaż to niespodzianka czeka na nas po tegorocznych wyborach? Jakaż to decyzja została już, mimo naszej woli, podjęta? Naiwnością byłoby oczekiwać, że przyszły rząd odejdzie od tradycją uświęconego zwyczaju. Gdyby okazać się miało, że rzecz sprowadza się li tylko to podwyższenia na początku przyszłego roku cen energii elektrycznej o kilkadziesiąt procent, to przyjąłbym taką wiadomość z ulgą.

 

Ksawery Jankowski

 

PODCAST. CZYTA JAN MONIAK

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij