„Najstarszy zawód świata”. Zawód? Co czujecie drogie Panie, żony i matki, harujące od rana do wieczora, zawodowo i w domu, kiedy Wasze zajęcie bezczelnie zrównuje się z prostytucją? Nie wiem, jak Wy, ale ja, kiedy widzę w telewizji babochłopy broniące rzekomo moich praw i porównujących mnie do prostytutki, mam ochotę ubrać się, pojechać do studia i bez słowa wyjaśnienia przyłożyć jednemu z drugim w twarz.
„Najstarszy zawód świata”, to znany wszystkim eufemizm często określający zjawisko prostytucji. Jest to jednak zwyczajne kłamstwo. Nie jest to ani zawód, ani jego historia nie jest znów aż tak zamierzchła. Jednak nazywanie nierządu – „zawodem” jest zjawiskiem brzemiennym w skutki, zwłaszcza u progu XXI wieku. Pamiętać trzeba bowiem, że walka o język jest podstawowym frontem ideologicznej wojny prowadzonej przez lewicę.
Wesprzyj nas już teraz!
To właśnie owa wojna o kulturę jest powodem uprawianej przez rewolucjonistów gloryfikacji nierządu, stawia sprzedawanie swego ciała na równi z każdą inną pracą. Nie ma dla nich znaczenia, czy jesteś nauczycielką, policjantką, sprzedawczynią, czy prostytutką właśnie. Wszystko to są bowiem zawody, których wypełnianie może stać się „formą realizacji powołania życiowego”. Skoro jednak taniec na rurze, zarezerwowany dotąd dla nocnych klubów staje się „sportem”, a kobiety coraz częściej namawia się do jego uprawiania, to właściwie czemu się dziwić, że współcześni „obrońcy praw kobiet” domagają się wyjątkowo głupiego i szkodliwego (na razie przede wszystkim językowego, choć już w niektórych krajach idą za tym projekty regulacji prawnych) zrównania prostytucji z normalnymi zawodami?
Tragikomiczne, lansowane przez lewicę „wyzwolenie” przez seks obejmuje więc także nierząd. W głowach feministek rodzi się absurdalna nowomowa, próbująca wmówić nam, że seks „staje się ciosem wymierzonym w mieszczańską mentalność, która zniewala kobiety”. Prostytuowanie się ma „wyzwalać i ułatwiać spychaną i tłamszoną kobiecą seksualność”. Dziś już – według coraz liczniejszego grona kobiet nienawidzących kobiet – nie warto „zmuszać się” do zakładania rodziny, która przez wieki była sposobem realizacji naszych potrzeb. Można „realizować się” na ulicy.
Oczywiście, nie usłyszymy raczej z ust feministek jednoznacznej pochwały prostytucji. Jednak zupełnie inaczej wygląda już sprawa tzw. sponsoringu. Jest on podobno „pełnym wyzwoleniem, samorealizacją a przede wszystkim pochwałą jednostkowego wyboru”. Czy można wyobrazić sobie większą bzdurę? W zdegenerowanych czasach nie dziwi, że pozytywnie o „sponsoringu” wypowiadają się niektórzy mężczyźni, są przecież największymi beneficjentami tego zjawiska. Ale to, że robią to także kobiety, woła o pomstę do nieba.
Przez stacje telewizyjne, również te – o zgrozo – kobiece, co jakiś czas przetacza się dyskusja, z której płynie jeden wniosek – nie ma nic złego w „sponsoringu”. Setki razy z ust pań o proweniencji zbliżonej do Kazimiery Szczuki i Magdaleny Środy słyszałam, iż ta forma sprzedaży ciała „bezwzględnie nie jest prostytucją”. Z ust wszelakiej maści psycholożek i innych socjolożek niezwykle często słychać androny o relacji i swego rodzaju „związku”, tworzącym się między sponsorem a kobietą. Ów „związek” rzekomo ma odróżniać to zjawisko od prostytucji. Jasna sprawa, sponsor angażuje się w związek proporcjonalnie do wysokości wkładu finansowego. Kobieta natomiast sprzedaje swoją godność. Szatański układ, czyż nie? Zaangażowanie „sponsora” trwa do momentu pojawienia się nowego „towaru”, oczywiście młodszego i atrakcyjniejszego. Czy naprawdę tak ma wyglądać wymarzona przez feministki, bajkowa wolność kobiet? Taką wolność chcą one zaproponować naszym córkom?
Omawiana sytuacja jest prostą konsekwencją przyjętego, przez ludzi zbyt często oglądających telewizję, poglądu na małżeństwo. Ten święty związek nadzwyczaj często określa się mianem „zalegalizowanej prostytucji”. Tak przyjęta definicja determinuje postrzeganie relacji między kobietą i mężczyzną jako handlowej wymiany. Nie ma w nim miejsca na miłość i płynącego z niej poświęcenia. Są tylko seks i kasa, ewentualnie seks i prezent. Mam wrażenie, że ofiarami tego typu myślenia stają sie przede wszystkim kobiety.
Wszechobecna erotyzacja życia przekłada się także na sposób konstruowania relacji międzyludzkich. Zwłaszcza tych między kobietą a mężczyzną. Bardzo źle się dzieje, kiedy mysz goni pułapkę, w którą ma wpaść. Jeszcze gorzej, gdy z przytrzaśniętym ogonem głosi pochwałę własnego zniewolenia.
Hanna Floriańska