30 sierpnia 2019

Jak „czerwona” zaraza stała się „tęczową”? [OPINIA]

(Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: pixabay.com)

Kilka słów na temat ideologii gender wygłoszonych przez metropolitę krakowskiego w czasie obchodów 75. rocznicy powstania warszawskiego wystarczyło, aby sprowokować falę krytyk i nienawiści.

 

Abp Marek Jędraszewski powiedział po prostu, że dzisiaj – zamiast „czerwonej” zarazy komunizmu bolszewickiego – mamy zarazę „tęczową”, zrodzoną z tego samego ducha. Warto zatem przyjrzeć się historii przemiany komunizmu „czerwonego” w „tęczowy”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Zaczęła się ona w okresie po I wojnie światowej. Podczas gdy w Rosji bolszewizm dochodził do władzy, na Zachodzie myśl komunistyczna przeżywała pewien kryzys. Wielka Wojna pokazała, że przywiązanie do własnego narodu było wśród proletariuszy silniejsze od poczucia przynależności klasowej. Zamiast walczyć o „oswobodzenie” klasy, dali się oni po raz kolejny „wykorzystać” burżuazji.

 

Cóż „czerwoni” mieli zrobić? Jako że cała ideologia marksistowska nie opiera się na prawdzie (zgodnie z klasycznym powiedzeniem: „jeżeli rzeczywistość jest niezgodna z naszą ideologią, tym gorzej dla rzeczywistości”), działalność marksistów redukuje się jedynie do „marketingu”, za pomocą którego można dość do władzy i przeprowadzić rewolucję.

 

Tak więc – widząc ożywiony sentyment narodowościowy – marksiści tacy jak Benito Mussolini czy Adolf Hitler stworzyli socjalizm narodowy i wprowadzili rewolucję we Włoszech i w Niemczech. Faszyzm jest pierwszym dzieckiem „kryzysu marksizmu”, zaś kolejne dziecko jest jeszcze bardziej diabelskie i podstępnie ukryte. Jest nim właśnie to, co nazywa się „marksizmem kulturowym”.

 

We Włoszech na kryzys marksizmu zareagował nie tylko Mussolini, ale także genialny (na swój perwersyjny sposób) komunista Antonio Gramsci. Zauważył on, że jedynym trwałym i efektywnym sposobem wprowadzenia marksizmu w świecie, jest powolne i stopniowe zniszczenie kultury zachodniej. Ten proces Antonio Gramsci nazwał „modyfikacją zmysłu wspólnego” (wł. „modificazione del senso comune”). W myśl tych założeń wprowadzenie marksizmu nie wymaga wielkiego przemysłu zbrojnego, lecz jedynie powolnej i efektywnej propagandy, odpowiedniego marketingu. Tak więc w przeciwieństwie do działalności Lenina i Stalina, którzy walczyli z wszelkim przejawem religii, nowi marksiści (gramscianiści) nie podejmują otwartej walki z religią, lecz starają się wtargnąć ze swoją mentalnością do Kościoła, przemieniając go od środka w potężne narzędzie propagandy marksistowskiej. Ktokolwiek spotkał się z (tak rozpowszechnioną w Ameryce Łacińskiej) zarazą teologii wyzwolenia, ten wie, co mam na myśli.

 

Ideologia Karola Marksa ma swoje korzenie w perwersyjnej myśli Immanuela Kanta, który uważał, że rzeczywistość jako taka jest absolutnie chaotyczna i nieracjonalna, a to, co ją „racjonalizuje”, to rozum ludzki. Marksizm dodaje, że istnieje pewna nadbudowa w kulturze, stworzona przez religię chrześcijańską, prawo rzymskie i filozofię grecką. Stanowi ona narzędzie w rękach burżuazji uciskającej proletariat. Zatem należy „uwolnić” narody z nadbudowy, aby wyzwolić proletariat.

 

Adolf Hitler uważał, że chrześcijaństwo poniżyło szlachetność narodu niemieckiego. Toteż, aby „wyswobodzić” swój naród ze szponów owej nadbudowy, postanowił stworzyć nową kulturę opartą na wierności własnej rasie i jej pierwotnym „tradycjom”.

 

Natomiast we Frankfurcie w 1923 roku Georg Lukacs i Falix Weil założyli Instytut Badań Społecznych, którego zadaniem były studia nad kulturę zachodnią – z zamiarem jej zniszczenia. Pierwotnie placówka miała nazywać się Instytutem Karola Marksa, lecz ze względu na źle kojarzące się nazwisko patrona zdecydowano się na bardziej neutralnie i naukowo brzmiącą nazwę. W skład słynnej szkoły frankfurckiej wchodzili m.in. Max Horkheimer, Theodor Adorno, Herbert Marcuse, Erich Fromm i Wilhelm Reich. Mimo to wielu z nich nie jest powszechnie kojarzonymi z ruchem marksistowskim. Główny sponsor i współzałożyciel instytutu – Falix Weil – poświęcił na cel jego rozwoju majątek odziedziczony po ojcu biznesmenie. Tak więc marksistowska szkoła frankfurcka powstała na owocach pracy kapitalisty.

 

W 1939 roku szkoła frankfurcka przeniosła się do Stanów Zjednoczonych. Społeczeństwo amerykańskie było dogłębnie przerażone nazizmem, a frankfurtczycy postanowili wykorzystać ten fakt na potrzeby swego marksistowskiego marketingu.

 

Za pomocą pseudonaukowej „psychologii” jeszcze łatwiej było manipulować opinią publiczną. W 1950 roku jeden z frankfurtczyków – Adorno – opublikował książkę pt. „Osobowość autorytarna”. Wystarczyło wziąć grupkę ludzi gotowych do przeprowadzenia przeróżnych bezsensownych „badań” i wyprowadzić wnioski potrzebne do zatwierdzenia swojej tezy. Tak powstała „Skala F” (F od faszyzmu). Ku zaskoczeniu wszystkich, Adorno „odkrył”, że społeczeństwo amerykańskie jest przesiąknięte faszyzmem lub przynajmniej tendencjami do niego. „Bazują” one na istnieniu w zachodnim społeczeństwie „osobowości autorytarnych”. Komponenty autorytaryzmu to m.in. konwencjonalizm (bezkrytyczne przywiązanie do tradycyjnych norm, brak otwartości na świat – jak bez „otwartości” przeprowadzić rewolucję?); autorytarna agresja wobec indywidualistów nie przestrzegających konwencji (rewolucjonistów nie wolno zatrzymywać!); antyintracepcja, czyli niechęć do wnikania we własne wnętrze – nie mylić z rachunkiem sumienia! Podczas gdy katolicki rachunek sumienia dąży do doskonalenia się samego siebie, „intracepcja” Adorno polega na odnajdywaniu ukrytych pragnień do zaspokajania. Np. prawdopodobnie większość czytelników nigdy nie żywiła jakichś perwersyjnych pragnień, a jeśli już zdarzyło się je odczuć, to pokusa została natychmiast odegnana jako głupia myśl. Natomiast według Teodora Adorno należy w sobie pobudzać wszelkie najbardziej nawet perwersyjne pragnienia, gdyż tłumienie ich jest aktem autorytaryzmu! Następne cechy „osobowości autorytarnej” to przesądność i stereotypowość (czytaj: religijność) i „w końcu obsesyjne zainteresowanie seksem”, którego przejawem jest… tzw. „homofobia”.

 

Tym sposobem „czerwona” zaraza zaczęła powoli nabierać tęczowych kolorów. Faszyzm – według Adorno – jest owocem tradycyjnej rodziny. Mężczyźni autorytarnie przymuszeni do współżycia z tylko jedną kobietą mają, jego zdaniem, stawać się agresywni i prowokują wojny. Jeżeli zatem chcemy pokoju, trzeba „wyswobodzić” ludzką seksualność. Należy wyswobodzić się z okowów „społeczeństwa jednowymiarowego” – jak to ujął Herbert Marcuse. W ten sposób narodził się w kręgach studenckich ruch hippisowski, którego zawołaniem było właśnie „Make love, not war”. „Róbmy miłość, nie wojnę”, gdzie słowo „miłość” oznacza właśnie „wolny seks”. Jeżeli ktoś neguje relacje pomiędzy rewolucją seksualną roku 1968, a ideologią neomarksistowską szkoły frankfurckiej, niech zastanowi się, jak to możliwe, że oszalali studenci wdrożyli w praktykę dokładnie to, co zaledwie kilka lat wcześniej wymyślali perwersyjni myśliciele z Frankfurtu?

 

Ruch hippisowski, oprócz seksualnego zezwierzęcenia, kojarzy się z wyniszczaniem się narkotykami. My teraz, chcąc nie chcąc, jesteśmy już dziećmi tej rewolucji. Jednakże pokolenie ‘68 było dziećmi rodzin w starym stylu. Zaślepiona ideologią młodzież potrzebowała więc dużej dawki „znieczulenia”, aby pozbyć się wyrzutów sumienia i zapomnieć o wartościach wyniesionych z domu. Niektórzy myślą, że ruch hippisowski jest owocem dekadencji i dobrobytu amerykańskiego kapitalizmu. Wręcz przeciwnie. Marcuse nauczał, że wyzwolona seksualnie młodzież stanie się pacyfistyczna, a wojna jest tym, co napędza kapitalizm. Kapitalizm nie był więc źródłem ruchu hippisowskiego, ale ruch hippisowski miał stać się bronią przeciwko kapitalizmowi, niszczonemu przez wyzwolenie seksualne.

 

Normalna osoba powinna od razu zauważyć absurdalność ideologii frankfurckiej. Ponieważ jednak ideologia zakorzeniła się na wszystkich zakątkach ziemi, wypada wyjaśnić, że natura ludzka nie działa tak, jakby tego chcieli Adorno lub Marcuse. Popędy niekontrolowane przez rozum i silną wolę sprawiają, że człowiek traci umiejętność zahamowania się. Toteż nawyk bezrozumnego zaspokajania popędu seksualnego przyczynia się do tego, że ludzie również bezrozumnie idą za popędami gniewu, złośliwości itd. Krótko mówiąc: albo panujemy i pracujemy nad sobą, albo stajemy się gorsi od zwierząt, gdyż używamy dostojnych władz duszy (jakimi są rozum i wola) jedynie do zaspokajania najniższych potrzeb.

 

Tak naprawdę już Marks i Engel uważali monogamię za „absurdalne założenie”. Według nich w tradycyjnej rodzinie mąż jest burżujem zniewalającym żonę-proletariuszkę. Rodzina, według ideologów komunizmu, jest owocem własności prywatnej. Mężczyzna, gromadząc własność prywatną, zapragnął zapewnić sobie spadkobiercę. Toteż – poprzez monogamię – zniewolił kobietę, aby wiedzieć kto jest jego potomkiem. Prawdziwy komunizm nie jest więc możliwy, dopóki istnieje rodzina. Wprowadzenie marksistowskiego „raju” wymaga więc zniszczenia rodziny.

 

I tym właśnie zajmują się „tęczowi” rewolucjoniści.

 

 

Br. Atanazy Maria Wojtal

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie