22 maja 2013

Dzieci państwowe

To, co przed laty mogło wydawać się ponurą, ale fantastyczną wizją rzeczywistości rodem z zapadającego w pamięć thrillera, dzisiaj jest już powszechnie stosowaną praktyką. Państwa zabierają dzieci rodzicom. Często dzieje się tak z powodów ideologicznych.

 

Jeśli zastanawiasz się jeszcze, czy warto bronić rodziny i głośno manifestować swoje przywiązanie do niej, to ten tekst jest dedykowany właśnie Tobie. Jeśli masz już swoją rodzinę i wierzysz, że Twój dom jest bezpieczną szalupą na wzburzonych wodach otaczającego świata, musisz przeczytać ten tekst.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Na naszym portalu regularnie monitorujemy walkę z rodziną, którą prowadzą liczne środowiska, ale także państwo. Można by na ten temat napisać kilka książek. Jednym z głównych instrumentów represji państwa wobec rodziny jest zabieranie rodzicom dzieci. Nie w drastycznych wypadkach, ale tak po prostu. Gdy rodzina zmaga się z jakimś problemem, lub – zdaniem państwa – rodzice źle wychowują dzieci, urzędnicy obierają sobie jeden cel: zabrać dziecko. Oto spis dramatów rodziców i dzieci, dramatów, które przebiły się do mediów przez cały rok. Ile podobnych spraw dzieje się w zaciszu domowych ścian i państwowych urzędów?

 

Zabrali matce dziecko, bo… przyniosła mu kołderkę

 

Sprawa Kornelii Zdańskiej z Moskrzyna (woj. Dolnośląskie) budzi przerażenie, jak wiele może w Polsce wymiar sprawiedliwości wobec rodziców i ich dzieci. Zdańska jest samotną matką dwóch córek – trzyletniej Anety i pięciomiesięcznej Małgosi. Rodzina utrzymuje się z zasiłków, matka jest bez pracy. Dziewczynki zapadły na chorobę objawami przypominającą grypę żołądkową. Gdy Zdańska zjawiła się z córkami w szpitalu w Lubinie, nie wiedziała jeszcze, że będzie to początek rodzinnej tragedii.

 

Matka spędzała u łóżek dziewczynek bardzo dużo czasu. Mimo, że była pięć miesięcy po porodzie, w szpitalu nie otrzymała żadnego łóżka. Spędziła na krześle kilka bezsennych nocy. Pewnego dnia najmłodszej dziewczynce przyniosła z domu kołderkę. To stało się przyczyną sporu ze szpitalnym personelem.

 

Po kilku dniach małą Małgosię wypisano ze szpitala, ale objawy nie ustąpiły. Zduńską odesłano więc do szpitala we Wrocławiu. Tamtejsi lekarze zostali uprzedzeni o tym, że jest ona „dziwną i trudną matką”. Po pewnym czasie pracownicy wrocławskiej lecznicy poinformowali Zdańską, że może wrócić do domu, ale bez córki.

 

Lekarze zawiadomili sąd we Wrocławiu, a ten Sąd Rejonowy w Lubinie, że matka zachowuje się „niepokojąco”. 18 stycznia 2013 r. Sąd Rejonowy w Lubinie wydał postanowienie o zabezpieczeniu dobra pięciomiesięcznej Małgorzaty Zdańskiej. Dziecko prosto ze szpitala trafiło do pieczy zastępczej w Domu Małych Dzieci w Jaworze, 60 kilometrów od miejsca zamieszkania matki.

 

Przez kolejne tygodnie Zdańska walczyła o swoje dziecko, sąd jednak traktował ją jak intruza. Na przykład złożone przez nią zażalenie uznał za… wniosek. I uniemożliwił w ten sposób instancyjną kontrolę nad decyzją. Sąd, zakładając, że dobro dziecka jest zagrożone, oparł się na przepisach kodeksu rodzinnego i opiekuńczego (art. 109 § 1 i 2 pkt 5), które pozwalają wydać postanowienie w sytuacji zagrożenia dziecka w sposób natychmiastowy, bez przeprowadzenia rozprawy. Jako okoliczności uzasadniające wskazano na „niepokój lekarza prowadzącego dziewczynkę na temat stanu zdrowia psychicznego matki”. W swojej opinii sędzia oparł się na relacji lekarzy.

 

Zdańska jednak nie odpuściła. 25 marca złożyła wniosek do Sądu Rejonowego w Lubinie, by zwrócił jej dziecko na czas postępowania. Wniosek został jednak oddalony. Dziecko nadal przebywa w Domu Małych Dzieci, 60 km od miejsca zamieszkania Zdańskiej.

 

W końcu Sąd Okręgowy w Legnicy dopatrzył się nieprawidłowości w postępowaniu sądu pierwszej instancji. Zdańska nadal walczy o dziecko.

 

W domu dziecka jest dobrze


Troje dzieci państwa Bajkowskich, którzy z własnej woli zgłosili się do Krakowskiego Instytutu Psychologii, wylądowało w domu dziecka. Zostały zabrane prosto ze szkoły, choć nie ma dowodów potwierdzających, że doszło do nieprawidłowości.

 

To efekt sądowego orzeczenia z 30 stycznia bieżącego roku. Rodzicom zarzuca się, że „wadliwie funkcjonują w rolach rodzicielskich”. Równocześnie dzieci są zadbane, uczą się bardzo dobrze, wychowawcy prezentują o nich i o ich rodzicach pozytywną opinię. Nie ma też żadnych dowodów świadczących o tym, by zdrowie, bezpieczeństwo czy edukacja dzieci były zagrożone.

 

Małżeństwo Bajkowskich odbywało terapię w Krakowskim Instytucie Psychologii. Łącznie przeprowadzono siedem spotkań rodzinnych i osiem małżeńskich. Psychologów zaniepokoiło stawianie dzieci w sytuacji nadmiernej samodzielności i odpowiedzialności a także pozycja ojca w rodzinie. Terapeuci powiadomili sąd o stosowaniu przemocy, ponieważ rodzice nieopatrznie przyznali w trakcie sesji, że stosują klapsy. Uszkodzeń ciała oczywiście nie stwierdzono.

 

Dramat Bajkowskich trwa do dziś, bo Sąd Okręgowy w Krakowie podtrzymał orzeczenie sądu pierwszej instancji i dzieci po dziś dzień zostają w domu dziecka. Jak zresztą stwierdził rzecznik Sądu Okręgowego „dzieci zaadaptowały się w ośrodku, mają dobry kontakt z rówieśnikami”. Wydawać się może, że zdaniem państwowych urzędników, nigdzie nie może być dzieciakom lepiej jak w domu dziecka.

 

Ojciec bez prawa do dziecka za… religijność

 

9 – letni Rafałek to syn małżeństwa, w którym kobieta była wyznania ewangelickiego, a ojciec katolikiem. Między małżonkami miało dojść do sporu na tle religijnym. Oboje rodzice złożyli w sądzie w Wysokiem Mazowieckiem wnioski przeciwko sobie o pozbawienie władzy rodzicielskiej.

 

Sąd podjął decyzję absurdalną. Opierając się na decyzji biegłych stwierdził, że ojciec jest… zbyt religijny oraz, że jego rodzina to osoby zacofane kulturowo i w związku z tym odebrał mężczyźnie prawa rodzicielskie. Absurd sięgnął więc zenitu.

 

Bo mieli za mało pieniędzy…

 

14 września 2012 roku, w Lubaczowie, policja wkroczyła do mieszkania Agnieszki i Tomasza. Małżeństwu odebrano czwórkę dzieci. Powód? Zła kondycja finansowa rodziny. Kto wydał decyzję? Kurator. Dopiero po południu potwierdził ją sąd.

 

Rodzice nie otrzymali żadnego dokumentu potwierdzającego interwencję. Sama rodzina zaś jest daleka od jakichkolwiek patologii: żadne z rodziców nie ma problemów z alkoholem, czy zatargów z prawem. Dzieci odebrano na podstawie absurdalnych przepisów o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.

 

Chcieli uczyć dzieci w domu. Mogą je stracić

 

Niemieckiej rodzinie, która uciekła do Stanów Zjednoczonych, aby móc uczyć dzieci w domu, grozi deportacja. Nasi zachodni sąsiedzi nie tolerują bowiem nauczania domowego. Mimo, że rodzice powoływali się przy tym na praktykę innych krajów oraz Powszechną Deklarację Praw Człowieka, która gwarantuje decydującą rolę rodziców w wychowaniu swych dzieci. Na małżonków Romeike nałożono wysokie kary pieniężne i zagrożono im odebraniem praw rodzicielskich.

 

Rodzinie przyszli z pomocą Amerykanie ze Stowarzyszenia na rzecz Prawnej Ochrony Nauczania Domowego. W 2010 roku rodzina otrzymała azyl polityczny, sędzia federalny ds. imigracyjnych uznał, że stosunek niemieckich władz do nauczania domowego jest zaprzeczeniem amerykańskich wartości.

 

Orzeczenie to nie zyskało uznania w oczach Białego Domu, który je zakwestionował. Mimo, że sąd apelacyjny nie podjął jeszcze decyzji w tej sprawie, jednak przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości ostrzegli, że 9-osobowa dziś rodzina Romeike może zostać pozbawiona prawa do azylu. Petycję w ich obronie podpisało już ponad 100 tys. Amerykanów.

 

Nie ma szczepienia, nie ma dziecka

 

Szwedzki sąd apelacyjny pozbawił Annie i Christera Johanssonów praw rodzicielskich w stosunku do ich syna Dominika. Pretekstem był brak wszystkich obowiązkowych szczepień ochronnych chłopca i „ubytki w zębach”. Obserwatorzy sprawy zauważają, że tak naprawdę zasadniczym powodem decyzji sądu o pozbawieniu praw rodziców, było domowe nauczanie.

 

Sprawa Dominika Johanssona ciągnęła się od 25 czerwca 2009 r. Wtedy to policja wraz z pracownikami socjalnymi wtargnęła na pokład samolotu, który miał lecieć do Indii – rodzinnego kraju Annie Johansson – i zabrała chłopca oraz rodziców bez nakazu i jakiegokolwiek aktu oskarżenia. Lokalni urzędnicy twierdzili, że interwencja była konieczna, aby zapewnić Dominikowi „prawo do edukacji”.

 

Ojciec chłopca próbował rozmawiać z urzędnikami, ale ci go ignorowali. Stwierdzili jedynie, że „edukacja publiczna jest prawem każdego dziecka”. Chłopiec został umieszczony w rodzinie zastępczej. Johanssonowie mogli go widywać pod ścisłym nadzorem, jedynie przez godzinę co 3 lub 5 tygodni.

 

Latem 2010 r. szwedzki parlament przyjął nową ustawę oświatową, która praktycznie zakazuje tzw. domowego nauczania, a ponadto zmusza prywatne szkoły do realizowania tego samego programu, zgodnie z którym dzieci w szkołach publicznych są nauczane.

 

W Szwecji działa wręcz cały system „odbierania dzieci rodzicom”. Zapoczątkowali go socjaliści, którzy w 1979 roku zaczęli zaglądać rodzinom do domów. Zakazano wówczas wymierzania klapsa. Dziś prawo tak się rozwinęło, że dziecko można stracić z byle powodu. Rocznie odbiera się rodzicom 20 tys. dzieci.

 

Jesteś przeciw multi-kulti? Dawaj dziecko!

 

Władze lokalne miasta Rotherham w South Yorkshire zdecydowały o odebraniu trojga dzieci rodzicom zastępczym, należących do eurosceptycznej i krytycznej wobec polityki multikulturowości Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP).

 

Dzieci, które zostały odebrane rodzicom z Rotherham nie urodziły się w Wielkiej Brytanii, a w jednym z europejskich krajów. Na tej podstawie uznano, że potrzeby kulturowe dzieci związane z ich pochodzeniem nie będą zaspokajane.

 

Oburzenie decyzją władz wyraził przywódca UKIP Nigel Farage, jeden z najbardziej wyrazistych polityków zasiadających w Parlamencie Europejskim. Zażądał on, by osoby odpowiedzialne podały się do dymisji.

 

Władze lokalne Rotherham są zdominowane przez przedstawicieli Partii Pracy. W odpowiedzi na ostrą krytykę decyzji o odebraniu dzieci zwrócili się oni do urzędników o przeprowadzenie dochodzenia w tej sprawie.

 

Jugendamty odebrały rodzicom niemal 40 tys. dzieci

 

Federalny Urząd Statystyczny poinformował, że w roku 2011 niemieckie Urzędy do spraw Młodzieży, tzw. Jugendamty odebrały rodzinom rekordową liczbę – 38 500 nieletnich. To statystyki tylko z JEDNEGO ROKU. 

Wiele osób – w tym prawnicy – zwraca uwagę, że praca Jugendamtów nie jest w wystarczającym stopniu kontrolowana przez instytucje państwowe, co jest ewenementem w skali wszystkich państw europejskich. Pokrzywdzeni przez urzędników rodzice, niezależnie od narodowości, nie mają w starciu z nimi żadnych szans. W każdej chwili do drzwi może zapukać urzędnik Jugendamtu i oznajmić, że za chwilę zabierze dziecko. Często wystarczy jakiś błahy powód, podejrzenie o złe wychowywanie lub… niesprawdzony donos.

 

Oprac. ged

Portal PCh24.pl pragnie ostrzec wszystkie polskie rodziny przed biegłymi z Rodzinnych Ośrodków Konsultacyjno-Diangostycznych. Bez ich zaangażowania w odbieranie dzieci rodzicom, ten tekst byłby krótszy o tysiące znaków. 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij