Ewa Kopacz jest politykiem nieudolnym, z zamglonym wzrokiem wpatrującym się w swojego szefa. Słynie w dodatku z lewicowych poglądów – jednoznacznie popiera proceder in vitro, związki partnerskie i tzw. aborcję. Co nas czeka pod rządami nowej premier?
W naszej rodzimej polityce mieliśmy – a nierzadko w dalszym ciągu mamy – do czynienia z różnymi typami osobowości. Zacznijmy od tych najrzadszych, których obecność była znikoma i którzy zwykle przegrywali z kretesem. Byli to ludzie szczerze zaangażowani w to, co zwykle nazywa się dość ogólnikowo „pracą na rzecz dobra wspólnego”. To waleczne typy, bijące się o każdy kawałek boiska, twardo realizujące swoje zamiary. Z szacunku dla ich nienaruszonej wiary w to, że we współczesnych realiach politycznych naszego kraju można zbudować silne, sprawne państwo – spuśćmy na ich nazwiska zasłonę milczenia.
Wesprzyj nas już teraz!
Inny typ politycznej osobowości to lider, znakomicie rozumiejący ułomności liberalnej demokracji i cynicznie je wykorzystujący ku własnej korzyści. Dochrapawszy się silnej pozycji politycznej nie przepuści okazji, by zagarnąć dla siebie każdy, najmniejszy nawet skrawek władzy. To zwierzę polityczne, dla którego skłamać to jak splunąć. To typ łobuza, bezwzględnie bijącego się o władzę, nieugiętego, wytrwałego, wiecznie na powierzchni, niezatapialnego, typ cyborga, który nawet po wydostaniu się spośród płomieni chaosu i wrogości, nawet po wypłynięciu z ciemnej głębiny, na której znalazł się surfując na falach łaski wszechwładnego ludu, otrząśnie się tylko, strzepnie pyłek z marynarki i pójdzie dalej. Po władzę. Taką osobowością jest Tusk, takim politykiem – przez moment – był Leszek Miller, a ze zmiennym szczęściem stara się nim być Jarosław Kaczyński.
Trzeci typ politycznej osobowości to chłystek, drobna łachudra szwędająca się gdzieś w cieniach kątów sejmowych ścian. Nie warto poświęcać takim typom uwagi, bo ich jedynym zajęciem jest żywienie się energią lidera. Taki „polityk” jest potrzebny, by zapełniać wyborcze listy, podnosić łapki za ustawą, którą lider chce akurat przeprowadzić przez Sejm. Łachudra dba tylko o jedno: prolongatę sejmowego mandatu.
I jest w końcu ostatni, czwarty typ polityka będący czymś pomiędzy drugim a trzecim. Najprościej byłoby nazwać go karierowiczem, ale to nie do końca oddaje istotę jego zawodowej egzystencji. Ten cwaniak i spryciarz – bo takie cechy należy mu przypisać – dostawszy się (nierzadko przypadkiem) w polityczne kręgi zachwyca się splendorem władzy, grą, ustawianiem szachów. Jest dobry w podgryzaniu innych, potrafi zawalczyć o swoją pozycję przy liderze, ale nie umie żyć samodzielnie. Jest po prostu rozdarty między pożądaniem władzy, a pasożytniczym przywiązaniem do silniejszego od siebie. Patronujący mu lider, gdy osiągnie upragniony sukces, zwykle bywa niebezpieczny, bo pilnuje czubka własnego nosa, ale gdy – jakimś przypadkiem – władzę otrzyma ów cwaniak-karierowicz, to staje się nieporównanie większym zagrożeniem. Dlaczego? Bo jest niesamodzielny, nie wie czego chce, a po sobie zostawia zwykle chaos. Takim typem polityka jest przyszła premier, Ewa Kopacz.
Humbug i kłamstwa
Przyszła pani premier przeszła niemal książkową drogę politycznej kariery: od samorządu do centralnej polityki. Zaczynała od mandatu radnej Unii Wolności, potem – już jako członek PO – została posłem. Na wody szerokiej popularności wypłynęła, udzielając poparcia protestom pielęgniarek przeciwko rządowi Jarosława Kaczyńskiego. Jako lekarz była w tych działaniach wiarygodna. Ale droga do politycznej kariery wymagała też wykazania się w bitwie u boku lidera – Donalda Tuska. Pomagała mu więc we frakcyjnych walkach z koterią, zgromadzoną wokół jednej z ważnych niegdyś postaci PO – Pawła Piskorskiego, później zaś wspierała swojego szefa w szamotaninie z Grzegorzem Schetyną. I okazała się być w tych działaniach niezwykle skuteczna. Pomagała zresztą Tuskowi także w życiu osobistym, co spowodowało, że na premierowym dworze mogła cieszyć się specjalnymi względami.
Kopacz zaszła daleko, bo w pierwszym rządzie PO dostała tekę ministra zdrowia. I – jak to ma w zwyczaju ten typ politycznej osobowości – zepsuła dosłownie wszystko, co można było zepsuć. Hucznie zapowiadane reformy służby zdrowia okazały się być humbugiem, zaś sama Kopacz odeszła w niesławie zostawiając po sobie trefny system refundacji leków, z którego musiał tłumaczyć się jej następca, Bartosz Arłukowicz. Do historii przejdą też jej kłamstwa związane z działaniami, jakie rzekomo podjęła po katastrofie smoleńskiej. Zaręczała, że teren wokół lotniska w Siewiernyj skrupulatnie przekopano, że prowadzono badania DNA… Nie trzeba już chyba przypominać o tym, iż żadne z tych słów się nie potwierdziło.
Przyszła premier naszego kraju odżyła dopiero na fotelu marszałka Sejmu, bo też jej rola była dekoracyjna i ograniczała się głównie do realizowania zadań wyznaczanych przez lidera. Dla osobowości Kopacz to funkcja wymarzona – lider brał na siebie wszystkie najważniejsze decyzje, a ona tylko realizowała uknuty w Kancelarii Premiera plan działania.
Lewica się ucieszy
Rządy Ewy Kopacz skończą się katastrofą. Gdyby jej premierostwo miało oznaczać tylko kryzys w PO i stopniowy rozkład tej partii, to zapewne nieliczni by się tym zmartwili, a wielu – głównie polityków – w przypadku takiego kryzysu nie będzie się posiadało z radości. W myśl brytyjskiej anegdoty, że największym wrogiem dla polityka nie są członkowie partii opozycyjnej, ale jego partyjni koledzy, z przegranej Kopacz cieszyć będą się pierwsi przede wszystkim czyhający na przesilenie Grzegorz Schetyna i prezydent Bronisław Komorowski. Jednak mydlana piana, którą chce wepchnąć w oczy Polaków PO, mianując liderem niezdolną do pełnienia swojej funkcji Kopacz, sprawi, że na owej nominacji poślizgniemy się wszyscy. Stosujący metodę działania „byle do jutra” Donald Tusk namaścił bowiem na swoją następczynię polityka rozhisteryzowanego, hołdującego filozofii „byle szef był zadowolony”. To metoda godna szeregowego, karnego podwładnego, a nie człowieka mającego rządzić czymkolwiek, o dzierżeniu sterów państwa nie wspominając.
Z premierostwa Kopacz szczerze ucieszy się za to lewica. Tusk skierowawszy PO na lewo, potrafił czasami cofnąć się o dwa kroki do tyłu, przerażony sondażami wskazującymi chociażby niechęć Polaków do tzw. związków partnerskich. Przyszła pani premier płonie zamiłowaniem do lewicowych projekcji niczym prawdziwa pochodnia postępu. Zapewne lewica prędko zapuka do Kancelarii Premiera, by poprosić nowego szefa rządu o legalizację związków partnerskich, których Kopacz jako marszałek Sejmu była wielkim orędownikiem. Następczyni Tuska gorąco popiera również procedurę sztucznego zapładniania, co szczególnie może dziwić jeśli wziąć po uwagę jej medyczne wykształcenie. Wszak wdrażanie procedury in vitro nie ma nic wspólnego z leczeniem bezpłodności. Największy jednak skandal z Kopacz w roli głównej dotyczył jej zaangażowania na rzecz pomocy w zabiciu nienarodzonego dziecka 14-letniej „Agaty”. Sprawę nastolatki nagłośniła „Gazeta Wyborcza”, prowadząc kampanię medialną, w której niedwuznacznie posądzała pro-lajferów, że ci uniemożliwiają dziewczynce zabicie nienarodzonego dziecka. Ówczesna minister zdrowia stanęła po stronie zwolenników aborcji, wskazując szpital, w którym doszło do egzekucji. – Nie mam poczucia winy, jako urzędnik dopełniłam roli – powiedziała Kopacz, co w kontekście dokonanego na dziecku zabójstwa brzmiało wyjątkowo ponuro i cynicznie. Zważywszy na taką postawę Ewy Kopacz trudno mieć wątpliwości, że lewica otwiera już szampany. Lecz kto ma odrobinę oleju w głowie powinien zadrżeć. Gorzej chyba być nie mogło.
Krzysztof Gędłek