– Byliśmy nietolerancyjni.
– Nie, przeciwnie, byliśmy krajem bez stosów.
No to jak?
Wesprzyj nas już teraz!
Trochę jak dziś: dziki Palikot głosi, że polactwo jest nietolerancyjne, samemu będąc dowodem na bezkarność bluźnierstwa. No, ale i tak: że gorliwi katolicy głoszą zwycięstwo Sodomy i Gomory w Polsce – a zarazem ich „reakcja jest objawem życia”, czyli silnej wiary.
Jak u schyłku Sarmacji. Paralela „schyłkowości” jest porażająca.
Odmiana
W połowie XVI stulecia szlachcic publiczne deptał Ciało Pańskie – i uchodziło mu płazem. Pół wieku później dałby głowę.
W połowie XVI stulecia innowiercy zagarniali katolickie kościoły. Pół wieku później Kościół mógł je odebrać.
A w stuleciu XVIII sejm ogłosił, że protestancka szlachta nie może sprawować urzędów, i że nie może budować nowych zborów (za „budowę” zaś łatwo było uznać przebudowę vel odbudowę).
Więc nietolerancja?…
Czyżby? Bo jednak świadek późnej Sarmacji, Jędrzej Kitowicz, deklarował inaczej:
Coraz bardziej pod panowaniem Augusta III wzmagała się w Polszcze luteria i kalwinizm. […] Te wiarki nie mając z niskąd wstrętu […] cisnęli się, jak mogli, do Polski i rozmnażali
No to jak? Apogeum „luterii”, czy katolickiej nietolerancji?
Wyolbrzymienie …
… bo katolicy wieku XVIII „krzyczeli” na protestantów jak dawniej, ale raczej kończyło się na krzyku. Protestanci za to nagłaśniali polskie, antyprotestanckie głosy w sąsiednich Prusach, robiąc nam czarny PR. To mieszczanie; zaś polska innowiercza szlachta rzeczywiście nie mogła sprawować urzędów. Bywało, że powstawały antyinnowiercze burdy, bywało, że odbierano „nowo zbudowane” zbory, ale bynajmniej nie tak często i po żmudnych procesach. Swobody protestanckie wciąż stały „na poziomie niewiele (nadal raczej pozytywnie) odbiegającym od sytuacji mniejszości wyznaniowych w innych krajach europejskich” – jak rzecze znawca tematu, prof. Wojciech Kriegseisen. Cytuję go dalej:
wbrew […] utartemu poglądowi […] codzienną normą w stosunkach międzyludzkich nie była wrogość […] na porządku dziennym były małżeństwa mieszane, a katolicy występowali także w roli rodziców chrzestnych potomstwa ewangelików. Rzadkością nie była też przychylna protestantom postawa urzędników i wpływowych lokalnych osobistości.
…i kryzys kultury europejskiej
Czy właśnie na tę tolerancję oburzał się Kitowicz? Bodaj nie. Raczej na to, że podczas gdy prowincja krzyczała na protestantów – polskie elity, coraz bardziej „internacjonalne” i obojętne religijnie (odblask ogólnego kryzysu chrześcijaństwa) otwierały się na zagranicznych innowierców, którzy tu swobodnie brylowali i robili kariery. Wówczas też wielu biskupów (tu znów Kitowicz) publicznie „w dnie postne […] pospołu z zaproszoną kompanią, z katolików i dysydentów [innowierców-protestantów] złożoną, mięsem się nadziewali”. A nasi magnaci wznosili nowe zbory dla plebejskich, protestanckich osadników, ściągających do Rzeczypospolitej ze śpiewem:
Tretet Eure reise an | Nach dem polnisch Kanaan.
[Wyruszajcież zatem tam, | Kędy polski Kanaan.]
No to jak było?…
…Chyba już wiemy. Wzmagał się zalew bezbożnictwa i obcej wiary. Był bardzo widoczny dla Sarmatów – bo tyczył się ich elit. Zarazem sami „Sarmaci prowincjonalni” coraz głośniej na to krzyczeli. Ale najczęściej byli bezsilni: to elity miały przełożenie na pieniądze, międzynarodową opinię… i przychylność późniejszych historyków.
Widzicie Państwo analogię?
Jacek Kowalski