2 września 2013

Efekt Mahometa

(Fot. Londyńska demonstracja muzułmanów, wrzesień 2011 r. Fot. Caters Agency/Forum)

Bez echa, w zasadzie jako ciekawostka sezonu ogórkowego, przeszła informacja o popularności imienia Mahomet na Wyspach Brytyjskich. Okazało się bowiem, że po raz pierwszy imię proroka i założyciela islamu jest imieniem najczęściej nadawanym noworodkom w Londynie.

 

Przykrą tę wiadomość gazeta „Daily Mail” natychmiast załagodziła zapewnieniem, że w całej Anglii w dalszym ciągu największą popularnością cieszy się Harry. Łatwo jednak zauważyć, że nie jest to do końca prawdą, gdyż zsumowanie różnych wersji pisowni imienia Mahomet (Muhammad, Mohammed oraz Mohammad) daje liczbę 7 032 wobec 6 893 chłopców o imieniu Harry. Co to oznacza? Niewątpliwie coś więcej, niż tylko przelotną modę, która jednego roku na szczyt listy wynosi Roberta, zaś kolejnego – Jacka. Jest to bowiem kolejny symptom postępujących w Europie zmian demograficznych, zmian które nie zaczęły się rok, ani nawet dziesięć lat temu, i które nie ograniczają się do jednego tylko kraju.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Przodownikiem w tej dziedzinie okazała się – a jakże – Bruksela. Z „pewną dozą nieśmiałości” i niezwykle jak na siebie lakonicznie, „Gazeta Wyborcza” pisała już w 2003 roku, żeMohamed to najpopularniejsze imię dla syna w Brukseli”, co wynikało z danych przedstawionych przez Narodowy Instytut Statystyki. W belgijskiej stolicy Mahomet wyprzedził Adama i Rayana, jednak podobnie jak w przypadku brytyjskim, w klasyfikacji na poziomie całego kraju plasował się niżej. Nic w tym dziwnego, gdyż emigranci preferują miasta i te stają się ośrodkami skupiającymi muzułmanów, podczas gdy prowincja dłużej zachowuje spójność etniczno-kulturową. Dziś w Brukseli siedem najpopularniejszych imion męskich to Mohamed, Adam, Rayan, Ayoub, Mehdi, Amine oraz Hamza. Identyczny scenariusz można było zaobserwować w Norwegii, Holandii i Danii. W Oslo w 2008 roku Statistics Norway potwierdził kolejny rok prymatu Mahometa nad innymi imionami męskimi. Podobnie było w Holandii, co w 2009 roku nagłośniło antyemigranckie ugrupowanie Geerta Wildersa PVV (Partia na rzecz Wolności). W czterech największych miastach Holandii nowo narodzonym chłopcom rodzice najczęściej nadają imię Mohammed lub którąś z innych pisanych wersji tego imienia.  Mahomet – w jednej z wielu wersji – jako imię nadane nowo narodzonemu chłopcu pojawił się w 2008 roku trzy razy częściej niż Jayden w Amsterdamie, Rotterdamie, Hadze i Utrechcie, wynikało z informacji udzielonych ugrupowaniu PVV przez zarząd ubezpieczeń społecznych. Między innymi takie doniesienia na temat emigrantów zdecydowały o politycznej popularności PVV.

 

Ten sam, powtarzający się w różnych miejscach scenariusz oznacza, że przewidywania dotyczące sytuacji demograficznej Europy a głoszące nadchodzącą muzułmańską dominację coraz mniej należą do sfery social-fiction. Sama tylko Wielka Brytania jest tu najlepszym przykładem: z analiz Pew Forum on Religion & Public Life wynika, że kraj ten w 1990 roku zamieszkiwało ok. 2 procent muzułmanów, zaś w 2010 liczba ta wzrosła do 4,6 proc., co przekłada się na niemal 3 miliony wyznawców Mahometa. Według niektórych prognoz do 2030 w Zjednoczonym Królestwie będzie 8 procent muzułmanów (czyli ponad 5,5 miliona osób). W całej Europie w ciągu ostatnich 30 lat liczba wierzących w islam wzrosła ponad dwukrotnie a do roku 2015 ma znów się podwoić. Niski przyrost naturalny Europejczyków połączony z wysoką dzietnością emigrantów zmieniają aż po same fundamenty to, co zwykliśmy nazywać kulturą i cywilizacją europejską. Bowiem tak dogłębne zmiany w tkance społecznej będą miały znaczący wpływ na wszystko – od edukacji po sztukę i od religii po politykę zagraniczną.

 

Warto w tym miejscu przywołać postać jednego z najbardziej kontrowersyjnych polityków brytyjskich zeszłego wieku – Johna Enocha Powella. Powell był członkiem parlamentu brytyjskiego z ramienia partii konserwatywnej oraz ministrem zdrowia w latach 1960-1963, ale prawdziwą sławę zyskał w 1968 roku, dzięki swojej przemowie dotyczącej emigracji, której potem przydano tytuł „rzeki krwi”. W mowie tej Powell jako pierwszy polityk otwarcie dotknął problemu niemających sobie równych w ostatnim tysiącleciu zmian demograficznych w społeczeństwie brytyjskim spowodowanych kolosalnych rozmiarów migracją. W ocenie Powella, prowadzenie takiej polityki emigracyjnej można porównać do oglądania narodu usypującego swój własny stos pogrzebowy. Bazując na trzeźwych obserwacjach swoich wyborców Powell ostrzegał, że chociaż wielu emigrantów się zintegruje, znakomita większość przybyszów oprze się asymilacji i będą kultywować różnice kulturowe i religijne, tak by w przyszłości móc zdominować zarówno swoich współziomków, jak i z czasem, resztę populacji autochtonicznej. Na zakończenie swojej przemowy Powell zacytował fragment „Eneidy”, który właśnie stał się źródłem tytułu pod jakim jest powszechnie znana: – Wojny, straszliwe wojny / I hojnie krwią spienione widzę Tybru fale! (Wergiliusz, „Eneida” 6, 86-87 w przekładzie księdza Tadeusza Karyłowskiego).

 

Ze wszystkich przekręconych oraz wyjętych z kontekstu cytatów w historii polityki, żaden nie jest nadużywany z równą lubością, jak właśnie owe „rzeki krwi” Enocha Powella. To, co Powell powiedział naprawdę brzmiało bowiem następująco: – Kiedy patrzę w przyszłość przepełnia mnie niepokój. Jak Rzymianin zdaję się widzieć „krwią spienione Tybru fale”. – Powell nie mówił zatem o rzekach krwi sensu stricto. Jako filolog klasyczny z wykształcenia (Powell był absolwentem i profesorem – tytuł ten otrzymał mając lat 25 – uniwersytetu Cambridge) polityk, być może nieco pochopnie, zakładał, że jego słuchacze wychwycą cytat z księgi należącej przecież do kanonu literatury światowej, w którym wieszczka Sybilla przepowiada nadejście przerażających wojen. Bez wątpienia Powell był jak najdalszy od przekonania, że Tamiza, podobnie jak Tyber spłynie któregoś dnia krwią, nie było jego intencją wieszczenie wojny domowej w Wielkiej Brytanii; chciał jedynie dać wyraz swojemu zmartwieniu i niepokojowi, i uczynił to w bardzo plastyczny sposób, godny miłośnika i znawcy starożytnych eposów.

 

Przepowiadanie przyszłości już od czasów Sybilli, jest zawodem niełatwym i niewdzięcznym. Wszelkie długofalowe prognozy demograficzne rzadko kiedy są trafne, gdyż w obliczu ogromnej ilości zmiennych, zakładają one najczęściej, że świat znajduje się w stanie constans, i to na braku zmian opierają swoje kalkulacje. Świat jednakże nie jest niezmienny i stąd właśnie tak trudno jest podać wiarygodne wyliczenia dotyczące liczby europejskich muzułmanów w przyszłości. Podobnie jak przydarza się to wielu współczesnym komentatorom wymykającym się poza zasieki poprawności politycznej, tak i wówczas Powella z furią oskarżono o rasistowski atak na emigrantów. Zauważmy jednak, iż głównym grzechem Enocha Powella nie był język jakiego użył, ale to, że jako pierwszy polityk otwarcie i krytycznie opisał problem, o którym wielu mówiło półszeptem – że w rezultacie masowej emigracji, w swoim własnym kraju, na swojej własnej ulicy czuli się jak obcy, i że to im się nie podobało.

 

Czterdzieści lat później jasne jest, że profetyczny Enoch Powell jednocześnie miał rację i jej nie miał. Nie pomylił się w tym, że ogromny napływ emigrantów fundamentalnie zmieni tkankę społeczną i będzie w swoich skutkach o wiele bardziej dalekosiężny niż zdają się to przewidywać zatwardziali zwolennicy multikulturalizmu – bardziej zainteresowani ziszczaniem tej politycznej utopii niż rzekomymi korzyściami ekonomicznymi masowej emigracji. Jednocześnie jednak Powell mylił się ograniczając zasięg tego zjawiska tylko do Wielkiej Brytanii oraz przepowiadając jedno katastroficzne wydarzenie mające zdecydować o przyszłości. Niewątpliwie byliśmy świadkami zamieszek, oglądaliśmy udane zamachy terrorystyczne, płonące przedmieścia, zaostrzenie podziałów rasowych i kulturowych oraz znaczące zwiększenie poziomu przestępczości w największych miastach Zjednoczonego Królestwa (obecnie jeden na pięciu więźniów w angielskich więzieniach jest muzułmaninem, pomimo tego że wyznawcy Mahometa wciąż stanowią mniejszość populacji).

 

Co jednak o wiele gorsze i co dzieje się z daleka od medialnych fleszy i bez nagłaśniających ów proces skandali, to powolna i cicha erozja zasad oraz wartości, które stanowią o samej esencji tego, co to znaczy być Brytyjczykiem. Ta erozja odbyła się, jak mawiają Brytyjczycy – not with a bang but with child’s whimper – nie z wystrzałem, ale z kwileniem dziecięcia, bez fanfar, w sposób niemal niezauważony.  Każdy, kto zna Anglię sprzed 40-50 lat, każdy, kto ogląda filmy lub czyta książki z tamtego okresu, zauważy bez żadnych złudzeń, że opisują one kraj, którego już nie ma i świat, który już nie istnieje. Podobne refleksje dotyczą identycznych zmian zachodzących także w innych krajach europejskich. Mahomet Abdel-Al, przywódca organizacji terrorystycznej Popular Resistance Committees zdaje się być tego samego zdania. Zauważył on z radością, że ze wzrostu popularności imienia Mahomet widać wyraźnie, iż zwycięski pochód islamu jest już nie do zatrzymania, bez względu na to, co zrobią teraz europejskie rządy. Jest to w jego mniemaniu ostateczny dowód na to, że islam zwycięży, i że pewnego dnia „wejdzie do każdego domu w Europie”. „– W Europie – oświadczył Abdel-Al – nie ma potrzeby walczyć, ponieważ muzułmanów stale przybywa i pewnego dnia islam stanie się większością. Jest to powolny proces, ale już postępuje, nie ma więc sensu prowadzenie wojny z niewiernymi”. Podobnie wyraził się szejk Yasser Hamad, jeden z przywódców Hamasu na Zachodnim Brzegu. W wywiadzie powiedział on kiedyś: „– Prorok Mahomet, niech Allach go błogosławi, przepowiedział, że słońce zabłyśnie na zachodzie. To jest właśnie to, co obecnie się dzieje; jeden ze znaków zapowiadających dzień Sądu Ostatecznego. Wielkie odrodzenie islamu, które właśnie się rozpoczęło, przyjdzie z Europy Zachodniej”.

 

To smutne proroctwo, że Europa zakończy się not with a bang but with child’s whimper, można bowiem rozumieć na sposób literalny. Koniec Europy nie rozstrzygnie się wcale wśród wystrzałów, na polu walki, ale właśnie w kołysce, zaś zmierzch kontynentu jaki znamy i nazywamy domem zapowiada właśnie kwilenie noworodka. Zatem na prawdziwy „efekt Mahometa” będziemy musieli poczekać jeszcze kilkanaście lat, kiedy ta armia nowonarodzonych chłopców dorośnie i wejdzie w wiek męski.

 

Monika Gabriela Bartoszewicz

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij