16 marca 2020

Gdy odchodzimy od zmysłów

(Krzysztof Pacula/ Forum)

Jak świat potrafi się błyskawicznie zmienić! Gdy na początku ubiegłego tygodnia powaliła mnie grypa, mieliśmy w Polsce kilkanaście przypadków koronawirusa, ale kraj nadal funkcjonował normalnie. Po paru dniach… cóż. Ja stanąłem na nogi, a Polska – na głowie!

 

Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie lekceważę sobie koronawirusa. Wiadomo, nie jest to czarna śmierć, ale nawet gdyby śmiertelność stanęła na poziomie zwykłej grypy, przykład Włoch pokazał aż nazbyt dobitnie jak błyskawiczny wybuch choroby może uderzyć w cały system medyczny. Co tu dużo mówić: były różne ptasie grypy, SARSy, MERSy i tym podobne, ale koronawirus z Wuhanu uderzył w światowy układ krążenia znacznie mocniej niż cokolwiek innego. Tak, sprawa jest poważna, a wszystkie jej konsekwencje dopiero wyjdą na jaw w nadchodzących tygodniach.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Będą konsekwencje zdrowotne, gdyż obok nielicznych mimo wszystko śmierci, już teraz pojawiają się niepokojące informacje o trwałych uszkodzeniach płuc u niektórych rekonwalescentów. Będą konsekwencje gospodarcze, jak upadające linie lotnicze, jak ogromny wzrost zadłużenia krajowego tudzież inflacji wywołanej dodrukiem pieniędzy, aby ratować przedsiębiorstwa. Będą konsekwencje polityczne, których nawet nie potrafimy jeszcze przewidzieć.

 

Będą konsekwencje kulturowo-duchowe, wynikające z ograniczonego dostępu do sakramentów, których kulminacją może być najsmutniejsza Wielkanoc od czasów wojny, jeśli nie dłużej. W sferze duchowej, z resztą, warto nie przeoczyć bardzo prozaicznych czynników gospodarczych, które też mogą mieć druzgocące skutki: wszak dla wielu parafii katolickich w Polsce i na świecie, parę tygodni bez wiernych wystarczy, aby zabrakło pieniędzy na zwykłe opłacenie rachunków.

 

Tak. Będą przykre konsekwencje krótko i długofalowe. Jednak nie ma żadnej takiej konsekwencji, której nie potrafilibyśmy już teraz skutecznie wzmocnić – pogorszyć – własnymi działaniami. I tak właśnie robimy. Wszyscy, od rządu i biurokracji państwowej, aż po najszersze kręgi obywateli. Najpierw jako społeczeństwo, wzruszyliśmy ramionami w obliczu nadchodzącej burzy – nasza chata z kraja, na pewno nas ominie! – a potem, gdy burza przyszła, rozpoczęliśmy gwałtowną, panikarską reakcję. Trudno, żeby to nie miało konsekwencji. Bo kto staje na głowie – łatwo się przewraca na grzbiet.

 

Bagatelizować? Panikować? Zróbmy to i to!

Najłatwiej wskazać oczywiście sprawy rządowe i administracyjne. Nigdy oczywiście się nie dowiemy co rząd przedsięwziął przed marcem w celu przygotowania służby zdrowia na to, co już pod koniec stycznia było absolutnie przewidywalne. Nie dowiemy się, ale patrząc na dzisiejsze wyniki, nietrudno się domyślić. Zrobiono nic, albo tyle co nic. Nie zakupiono odpowiedniej ilości sprzętu do testowania, respiratorów i innego potrzebnego sprzętu. Nie przygotowano ani jednej dodatkowej sali szpitalnej. To wszystko zaczęto robić dopiero kilka dni temu. Również zaledwie kilkanaście dni temu przygotowano na kolanie specjalną ustawę mającą ułatwić zaradzenie pandemii. Trudno się dziwić, że konsekwencją takiej opieszałości stała się potem właśnie taka drastyczna, panikarska nadreakcja. Stąd też, w kraju, gdzie potwierdzone przypadki koronawirusa wciąż jeszcze liczymy w dziesiątkach a nie setkach czy tysiącach, już musiały pójść w ruch namioty przed szpitalami, a osoby, które w tych namiotach się znalazły, nieraz musiały, jak choćby w Bydgoszczy, czekać wiele godzin zanim ktokolwiek się nimi nawet zainteresował.

 

Ale rząd swoje, a obywatele swoje. Wielu z nas robi dokładnie to samo co rząd, tylko oczywiście w skali naszych osobistych możliwości. Od początku lutego wiadomo było, że koronawirus z Wuhan skalą przewyższy ptasią grypę, a jego konsekwencje mogą być poważne. Jak wiele osób choćby profilaktycznie zainteresowało się tematem? Spróbujcie Państwo sobie przypomnieć, jakie to „dyżurne” tematy wałkowano w mediach w lutym. Koronawirus pojawiał się tam tylko jako egzotyczny temat z dalekich Chin, o którym w ogóle się za dużo mówi, a przecież należałoby skoncentrować się na wyborach prezydenckich…

 

Niestety, doświadczenia stanu wojennego już tylko dla niewielu Polaków stanowią realny punkt odniesienia. Zapomnieliśmy też choćby o zimach, które potrafiły zablokować na kilka dni dojazd do niektórych miejscowości. Toteż stosunkowo niewielu Polaków prowadzi swój dom z założeniem, że pewne skromne, kilkudniowe zapasy podstawowych produktów trzeba jednak mieć, iż jest to po prostu kolejny element osobistego zabezpieczenia rozsądnego człowieka. A skoro tak, to oczywiście, gdy przyszło co do czego – zaczyna się szaleństwo i panika.

 

Owoce paniki już dojrzewają

Wyszedłszy w piątek po raz pierwszy od kilku dni na zakupy, zobaczyłem – cóż, to samo co wszyscy. Puste półki w sklepach, brak mięsa, brak pieczywa, mąki, ryżu, drożdży, papieru toaletowego i tak dalej. Teraz wszyscy jednocześnie rzucili się do chomikowania, robiąc to z resztą zupełnie bezmyślnie – inni kupują, to my też musimy, nawet jeśli nie potrzebujemy. Nie jesteśmy w tym gorsi od reszty świata. Te same dantejskie sceny idiotyzmu i bezrefleksyjnego samolubstwa, można zobaczyć w Europie, w Ameryce, w Australii. Nie jesteśmy gorsi – ale jako bardziej doświadczony historią, bardziej przyzwyczajony do niedostatków naród powinniśmy być lepsi, mądrzejsi, i bardziej świadomi.

 

Świadomi czego? Chociażby tego, że paniczna „walka” o kawał mięsa czy kilka rolek papieru toaletowego nic dobrego nam na dłuższą metę nie przyniesie – choćby i czegoś faktycznie miało zabraknąć – natomiast może nas drogo kosztować. Chociażby dlatego, że jeśli przebiliśmy setkę potwierdzonych przypadków zarażeń, to można spodziewać się, że wśród spanikowanych tłumów znajduje się ileś tam kolejnych zarażonych osób, zupełnie nieświadomych, że kogoś zarażają. Nie tylko z resztą wuhanką – wystarczy zwykła grypa, która dzięki jakże podobnym symptomom, może doprowadzić nas do izolacji, kwarantanny, czy zbędnego pobytu w szpitalu.

 

Robiąc wszystko co możemy, aby znaleźć się w tłumach i walczyć o „skrawki” sklepowych zapasów, walnie przyczyniamy się do zapychania systemu szpitalnego kolejnymi ciałami. Systemu, który nagle musi przyjmować wielokrotnie więcej chorych niż zwykle – chorych których normalnie by odesłano do domu z receptą – i który w tym momencie musi stać się niewydolny właśnie w taki sposób o jakim słyszymy z mediów. Szpitalne pandemonium przynosi zaś dodatkowy efekt uboczny – inni, wiedząc, że niezależnie czy mają wuhankę czy zwykłą grypę, w razie zgłoszenia na testy do szpitala czeka ich parę dni nerwów i stresu, zwyczajnie uznają, że w takim razie, lepiej, aby ich dolegliwością była zwykła grypa, i tak się zachowają. Podobnie było w Chinach, gdzie przez brak świadomości ludzie uznawali, że mają grypę – i potem trafiali do szpitala dopiero w sytuacji skrajnych komplikacji. Śmiertelność wówczas była bardzo wysoka z racji na późną reakcję – do której my teraz, zarówno jako społeczeństwo jak i poszczególne osoby, się walnie chcemy przyczynić.

 

W jaki sposób tego unikać? Gdy inni odchodzą od zmysłów, my trzymajmy się swoich. Działajmy spokojnie, możliwie utrzymując codzienną normalność, z tą tylko różnicą, iż powinniśmy też spokojnie przygotować się na poważniejsze wypadki. Nie poprzez wykupienie kilkunastu porcji mięsa, czterdziestu rolek papieru czy dwudziestu kilogramów mąki, ale poprzez stopniowe zwiększanie zapasów do rozsądnych, nie absurdalnych rozmiarów. Nie paniczne uciekając z kościoła przed zarazkami, ale spokojnie i odpowiedzialnie przyjmując, choćby tylko duchowo, życiodajne sakramenty i zanosząc nasze prośby do Boga. Gdyby zaś faktycznie obecny kryzys się przedłużał i pogarszał, to zamiast desperacko martwić się o to, czego może dla nas zabraknąć, można wyciągnąć pomocną dłoń do sąsiada.

 

Keep Calm and Carry On

U progu drugiej wojny światowej, Brytyjczycy wyprodukowali słynny dziś w internecie plakat propagandowy – Keep Calm, and Carry On. Jednak jest jeden szczegół historii tego plakatu, który większości z nas umknął. Otóż, po wydrukowaniu dwóch i pół miliona sztuk tego plakatu, rząd… nie zdecydował się go użyć, wkrótce przekazując prawie cały nakład na przemiał. Uznano, że przesłanie jest tak oczywiste i naturalne dla stoickich Brytyjczyków, a sytuacja oblężonej wyspy tak mało jeszcze napięta, że należy wstrzymać propagowanie Keep Calm do czasu naprawdę poważnych nalotów.

 

Ostatecznie ani lotnicza Bitwa o Anglię, ani następujące po niej długotrwałe nocne naloty, ani głodowe racje żywnościowe podczas Bitwy o Atlantyk, ani kolejny „Blitz”, gdy tysiące pocisków V-1 i rakiet V-2 dewastowało Londyn, nie naruszyło brytyjskiego morale na tyle, aby uzasadnić użycia sloganu Keep Calm. Bo podobnie jak ówcześni Polacy, próbujący spokojnie robić swoje pod niemieckim butem, Brytyjczycy rozumieli, że każdy nagły ruch, każdy odruch paniki, może im tylko dodatkowo zaszkodzić.

 

A dziś? Nie trzeba nawet wojny abyśmy odchodzili od zmysłów. Jednak tak być nie musi! Więc, Keep Calm and Carry On. Bo owszem, w nadchodzących tygodniach kryzys może się pogłębić. Będzie gorzej. Ale jak bardzo? To zależy od nas samych.

 

Jakub Majewski

 

 

Polecamy także nasz e-tygodnik.

Aby go pobrać wystarczy kliknąć TUTAJ.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij