„Rosjanie nie potrzebowali budować komór gazowych czy, w jakiś szczególny sposób, drutować łagrów. Wystarczyło wysłać kilka tysięcy transportów kolejowych, a w czasie „podróży” nie otwierać wagonów, nie dawać „pasażerom” jedzenia ani picia. Stalin wiedział, że głód, choroby, brud i zimno zrobią swoje i problem Polaków zostanie przynajmniej częściowo rozwiązany. Tych zaś, których nie zlikwidują transporty wykończy niebawem niewolnicza praca w obozach specjalnie przygotowanych dla Polaków, czy też skrajnie ciężki klimat”, mówi prof. Tadeusz Wolsza (IPN, IH PAN).
Wesprzyj nas już teraz!
Kiedy narodził się plan rosyjskiej agresji na Polskę dokonanej ostatecznie 17 września 1939 roku?
Zaraz po wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku zakończonej ogromną klęską komunistów. Wtedy to bardzo mocno został nadszarpnięty prestiż komunistycznej „utopii” i „niezwyciężonej” Armii Czerwonej. Po podpisaniu Traktatu Ryskiego Rosjanie zastanawiali się, w jakiej formie dokonać rewanżu wobec Polski i właśnie dlatego ówczesna polityka Związku Sowieckiego w dużej mierze podporządkowana była przyszłej agresji na Polskę a następnie dokończeniu „wielkiego dzieła” powstrzymanego m.in. w bitwie warszawskiej 1920 r., czyli eksportu „czerwonej rewolucji” poza granice ZSRR.
Po wchłonięciu przez Związek Radziecki wszystkich państw ościennych Polska stała się dla Rosjan pierwszoplanowym wrogiem. Dlatego też sowiecka polityka wobec Polaków w latach 30. sprowadzała się do jednego – kolejnych krwawych represji. Jedną z nich była przeprowadzona w latach 1937-1938 tzw. operacja polska NKWD, którą powinniśmy nazywać Operacją Antypolską. Jej ofiarą padli nasi rodacy, którzy na swoje nieszczęście po Traktacie Ryskim pozostali w „sowieckim raju”.
Podpisanie paktu Ribbentrop-Mołotow 23 sierpnia 1939 roku stanowiło ukoronowanie antypolskiej polityki Rosjan. Trzeba powiedzieć wprost: Stalin był bardzo sprytnym politykiem i wszystkie swoje decyzje podejmował po długich przemyśleniach. Po podpisaniu układu z III Rzeszą Sowieci mieli dokonać agresji na Polskę w tym samym momencie, co Niemcy. Ba! Sami Niemcy byli bardzo mocno zdziwieni, że ich sojusznicy zwlekają z atakiem. Próbowali nawet naciskać na władze Kremla, aby te rozpoczęły realizację jednego z postulatów podpisanych w Moskwie…
Stalin jednak przezornie poczekał do 12 września, czyli dnia, w którym odbyła się tajna konferencja w Abbeville we Francji. Wtedy to nasi rzekomi sojusznicy stwierdzili, że nie staną w obronie Rzeczypospolitej i nie zaatakują III Rzeszy od Zachodu.
Dokładnie tak! Tego dnia spotkali się dowódcy sztabu brytyjskiego i francuskiego i podjęli decyzję o nieudzieleniu pomocy Polsce.
Nieprzypadkowo początek II Wojny Światowej, jeśli weźmiemy pod uwagę mocarstwa zachodnie, nazywany jest „wojną na siedząco”. Działania Francji i Wielkiej Brytanii ograniczały się wówczas jedynie do zrzucania ulotek czy ogłaszania przez megafony, że Adolf Hitler jest agresorem i odpowiada za wojnę. Nie niosło to za sobą niemal żadnych skutków w postaci działań militarnych.
Informacje o spotkaniu przedstawicieli władz Francji i Wielkiej Brytanii dotarły do Moskwy, przede wszystkim dzięki sprawnym działaniom sowieckiego wywiadu inwigilującemu na bieżąco decyzje podejmowane w Paryżu i Londynie. Wtedy też 12 września 1939 roku Stalin nabrał pewności, że agresja na Polskę niczego złego Sowietom już nie przyniesie, ponieważ polscy sojusznicy dalej zachowywać będą bierność. Dlatego też 17 września postanowił dokonać nie mniej brutalnej niż Niemcy napaści na II Rzeczpospolitą.
W wyniku ataku Armii Czerwonej zajęto około 40 proc. obszaru naszej ojczyzny a do niewoli trafiło około 250 tys. polskich żołnierzy w tym kilkanaście tysięcy oficerów zamordowanych później w ramach zbrodni katyńskiej. Ofiarami sowieckich zbrodni byli również urzędnicy administracji terenowej, strażnicy więzienni, funkcjonariusze Policji Państwowej oraz straż leśna. W sumie dało to około 22 tys. zamordowanych. To jednak tylko kropla, jeśli chodzi o rzekome „wyzwolenie”, jakie nieśli Sowieci w 1939 r.
No właśnie. To po prostu jeden wielki skandal mówić, że 17 września 1939 roku Rosjanie nie napadli na Polskę a jedynie przekroczyli jej granicę niosąc „wyzwolenie”!
Jest to wielka „zasługa” potężnej machiny propagandowej, jaka działa do dziś w Rosji. Przez lata wmawiano światu, że agresja na Polskę z 17 września to obrona „sowieckich braci”, czyli Białorusinów i Ukraińców, którzy po 1920 roku znaleźli się w granicach „pańskiej Polski”. Zdaniem Stalina nie mieli oni z Polską nic wspólnego i nie chcieli w niej mieszkać. W związku z tym „wkroczenie” Armii Czerwonej do Polski nie było żadnym atakiem, tylko niesieniem pomocy i ratunku.
Niestety w historiografii polskiej w okresie PRL, co jest jak najbardziej zrozumiałe, powielano tego typu informacje m.in. w podręcznikach szkolnych i akademickich. Będąc uczniem czy później studentem sam miałem okazję (podkreślam: okazję i niestety uczniowski lub studencki obowiązek, nie przyjemność) je czytać. Pisano tam wprost, że 17 września 1939 roku nie miała miejsce żadna agresja. Chodziło o połączenie sowieckich braci rozdzielonych nie do końca wiadomo skąd wziętą granicą z roku 1921. Wtedy podejście to było podyktowane podległością Polski wobec ZSRS i ze względu na wszechobecną cenzurę nie istniała możliwość oficjalnego powiedzenia prawdy.
Na szczęście obecnie bardzo rzadko spotykamy się z nazywaniem tego, co Sowieci wówczas nieśli, mianem „wyzwolenia”. Jeśli jednak ktoś tak to przedstawia, to albo przemawia przez niego całkowity brak wiedzy na ten temat, albo po prostu zła wola.
Dr Lech Kowalski w swojej książce „KBW a Żołnierze Wyklęci” opisał jak wyglądało owe „wyzwolenie”. Historyk opisał m.in. jak żony czerwonoarmistów mordowały Polki, po czym kradły im koszule nocne, w których następnie paradowały po ulicach miast i wsi myśląc, że to sukienki. Czy mógłby Pan przytoczyć inne przykłady „wyzwolenia”?
Najpowszechniejszą formą represji wobec Polaków mieszkających na Kresach były prowadzone na ogromną skalę aresztowania i wywózki na Wschód, w głąb Związku Sowieckiego. Rozpoczęły się one jesienią 1939 roku. Apogeum działania te osiągnęły w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 roku oraz w czerwcu 1941 roku. Sowieci chcieli w ten sposób pozbyć się osób, z ich punktu widzenia, niebezpiecznych, czyli urzędników, rodzin oficerów, lekarzy, nauczycieli etc.
Skala samych deportacji do dzisiaj nie jest znana. Niektórzy historycy szacują ją na ok. 350-380 tys. osób, co w mojej ocenie jest liczbą bardzo mocno zaniżoną. Inne dane wskazują na 750-800 tys. deportowanych. Te dane są z kolei kwestionowane przez Związki Sybiraków i Rodziny Katyńskie w Polsce. Ich przedstawiciele uważają, że liczba deportowanych przekraczała 1,1 mln osób. Jeszcze inne szacunki przedstawiły władze Rzeczypospolitej i to jeszcze w czasach II Wojny Światowej. Ogłoszono wówczas, że w bydlęcych wagonach wywieziono w głąb ZSRR 1,8 mln a nawet nieco ponad 2 mln Polaków.
W każdym przypadku mamy do czynienia z wręcz nieprawdopodobną masą ludzi. Rosjanie pozbawiali ich domów i całego posiadanego majątku a także niejednokrotnie na zawsze rozdzielali rodziców i dzieci wysyłając ich w różnych transportach.
O skali tego „przedsięwzięcia” pisał m.in. amerykański dziennikarz Allen Paul w książce pt. „Katyń”. Wszystko przeprowadzono wręcz „wzorowo”, o czym świadczy fakt, że w ciągu jednej z kwietniowych nocy 1940 roku Rosjanie wywieźli w bydlęcych wagonach na Wschód ponad 100 tys. Polaków.
Oczywiście, wzorowano się w tym wypadku na pierwszej „Operacji Antypolskiej” dokonanej w latach 1937-1938. Patrząc na skalę i technikę drugiej „Operacji Antypolskiej” można odnieść wrażenie, że przeprowadzali ją ci sami ludzie, zupełnie tak jakby do wykonania tej „akcji” wyznaczono sprawdzonych dwa, trzy lata wcześniej towarzyszy z NKWD.
Skala deportacji, co trzeba stale podkreślać, była ogromna. Skazani na wywózkę niekiedy mieli jedynie kilkanaście minut na zabranie rzeczy osobistych, po czym wsadzano ich w bydlęce wagony i wywożono na nieznane tereny, gdzie zimą temperatura spada do minus 50 stopni a latem dochodzi do plus 50 stopni. Dla wielu spośród Polaków oznaczało to wyrok śmierci.
Powiem więcej: Rosjanie nie potrzebowali budować komór gazowych czy w jakiś szczególny sposób drutować łagrów. Wystarczyło wysłać kilka tysięcy transportów kolejowych, a w czasie „podróży” nie otwierać wagonów, nie dawać pasażerom jedzenia ani picia. Stalin wiedział, że głód, choroby, brud i zimno zrobią swoje i problem Polaków zostanie przynajmniej częściowo rozwiązany. Tych zaś, których nie zlikwidują transporty wykończy niebawem niewolnicza praca w obozach specjalnie przygotowanych dla Polaków, czy też skrajnie ciężki klimat.
Obozach specjalnie przygotowanych dla Polaków?
Tak jest. Nawet kadra oficerska czy też żołnierze NKWD ponosili ogromne straty ze względu na panujące w nich warunki bytowe czy klimatyczne. I to niekiedy większe niż więźniowie. Rosjanie sami nie byli w stanie zdzierżyć tego wszystkiego, co stworzyli dla uwięzionych tam Polaków. W niektórych przypadkach likwidowano takie obozy ze względu na zbyt duże straty wśród sowieckiej kadry oficerskiej i strażników (np. obóz na pustyni Kara – Kum). Żołnierzy i funkcjonariuszy NKWD wówczas ewakuowano zaś wyczerpanych polskich więźniów często pozostawiano na pastwę morderczych warunków atmosferycznych.
Czy można tą działalność nazwać inaczej, jeśli nie ludobójstwem? Nie można! Była to planowa i zamierzona polityka ZSRS i Stalina wobec Polaków. Wystarczyło być Polakiem – to już był bilet na pewną śmierć na Wschodzie, w głębi Związku Sowieckiego.
To jednak nie stanowiło kresu represji wobec Polaków. Za „drugiego Sowieta” od 1944 r. NKWD deportowało na Wschód kolejnych Polaków, m.in. w ramach obławy pomorskiej, górnośląskiej i augustowskiej. Skala zjawiska też nie była mała. Można przypuszczać, iż było to około 85 – 90 tys. Polaków. Tę akcję można bez cienia wątpliwości określić trzecią „Operacją Antypolską” NKWD.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Tomasz D. Kolanek