– W czasie kulturkampfu doszło do potwornej sytuacji, kiedy to chłopi np. w wielkopolskich wsiach nie mogli przez długie miesiące pochować swoich bliskich. Powód był prosty: nie było księży! Kapłani bowiem wykonywali polecenia swoich biskupów i nie respektowali ustawodawstwa Kulturkampfu, co oznaczało usunięcie ich z parafii przez władze pruskie. Nie było komu pogrzebać rodziców, rodzeństwa i innych bliskich polskich chłopów i dochodziło do sytuacji, że trumny zalegały piętrowo w kościołach. Wtedy właśnie polski chłop zrozumiał, że to jednak nie polski pan wygnał polskiego księdza, tylko polski pan podobnie jak i on nie może pochować swoich bliskich – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Grzegorz Kucharczyk, autor książki „Długi kulturkampf. Pruskie i niemieckie wojny kulturowe przeciw Polsce w latach 1795-1918”.
Kiedy rozpoczął się niemiecki Kulturkampf przeciwko Polsce, który jest tematem Pana najnowszej książki pt. „Długi kulturkampf. Pruskie i niemieckie wojny kulturowe przeciw Polsce w latach 1795-1918”? Większość źródeł wskazuje na rok 1871. W tytule Pana książki mamy z kolei rok 1795. A może wszystko zaczęło się w 1517 roku w momencie wybuchu reformacji?
Wesprzyj nas już teraz!
A skąd się wzięło oświecenie?
Oświecenie raczej jest kojarzone z wiekami XVIII i XIX niż z wiekiem XVI…
To prawda, ale badając genealogię kulturową widać wyraźnie, że oświecenie to nic innego jak kolejna faza rewolucji, która wyrasta z ducha protestanckiej reformacji.
Oświeceniowi publicyści, bo na pewno nie możemy ich nazywać filozofami, w Prusach nie kryli swojego intelektualnego długu wobec protestanckiej reformacji. To był taki ciąg pojęciowy: reformacja protestancka–oświecenie–liberalizm. To wszystko są ogniwa tego samego łańcucha.
W taki właśnie sposób myślały elity urzędnicze pruskie przybywające na ziemie polskie w końcu XVIII wieku i tak potem w połowie XIX wieku myśleli tak zwani wykształceni liberałowie debatujący o Polsce w okresie wojny ludów.
Książkę, o której mówimy, zaczynam od czasów Fryderyka II zwanego przez niemieckich historyków Wielkim. Monarcha ten to bez najmniejszych wątpliwości człowiek oświecenia, tak zwany Król Filozof, czyli mówiąc wprost Król Ateista, czym zresztą sam się chlubił. W związku z tym można powiedzieć, że Kulturkampf to kolejna odsłona oświeceniowego projektu, jakim była również np. rewolucja francuska, którą zarządzali jakobini – ateiści, którego celem jest ułożenie świata na nowo nie według Planu Bożego, tylko według tak zwanego „Rozumu”.
Prawda jest taka, że cała cywilizacja Christianitas bardzo doceniała rozum bez którego nie byłoby uniwersytetów, wielkiej filozofii, odkryć geograficznych etc. Rozum to jednak tylko jedno skrzydło. Drugim skrzydłem była wiara.
Projekt oświeceniowy widział więc szybującego ptaka z jednym tylko skrzydłem – skrzydłem rozumu. Jak wiadomo natura takich zjawisk nie zna, ale tym gorzej dla natury, bo tak głosiła ideologia oświeceniowa, która była całkowicie zamknięta na rzeczywistość eschatologiczną, jak mówił św. Jan Paweł II. Wymiar ponadnaturalny był jej całkowicie obcy.
Z tego ducha oświeceniowego wyrastała kultura Prus z końca XVIII wieku. Mam tu na myśli przede wszystkim kulturę elit pruskich, które rządziły na ziemiach polskich do Prus wcielonych. Jej przedstawiciele uważali, że właśnie do tej kultury czy też za pomocą tej kultury chowu oświeceniowego należy asymilować Polaków, czyli należy stworzyć amalgamat.
Właśnie to słowo – amalgamat – bardzo często pojawia się w raportach urzędników pruskich, którzy przybywali do Wielkopolski, na Mazowsze etc. jeszcze przed nadejściem epoki Napoleona. Oni uważali, że to jest najlepsze narzędzie – stopienie Polaków i ziem polskich z ziemiami pruskimi na płaszczyźnie oświeceniowej kultury.
Ile w samych Niemczech i Prusach trwało to przekształcanie kultury chrześcijańskiej w kulturę oświeceniową, ateistyczną czy też kulturę rozumu?
Umownie przyjmuje się, że początkiem nadejścia idei oświecenia w Prusach była pierwsza połowa XVIII wieku, a koniec lokuje się na początek XIX wieku, kiedy to rozpoczęła się epoka wielkich reform po 1806 roku. Potem miały miejsce różne mutacje dotychczasowych działań. Dochodził specyficzny pruski, czy też niemiecki liberalizm, który największe i najlepsze zabezpieczenie dla wolności i postępu widział w silnym i zbiurokratyzowanym państwie.
Dlaczego uznano, że niemiecka kultura jest wyższa, lepsza niż kultura polska?
Odpowiedź na to pytanie można znaleźć m.in. w raportach urzędników pruskich chowu oświeceniowego przybywających po 1795 roku na ziemie polskie. Oni wszyscy mają takie oto wrażenie, że przyjeżdżają do kulturowej dziczy, do kulturowej pustyni. Żeby to jeszcze była pustynia…
Co ma Pan na myśli?
Że na tej „pustyni” co rusz pruscy urzędnicy spotykają kościoły katolickie. Gdyby chociaż były one jeszcze puste, tak jak w Niemczech. Ale one są wypełnione po brzegi.
To od początku był problem. Według nich to właśnie Kościół Katolicki był największym zagrożeniem dla ich misji cywilizowania tej polskiej dziczy. Zarówno w sensie duchowym, bo według nich reprezentujący zacofaną religię, jak i w sensie socjologicznym, ponieważ ksiądz, zwłaszcza na prowincji, był łącznikiem między polską wsią, a polskim dworem.
Rozbicie tej wspólnoty między dworem a polską wsią było zasadniczym, strategicznym celem wszystkich pruskich ekip od Fryderyka II poprzez reformatorów pruskich, liberałów Bismarcka aż do I Wojny Światowej.
Czemu w ogóle okres, o którym rozmawiamy nazwano Kulturkampfem? Po co wymyślono specjalne słowo? Nie można było mówić o germanizacji?
Słowo germanizacja oczywiście funkcjonowało w dyskursie liberalnym już przed Wiosną Ludów i to nawet wśród liberałów tak zwanych południowoniemieckich. Oni mówili wprost, że najlepszym co może spotkać Polaków jest właśnie germanizacja, ponieważ to ona otworzy im drogę do nowej, lepszej kultury i w końcu ich zmodernizuje.
Natomiast słowo Kulturkampf robi karierę po Wiośnie Ludów. Według najnowszych badań nie wymyślił go Rudolf Virchow tylko po raz pierwszy słowo Kulturkampf zostało użyte w Szwajcarii tuż przed Wiosną Ludów w momencie ostrego spięcia między kantonami katolickimi i protestanckimi.
Wiemy również, że Kulturkampf nie dział się tylko w Prusach, ale w całej Europie, na co zwraca Pan uwagę w swojej książce.
Musimy oddzielić dwa pojęcia. Pierwsze to ogólnoeuropejskie zjawisko, które Pan wywołał, będące w rzeczywistości kampaniami laicyzacyjnymi narzucanymi odgórnie. Przetoczyły się one przez całą Europę zwłaszcza w drugiej połowie XIX wieku.
Z kolei Kulturkampf, o którym piszę w książce – w nim także mieścił się aspekt odgórnej laicyzacji, ale to jest zbiór większy niż tylko laicyzacja. Tutaj dochodzimy jeszcze do całego wachlarza przedsięwzięć podejmowanych przez rząd pruski od początku, czyli od rozbiorów, aby narzucić Polakom inny kod kulturowy, aby ich kulturowo stopić z resztą Prus, a potem Niemiec.
Dlaczego postanowiono to zrobić siłą, a nie np. metodą marszu przez instytucje tak jak to dzieje się obecnie?
Intelektualne i polityczne elity pruskie uważały, że germanizacja Polaków jest wykonalna. To znaczy, że mogą odnieść realny sukces i tutaj kluczowe było rozpoznanie, które czynili zarówno liberałowie pruscy jak i Bismarck, o konieczności prowadzenia polityki tzw. zdrowego egoizmu narodowego. Po raz pierwszy zresztą to pojęcie użyli liberałowie w parlamencie frankfurckim w 1848 roku. Bismarck je tylko pochwycił.
Ten „zdrowy, narodowy egoizm” miał polegać na tym, że na ziemiach polskich miało się dokonać przedsięwzięcie polegające na stworzeniu dwóch „narodów polskich”, to znaczy „narodu szlacheckiego”, który Prusacy spisują na straty, bo to byli niepoprawni marzyciele myślący ciągle o niepodległości. Do tego dołączamy oczywiście jeszcze katolickie duchowieństwo.
Natomiast jedyną nadzieją na sukces z pruskiego punktu widzenia, czyli trwałe rozbicie polskiej wspólnoty narodowej, miało być wytworzenie „narodu włościańskiego”. Jak mówił Bismarck chodziło „uczynienia z polskich chłopów lojalnych poddanych króla pruskiego”, a ponieważ w sensie socjologicznym znakomita większość społeczeństwa polskiego mieszkała na wsi to gra była warta świeczki. Zresztą już w 1850 roku rząd pruski wydawał polskojęzyczną gadzinówkę pt. „Przyjaciel chłopów”, w której przekonywano, że „król Prus jest drugim Kazimierzem Wielkim, królem – chłopów”.
Ale nie lepiej było dać Polakom mieszkającym na wsi trochę wolności, trochę swobody, żeby ich przekonać, że niemieckie podejście jest lepsze niż polskiej szlachty, aby w ten sposób przekonać ich do prusko-niemieckich racji?
Problem polegał na tym, że elity pruskie uważały Polaków za „naród upadły” (mówiąc językiem współczesnej politologii „failed nation”), czyli naród nierokujący szans na samodzielną modernizację. Tego dotyczył – mówiąc w największym skrócie – pruski stereotyp „polnische Wirtschaft” (polskie gospodarowanie) jako synonimu bałaganiarstwa, niechlujstwa i gnuśności. Do tego jeszcze dochodził prusko-niemiecki zapał cywilizacyjny. Niemcy w okresie, o którym rozmawiamy określali się mianem kulturtregerów.
Tradycje myślenia w tych kategoriach utrzymują się za Odrą do dzisiaj. Takie jest tło sytuacji, gdy niemiecki dziennikarz uważa się za uprawni onego do wzywania na dywanik urzędującego prezydenta Polski, żeby mu „grzecznie” wytłumaczyć, że ten się myli.
W swojej książce zwraca Pan uwagę, że jednym z najważniejszych wydarzeń, jakie później zaowocowało ogromną katastrofą w historii Rzeczypospolitej, jaką były zabory, a potem Kulturkampf, był stosunek ostatnich Jagiellonów do Prus. Dlaczego?
Najczęściej mówi się w tej kwestii o tym, że Zygmunt Stary zezwolił na Hołd Pruski w 1525 roku, co było błędem, ale o wiele bardziej fatalnym błędem było zezwolenie przez Zygmunta Augusta w 1563 roku na rozszerzenie dziedziczenia w Księstwie Pruskim przez Hohenzollernów tak zwanej bocznej linii frankońskiej.
Można powiedzieć, że w tamtym czasie Opatrzność sprzyjała Polsce w tym sensie, że Albrecht Hohenzollern, ostatni Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego w Prusach, który przyjął luteranizm miał jednego syna, który okazał się umysłowo chory – Albrechta Fryderyka. Z kolei bracia Albrechta dopuszczeni do dziedziczenia Traktatem Krakowskim z 1525 roku do dziedziczenia w Prusach okazali się bezpotomni. Można więc powiedzieć, że był to dla Polski dar przygotowany przez Opatrzność – nie marudzić, tylko brać.
Zygmunt August zaangażowany w Wojnę Północną o Inflanty w 1563 roku zezwolił na rozszerzenie dziedziczenia, czyli na de facto złamanie Traktatu Krakowskiego o dziedziczenie z linii frankońskiej, którzy w efekcie potem w 1618 roku połączyli Berlin z Królewcem. Byli elektorami Brandenburgii i książętami pruskimi.
Czytając Pana książkę odniosłem wrażenie, że zasugerował Pan, iż interes doraźny, jaki wówczas mieli do ugrania Jagiellonowie w przyszłości zaowocował rozbiorami Rzeczypospolitej…
To była tylko pierwsza z serii zmarnowanych okazji. Od czasów Zygmunta Starego i Zygmunta Augusta aż do czasów panowania Jana III Sobieskiego mieliśmy do czynienia z kolejnymi zmarnowanymi okazjami…
Przepraszam, ale muszę w tym miejscu zapytać: dlaczego strona polska nie chciała, że tak powiem, ukulturowić Prus, tylko dawała im coraz więcej swobody?
Ależ ukulturalniała! Najlepszym dowodem jest fakt, że stanowa opozycja w Księstwie Pruskim przeciwko tak zwanemu wielkiemu elektorowi w drugiej połowie XVII wieku była zapatrzona w ustrojowy model Rzeczypospolitej. W sensie etnicznym była to szlachta niemiecka oraz niemieckie mieszczaństwo (głównie z Królewca), ale zapatrzone we wzorce wolnościowe i ustrojowe Rzeczypospolitej. Właśnie w Warszawie szukali oni wsparcia, ale niestety natrafiali na indolencję pogłębioną przez działanie brandenburskiej agentury wpływu (jurgieltników) w Sejmie Rzeczypospolitej, która skutecznie paraliżowała jakiekolwiek próby aktywnej polityki Rzeczypospolitej w obszarze Księstwa Pruskiego.
Jeszcze na początku XVIII wieku urzędnicy pruscy alarmowali Berlin, że nad Pregołą w Księstwie Pruskim ciągle są sympatie propolskie, to znaczy: ustrój Rzeczypospolitej ciągle jest uznawany za bardzo atrakcyjny. Także to kulturowe oddziaływanie Rzeczypospolitej było bardzo wyraźne, tylko za tym soft power nie szła hard power.
Sympatie do Rzeczypospolitej i dzięki temu instrumenty oddziaływania Polski, także kulturowe w Księstwie Pruskim były więc bardzo duże. Problem polegał na tym, że dwór królewski tolerował działania agentury wpływu, jurgieltników brandenburskich w Sejmie, co paraliżowało w zarodku jakiekolwiek plany polityczne.
Kim byli hakatyści?
Hakatyści to inne określenie ludzi wywodzących ze Związku Wspierania Niemczyzny na Kresach Wschodnich powołanego do życia w 1894 roku. Ci którzy na przełomie XIX i XX wieku uważali, że realizują na tym „dzikim pruskim wschodzie”, czyli na ziemiach polskich zaboru pruskiego misję cywilizacyjną.
Byli to nie tylko żołnierze, żandarmi, ale również urzędnicy, pastorzy ewangeliccy etc. Krótko mówiąc było to wykształcone mieszczaństwo niemieckie (Bildungsburgertum) w większości przyznające się do liberalizmu, ale uważające, że na ziemiach polskich liberalizm oznacza postęp cywilizacyjny, a postęp cywilizacyjny oznacza germanizację, ta zaś oznaczała bezwarunkową akceptację dla działań scentralizowanego państwa.
Czy właśnie dlatego zestawił Pan hakatystów razem z Krzyżakami?
Tak. W drugiej połowie XIX wieku i na początku wieku XX, głoszono mit, jakoby Zakon Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, czyli Zakon Krzyżacki był prekursorem niemieckiej pracy cywilizacyjnej na wschodzie. Tak pisał najgłośniejszy przedstawiciel tzw. oficjalnej pruskiej szkoły historiograficznej Heinrich Treitschke – słowianożerca, antysemita, antykatolik, a politycznie – liberał.
To zresztą zabawne. Obserwowałem na przykład jak ten główny mentor pruskiej szkoły historiograficznej, wybitny antysemita, antykatolik i anty-Polak dokonywał gimnastyki semantycznej nad tym, że Zakon Krzyżacki był jednak katolickim zakonem. To jest pewna skaza na tym zakonie, jak pisał, ale jednak nie możemy zaprzeczyć, że Malbork to jest jednak wyraz cywilizacyjnej obecności Niemiec na wschodzie.
Czy można powiedzieć, że kluczowym momentem Kulturkampfu było porwanie i uwięzienie prymasa Polski Mieczysława Ledóchowskiego?
Jeśli mówimy o węższym pojęciu Kulturkampfu, czyli konfrontacji państwa pruskiego z Kościołem Katolickim nad Wisłą i Wartą, to z pewnością zatrzymanie Prymasa Ledóchowskiego było najbardziej spektakularnym ruchem.
Spektakularnym i arcy-symbolicznym. Bismarck pstryka palcami i za kilka chwil prymas Polski trafia do lochu… Dlaczego podjęto tę decyzję?
Prymas Ledóchowski, zresztą jak wszyscy biskupi katoliccy w obrębie monarchii Hohenzollernów, wykonał polecenie papieża, błogosławionego Piusa IX, który zakazał respektowania ustawodawstwa kulturkampfowego nazywając je bezbożnym. Bismarcka nie obchodziło, że Kulturkampf jest nielegalny z punktu widzenia Prawa Bożego i dlatego nie wolno go respektować i dlatego nakazał, aby prymas Ledóchowski „zapłacił” za swoje nieposłuszeństwo.
Trzeba pamiętać, że prymas Ledóchowski nie był jedynym. Do więzienia trafiły dziesiątki, jeśli nie setki kapłanów, ludzi Kościoła, hierarchów etc.
Jak na decyzję o aresztowaniu prymasa zareagował Rzym?
Stolica Apostolska oprotestowała głośno ten czyn.
Nie było wówczas mowy o jakiejś specjalnej Drodze Synodalnej, żeby się jakoś dogadać z władzami, a w razie potrzeby zmodyfikować prawo kanoniczne. Ojciec Święty bronił kapłanów, biskupów etc.
Czy można powiedzieć, że właśnie wtedy Polacy ostatecznie zrozumieli, że wszystko, co niemieckie jest nam obce?
Tak. Powiem więcej: wtedy Prusacy definitywnie przegrali walkę o polską duszę.
Propaganda pruska do momentu aresztowania prymasa Ledóchowskiego operowała na hasłach, którymi starano się przekonać polskich włościan, że panowie polscy to wichrzyciele, którzy o nikogo nie dbają, a na pewno nie o chłopów. Na każdym kroku powtarzano, że to król pruski przeprowadził uwłaszczenie na wsi, a polskim panom tylko jakieś mrzonki w głowie, powstania, które właściwie mają na celu opóźnić uwłaszczenie.
Ta propagandowa narracja przegrała z antykatolicką rzeczywistością, jaką próbowano zaserwować Polakom. Podam jeden, najlepiej obrazujący to przykład: w czasie kulturkampfu doszło do potwornej sytuacji, kiedy to chłopi np. w wielkopolskich wsiach nie mogli przez długie miesiące pochować swoich bliskich. Powód był prosty: nie było księży! Kapłani bowiem wykonywali polecenia swoich biskupów i nie respektowali ustawodawstwa Kulturkampfu, co oznaczało usunięcie ich z parafii przez władze pruskie. Nie było komu pogrzebać rodziców, rodzeństwa i innych bliskich polskich chłopów i dochodziło do sytuacji, że trumny zalegały piętrowo w kościołach. Wtedy właśnie polski chłop zrozumiał, że to jednak nie polski pan wygnał polskiego księdza, tylko polski pan podobnie jak i on nie może pochować swoich bliskich.
Podaję ten przykład, ponieważ jest on bardzo odczuwalny właśnie dla tak zwanego zwykłego wiernego, który wtedy, w całym zaborze pruskim rozpoznał, kto tak naprawdę jest przyjacielem chłopów, a kto jest ich wrogiem.
Czy oprócz walki z Kościołem podejmowano również działania wobec ludzi polskiej kultury?
Przede wszystkim podejmowano działania likwidujące instytucjonalny rozwój polskiej kultury.
Zwróćmy uwagę, że zabór pruski w całym długim XIX wieku, czyli od III rozbioru Polski do I Wojny Światowej był jedynym zaborem, gdzie nie było żadnego uniwersytetu! W zaborze rosyjskim były momenty, kiedy nawet funkcjonował polski uniwersytet w Warszawie, już nie mówiąc o Galicji, czyli zaborze austriackim, gdzie funkcjonowały dwa polskie uniwersytety w Krakowie i Lwowie.
W zaborze pruskim w ogóle nie było uniwersytetów i to nie tylko polskich, ale nawet niemieckich.
To jest bardzo ciekawe. Władze pruskie systematycznie odrzucały polskie petycje o utworzenie uniwersytetu w Poznaniu, a także nie godziły się na utworzenie niemieckiego uniwersytetu dla Niemców uważając, że trzeba dążyć do sytuacji, żeby Polacy studiowali w głębi Prus (po 1871 roku – w Rzeszy Niemieckiej), gdzie można by ich germanizować kulturowo. A gdyby mieli uniwersytet na miejscu, to byliby groźni dla Niemców.
W ten sposób pośrednio Niemcy dawali wyraz swojemu przekonaniu o sile polskiej kultury. Zresztą spolszczanie się wielu reprezentantów niemieckich rodzin w zaborze pruskim pokazywało naocznie, że polska kultura jest ciągle atrakcyjna wbrew oficjalnej propagandzie.
Tak samo upośledzano polskie ziemie jeśli chodzi o sieć gimnazjów, czyli szkół średnich. Jak wiadomo matura dawała przepustkę do uniwersytetu i tutaj na przykład Wielkie Księstwo Poznańskie w porównaniu z sąsiednimi prowincjami pruskimi było pokryte o wiele mniej gęstą siecią gimnazjów niż np. Brandenburgia czy Śląsk.
Jeszcze jedna sprawa. Proszę zwrócić uwagę, że korpus oficerski odbudowywanego po 1918 roku Wojska Polskiego nie zawiera w swoim składzie oficerów, którzy służyli w armii pruskiej, bo ich po prostu nie było. Prusacy od początku do końca swojego panowania nad ziemiami polskimi prowadzili politykę „szklanego sufitu” – zamykali drogę dla Polaków (nawet szlacheckiego pochodzenia) w swoich korpusach militarnych, w służbie dyplomatycznej, wszędzie. Jedyną przepustką była totalna germanizacja. Nie było możliwości bycia Polakiem i robienia kariery w państwie pruskim. A w tym samym czasie propaganda głosząca hasło „polnische Wirtschaft” przekonywała: „patrzcie, ci Polacy to kompletni nieudacznicy – nie są w stanie nic osiągnąć, ani w wojsku, ani w dyplomacji czy administracji”. To tak jak Fryderyk II, który przekonywał swoich oświeceniowych przyjaciół (a za ich pośrednictwem całą Europę zachodnią), że Polscy to z natury anarchiści („nie ma nic łatwiejszego jak zerwanie polskiego sejmu” – pisał Hohenzollern), by w tym samym czasie pisać alarmujące listy do carycy Katarzyny II, by ta sparaliżowała plany „familii” Czartoryskich ograniczenia w Polsce liberum veto.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek
Kucharczyk G.; Długi kulturkampf. Pruskie i niemieckie wojny kulturowe przeciw Polsce w latach 1795-1918, Narodowe Centrum Kultury 2020 r.