14 stycznia 2016

De Mattei: istnieją błędy, które nie są herezją, ale szkodzą wierze

(fot. vicbuster / sxc.hu)

Wskutek popularnego dziś uproszczenia zauważa się wyłącznie ortodoksję i herezję, podczas gdy Kościół troszcząc się o czystość wiary wskazywał także na błędy, które herezją nie są, szkodząc przy tym wierze – pisze włoski historyk Roberto de Mattei. Takiej pogłębionej analizy wymaga się nie tylko dokument końcowy ostatniego synodu, ale i opublikowany niedawno watykański klip o dialogu międzyreligijnym.

 

Kardynał Gerhard Müller, prefekt Kongregacji Nauki Wiary, pod koniec grudnia udzielił wywiadu niemieckiemu tygodnikowi „Die Zeit”. Purpurat był w nim pytany, co sądzi o katolikach, którzy zarzucają papieżowi Franciszkowi osłabianie wiary katolickiej, określających go nawet mianem heretyka. – Nie tylko ze względu na urząd, ale także z osobistego przekonania muszę dać temu odpór. Heretykiem jest w rozumieniu definicji teologicznej katolik, który uparcie zakłamuje prawdę objawioną, przedkładaną przez Kościół do wiary. Czymś zupełnie innym jest, gdy nawet oficjalnie do tego uprawnieni nauczyciele wypowiadają się o wierze być może niewłaściwie, mylnie czy też mętnie. Urząd Nauczycielski papieża i biskupów nie stoi ponad Słowem Bożym, ale Mu służy […]. Wypowiedzi papieża mają różny stopień obowiązywania – począwszy od ostatecznego rozstrzygnięcia ogłaszanego ex cathedra, aż po homilię wykorzystywaną raczej w celu przeprowadzenia analizy duchowej – powiedział kardynał.

Wesprzyj nas już teraz!

 

„Dziś istnieje skłonność do popadania w upraszczającą dychotomię pomiędzy herezją a ortodoksją” – pisze Roberto de Mattei. „Słowa kardynała Müllera przypominają nam, że pomiędzy bielą (pełną ortodoksją) a czernią (otwartą herezją) istnieje strefa szarości, która była badana przez teologów. Są takie tezy doktrynalne, które, choć nie są jawnie heretyckie, to na podstawie teologicznej kwalifikacji są potępianie przez Kościół proporcjonalnie do ich wagi i sprzeczności z katolickim nauczaniem” – wskazuje Roberto de Mattei.

 

„Precyzja oceniania błędów rozwinęła się przede wszystkim w XVII i XVIII stuleciach, gdy Kościół musiał wystąpić przeciwko pierwszej herezji, która walczyła o to, by móc pozostać w Kościele: jansenizmowi. Strategia jansenistów, tak jak później modernistów, polegała na przekonywaniu do swojej prawowierności, pomimo ponawianych potępień. By uniknąć oskarżenia o herezję, [janseniści] wymyślali dwuznaczne i błędne formy wiary oraz moralności, które nie zaprzeczały w otwarty sposób wierze katolickiej i pozwalały im na pozostawanie w Kościele. Z podobną starannością i zdecydowaniem ortodoksyjni teologowie wyszczególniali błędy jansenistów i piętnowali je ze względu na ich cechy charakterystyczne” – czytamy.

 

Papież Pius VI potępił w bulli „Auctorem fidei” z 28 sierpnia 1794 roku 85 tez jansenistycznego synodu, który odbył się w 1786 roku w toskańskiej Pistoi. „Niektóre z tych tez określono wyraźnie jako heretyckie, inne jednak jako: schizmatyckie, podejrzane o herezję, wiodące ku herezji, sprzyjające heretykom, błędne, mylne, szkodliwe, skandaliczne, nierozważne, szkodliwe dla powszechnej praktyki Kościoła. Każde z tych wyrażeń miało odmienne znaczenie”.

 

Według jednego z postulatów jansenistów biskup mógłby podejmować wszystkie decyzje potrzebne dla dobrego kierowania swoją diecezją – niezależnie od papieża i soborów. Takie twierdzenie Pius VI uznał za „błędne” oraz „prowadzące do schizmy oraz wywrócenia hierarchicznego porządku”. Z kolei propozycja zakazania umieszczania na ołtarzu relikwii oraz kwiatów została uznana za „nieostrożną, szkodliwą dla pobożnego i uznanego zwyczaju Kościoła”.

 

De Mattei zwraca następnie uwagę na dokument końcowy ostatniego Synodu Biskupów. Jego zdaniem analiza tego pisma „przeprowadzona podług norm katolickiej teologii i moralności nie może być inna, niż stwierdzająca bardzo poważne braki” tego tekstu. „Wiele tez może zostać zakwestionowanych jako źle brzmiących, błędnych, nierozważnych i tak dalej, nawet jeżeli żadna z nich formalnie nie jest heretycka” – pisze. Historyk zwraca się z kolei ku ocenie filmu przedstawionego 6 stycznia tego roku przez Watykan, a który poświęcony jest apelowi papieża Franciszka o umacnianie pokojowego dialogu międzyreligijnego. „Katolicy, buddyści, żydzi i muzułmanie zdają się pojawiać w nim w imię wspólnego wyznania wiary i miłości na tym samym poziomie jako dzieci Boga, którego to każdy spotyka we własnej religii” – przypomina de Mattei.

 

„Słowa Franciszka, w połączeniu ze słowami innych osób występujących w filmie, a przede wszystkim [w połączeniu z] obrazami, przekazują synkretyczne przesłanie, które w przynajmniej niebezpośredni sposób przeczy nauce o wyjątkowym i uniwersalnym znaczeniu zbawczym Jezusa Chrystusa i Kościoła, tak, jak kwestia ta została określona w encyklice Mortalium animos Piusa XI (1928) oraz deklaracji Dominius Iesus ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary, Józefa kardynała Ratzingera (2000)” – stwierdza historyk.

 

„Jeżeli jako zwykli ochrzczeni katolicy chcielibyśmy zastosować wobec tego filmu teologiczną ocenę Kościoła, musielibyśmy opisać go jako prowadzący do herezji – gdy chodzi o treść, wprowadzający w błąd i pokrętny – gdy idzie o formę, wreszcie skandaliczny – gdy chodzi o oddziaływanie na dusze. Publiczny i oficjalny osąd należy do autorytetu Kościoła i nikt inny nie posiada lepszych kwalifikacji do wypowiadania się w tej sprawie, jak tylko obecny prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Wielu zaniepokojonych katolików zdecydowanie tego oczekuje” – kończy de Mattei.

 

Źródło: Corrispondenza Romana, Katholisches.info

pach, mat

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij

Udostępnij przez

Cel na 2025 rok

Po osiągnięciu celu na 2024 rok nie zwalniamy tempa! Zainwestuj w rozwój PCh24.pl w roku 2025!

mamy: 32 111 zł cel: 500 000 zł
6%
wybierz kwotę:
Wspieram