11 marca 2013

Do euro trzeba wchodzić tak aby nie wejść

(Fot. sxc.hu)

Chociaż europejska gospodarka powoli tonie, Donald Tusk nie daje za wygraną i chce ściślejszej integracji. W przemówieniu sejmowym z 19 lutego premier wezwał do rozpoczęcia debaty nad wejściem Polski do strefy euro, chociaż tak naprawdę oligarchowie już podjęli decyzję za Polaków.

 

Poważna debata o przyjęciu euro w Polsce zacznie się lada dzień, prezydent zwołał już Radę Gabinetową na ten temat – oznajmił premier.  Niewątpliwie wprowadzenie euro jest sprawą poważną. Choćby dlatego, że wymaga zmiany fragmentu Konstytucji RP mówiącego o uprawnieniach Narodowego Banku Polskiego. Należało jednak uspokoić lud, zwłaszcza jego moherową część, że nie takie euro straszne jak je malują. – Histeria i lęki są zbędne – stanowczo powiedział pan premier. Dlaczego zbędne? Ano dlatego, że wprowadzenie euro wymaga uzyskania większości konstytucyjnej. – Nie będzie większości konstytucyjnej na rzecz przystąpienia do strefy euro, jeśli nie będzie powszechnego i pełnego przekonania, że to jest bezpieczne dla Polski – ocenił Tusk.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Zatem spokojnie i bez histerii. Przede wszystkim rozpocznie się poważna debata. Następnie, jeśli 2/3 nie będzie przekonanych, że euro jest najlepszym rozwiązaniem dla polskiej gospodarki to wszystko pozostanie po staremu[1]. Czy aby na pewno?  Czy możliwe, że Polska zostanie poza „osią i istotą tej zmieniającej się na naszych oczach wspólnoty europejskiej”, jaką wedle premiera jest wspólna waluta? Wszak podczas swojej wizyty w Brukseli w połowie grudnia Tusk powiedział, że referendum w sprawie przyjęcia euro nie jest w Polsce potrzebne. Według niego, Polacy wyrazili już zgodę na przyjęcie wspólnej waluty podczas referendum akcesyjnego do UE.

 

Najgorsze jest to, że Tusk w tym przypadku ma rację. Polacy biorąc udział w referendum akcesyjnym na temat wstąpienia do UE podpisali umowę z drobnym druczkiem. Tak drobnym, że praktycznie niemożliwym do odczytania. Zatem choć większość z nas jest przeciwna przyjęciu euro (sondaż TNS OBOP z 17 marca 2011 r.), to politycy powzięli pewne zobowiązania. Nawet jeśli wymagana będzie zmiana konstytucji, to polscy parlamentarzyści będą w zasadzie musieli zagłosować „za”. Dlatego też władza nie może dopuścić do referendum, lecz musi zadecydować „w imieniu” ludu.

 

Czy oznacza to, że sytuacja jest przegrana? Formalnie rzecz biorąc tak, ale praktycznie… niekoniecznie. Choć dojście do władzy ugrupowań, które zlekceważą zobowiązania wynikające z traktatu akcesyjnego wydaje się mało prawdopodobne, to możliwe jest zastosowanie taktyki postulowanej przez Jarosława Kaczyńskiego. Polega ona nie tyle na wejściu do strefy euro, co na stopniowym, mozolnym i przede wszystkim długim wchodzeniu do niej. Jak pisze biznesgazetaprawna.pl, Kaczyński zauważył, że traktat o wstąpieniu Polski do UE przewiduje przyjęcie euro. Nie określa jednak terminu tegoż przyjęcia. Dlatego też, zdaniem Kaczyńskiego „decyzję w tej sprawie możemy podjąć w ciągu kilku, kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu lat”.

 

W tym okresie bardzo dużo może się wydarzyć w targanej kryzysem strefie euro. Wspólna waluta może np. utracić swą wartość w wyniku nadmiernego stosowania polityki niskich stóp procentowych. Może nawet zostać zniszczona od środka przez… Niemców. Choć niemieckie elity są zwolennikami unii monetarnej, to obywatele państw gospodarczego „centrum” Europy (Niemcy, Austria, Holandia) mogą mieć dość wspomagania zadłużonych krajów PIGS (Portugalia, Irlandia, Grecja i Hiszpania). Jak bowiem zauważa niemiecki ekonomista wolnorynkowy, autor książki „Tragedia euro”, po wejściu do unii monetarnej, rozrzutne i słabe gospodarczo kraje takie jak Grecja zwiększyły swoją wiarygodność kredytową. Można powiedzieć, że przejęły wiarygodność kredytową silniejszych gospodarek.  Dzięki temu mogły taniej sprzedawać swoje obligacje, co z właściwą sobie niefrasobliwością wykorzystały do wzrostu zadłużenia. Zwykli niemieccy obywatele – choć nie niemieckie elity polityczno-bankowe – zapłacili za zwiększoną emisję greckich obligacji także wzrostem cen. Banki komercyjne z różnych krajów skupowały obligacje, które mogły dawać pod zastaw pożyczek, jakie pobierały z Europejskiego Banku Centralnego. Zwiększała się podaż pieniądza i ekspansja kredytowa. Zyskiwał grecki rząd, banki i ich główni klienci, a rzesze obywateli z różnych krajów – traciły.

 

Obywatele lepiej funkcjonujących państw tracą tym bardziej po rozpoczęciu kryzysu. Pomoc Europejskiego Banku Centralnego dla upadających gospodarek prowadzi do spadku wartości euro. Prowadzi to do wzrostu cen towarów. Budowana na złych podstawach europejska „wspólnota” stanie się więc coraz bardziej skłócona, obywatele państw gospodarczego „centrum” zbuntują się przeciw swoim politykom i strefa euro ostatecznie upadnie. Miejmy nadzieję, że Polska będzie wchodzić do niej tak długo, że ten ostateczny krach będzie obserwować z zewnątrz.

 

Marcin Jendrzejczak


[1] Do zmiany Konstytucji RP konieczna jest większość 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij