9 kwietnia 2020

Jak w krainie śmierci przeżyć Zmartwychwstanie?

(Wikimedia Commons / Niewierny Tomasz (obraz Caravaggia))

Niedziela Zmartwychwstania – mam tu na uwadze głównie tę jedyną w historii niedzielę, która miała miejsce dwa tysiące lat temu – była najbardziej niezwykłym dniem w historii Wszechświata. Nie chodzi tutaj bowiem tylko o jeden z cudów, ani nawet o największy z cudów Boga. W Niedzielę Zmartwychwstania zostały połamane zasady rządzące światem.

 

Ostateczna nieuchronność, do której prowadzi nasze życie, a którą jest śmierć została zmiażdżona. Nie chodzi zatem o zwykły cud ożywienia ciała. Chodzi o przełamanie nieprzekraczalnej bariery.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Wyrwa w stworzonym świecie

Życie ludzkie zaczyna się poczęciem i zmierza wprost do śmierci. Egzystencja ludzka ze wszystkich sił stara się od śmierci uciekać. Jezus natomiast odwrócił ten przeklęty bieg ludzkiego istnienia. On wręcz biegł, zdążał do Jerozolimy – miejsca swojej śmierci, skoczył w jej otchłań i połamał jej tryby. Co więcej w zmartwychwstaniu nie dokonało się jedyne odwrócenie przekleństwa i przeorganizowanie mechanizmu upływającego ludzkiego cierpienia. To przemianowanie stało się możliwe, gdyż przyjęte przez Syna Bożego ludzkie ciało, w Zmartwychwstaniu przekroczyło próg tego, co ludzkie.

 

Zmartwychwstanie jest wkroczeniem w przestrzeń życia Bożego i tylko dlatego ciało już umarłe, robiąc wyrwę w świecie stworzonym, dotknęło boskości, w której życie aż kipi. My dzisiaj doświadczamy tego faktu przede wszystkim na sposób liturgiczny. W świętych znakach Tajemnicy uobecnia się dokładnie to samo wydarzenie. Ofiara mszy jest przestrzenią wejścia w śmierć Chrystusa, żeby w tej śmierci, niczym w wyłomie dotknąć samego bóstwa. Czym więc miałoby być świętowanie zmartwychwstania bez udziału w liturgii? Byłoby zaledwie sentymentalizmem, wspomnieniem, powtarzaniem historii o wątpliwej prawdziwości. Dzięki liturgii jest zaś dotknięciem żywej, ponadczasowej rzeczywistości. Co jednak jeśli świętując w tym roku zmartwychwstanie, nie możemy uczestniczyć w liturgii? Czy pozostał nam sentymentalizm? Czy mamy ograniczyć się tylko do pamiątki i pocieszającej opowieści danej nam w zamian za samą rzeczywistość?

 

Przeżywanie „duchowe”?

Pasterze zachęcają nas do przeżywania duchowego. I oczywiście jest to w pewien sposób usankcjonowane. Święte znaki liturgii są w pewnym sensie zasłoną duchowej rzeczywistości. Są jednak jednocześnie koniecznymi znakami, to jest obiektywnymi znakami obiektywnej prawdy. Nie istnieje coś takiego jak duchowe uczestniczenie w komunii z Chrystusem bez odniesienia do rzeczywistej, sprawowanej liturgii. O tym zapomnieć nie możemy. W kontekście nauki o sakramentach odróżniamy zewnętrzny znak i wewnętrzną istotę sakramentów. Znaki są po to, żeby wyznaczyć przestrzeń zaistnienia lub uobecnienia duchowej rzeczywistości. Jednocześnie należy podkreślić, że te znaki są czymś koniecznym. Zatem tutaj znowu obowiązuje zasada, że każde rzeczywiste przeżycie liturgii na sposób fizyczny jest lepsze od braku uczestniczenia. Liturgia bowiem daje nam obiektywną rzeczywistość. Brak fizycznego udziału jest zatem smutną koniecznością, a nie prostą alternatywą.

 

Przeżywanie zmartwychwstania w atmosferze braku liturgii i strachu przed pełnym udziałem pozwala jednak w pewnym sensie dotknąć jego rzeczywistości, która w normalnych warunkach nam umykała. Może więc w pewnym sensie przydać coś do naszego chrześcijańskiego życia.

 

Ówczesna cisza pustki i trwogi a nasz poranek

Chyba mało kto do tej pory uświadamiał sobie atmosferę ciszy owego niezwykłego poranka, w którym uczniowie doświadczyli faktu zmartwychwstania swojego Pana. Nie była to bynajmniej cisza wielkiego pokoju. Była to cisza trwogi. Cisza pustki w obliczu tego, co przed trzema dniami dokonało się w Jerozolimie. Cisza, której towarzyszyło pogodzenie się z porażką. Uczniowie byli przekonani, że stracili ostatnie trzy lata życia. Zawierzyli Jezusowi, zostawili dla Niego wszystko spodziewając się stukrotnej nagrody. W piątek natomiast spotkali się z definitywną porażką. Z końcem tak absolutnym, że wobec niego jedyne adekwatne słowa to: już za późno, już nic zrobić się nie da.

 

Porankowi temu towarzyszył też ogromny strach przed przyszłością. A jak my patrzymy? Nam zmartwychwstanie kojarzy się być może z rozpościerającą się przed nami zbyt naiwnie pozytywną perspektywą. Jeśli bowiem Zmartwychwstanie jest faktem, „to w chrześcijaństwie żaden optymizm nie jest przesadzony”. Uczniowie jednak w poranek zmartwychwstania, a nawet po spotkaniu Zmartwychwstałego, mimo wszystko dalecy byli od takiego stwierdzenia. Ich świat był zdominowany przez lęk.

 

Zmartwychwstanie w obecnej sytuacji jest zatem twardą szkołą realnej wiary. Łatwo jest wierzyć, że Bóg panuje, jeśli wszystko jest tak, jak być powinno, jeśli czujemy grunt pod nogami. Uczniowie w Niedzielę Zmartwychwstania uczyli się całkiem innej wiary. Nie wiary, która jest nakładką na spokojne życie. Nie prostej zgodności wiary i rozumu. Oni uczyli się wiary, która staje w poprzek ich sytuacji. Która zmaga się z rozumem i walczy, by rozum wiary nie zdominował. Do tej pory rozumieli potrzeby i konieczności własnego życia i temu rozumnemu życiu wtórowała wiara, okalała rozum i potwierdzała jego zasady. Teraz w uczniach zaczęła rodzić się wiara, która domagała się podporządkowania rozumu.

 

Różnica jest tutaj z jednej strony bardzo subtelna, a z drugiej bardzo radykalna. Czym innym bowiem jest żyć zdroworozsądkowo i ten rdzeń zdrowego rozsądku przyprawiać szczyptą wiary, lub nawet nie szczyptą, ale całym jej ogromem, wszystko jednak w taki sposób, że to wiara rozumowi się podporządkowuje. W poranek zmartwychwstania uczniowie stają w obliczu wiary, która wszystko dominuje. Mamy przecież tutaj do czynienia z pustym grobem – On naprawdę zmartwychwstał! Jednak Jego zmartwychwstanie nie znosi lęku i trwogi rozsądku. Uczniowie uczą się zatem wierzyć i tę niezwykłą wiarę rozumieć. Wiara więc zaczyna szukać zrozumienia i egzystencji, a już nie rozum i egzystencja szukają wiary. Warto więc przy okazji obecnego świętowania Wielkanocy zastanowić się czy wiara jest dodatkiem, nawet koniecznym do naszego rozumnego życia, czy raczej jest rdzeniem, wokół którego krąży nasze rozumne życie?

 

Zderzenie, nie infantylny optymizm

Istotą tego największego cudu, którego doświadczyli uczniowie jest więc chyba właśnie owo zderzenie życia w lęku, życia w krainie śmierci z faktem zmartwychwstania. To starcie dzisiaj staje się wyjątkowo jaskrawe i stawia nas wobec realnego, a nie tylko hipotetycznego czy sentymentalnego pytania o wiarę. Tutaj nie ma miejsca na udawanie, tani flirt rozumu z niepojętością Boga. Tutaj bowiem – w obecnej atmosferze strachu – wiara nabiera odpowiedniego ciężaru. Ona zaczyna mieć smak, który przestaje być podobny do infantylnej słodyczy optymizmu. W obecnej chwili pytanie o wiarę staje się naprawdę realne. Nie godzi się na wzniosłe formułki i pobożne westchnienia, bo dzisiaj w naszej wierze, w jej praktyce nie chodzi już o dobre samopoczucie płynące z pokrzepiającej mocy praktyk religijnych. Dzisiaj naprawdę zaczyna chodzić o życie – o możliwość życia, kiedy kroczy się przez krainę umarłych.

 

Wiara zaczyna więc być prawdziwym zmaganiem – zupełnie jak w Ewangelii. Przestaje być tanią receptą i błazeńskim sloganem. Przestaje też być upajającym opium, dającym odrealnione poczucie bezpieczeństwa. W Ewangelii uczniowie rozpoznają Zmartwychwstałego Pana, lecz dalej się boją. Dalej wewnętrznie walczą i się zmagają. Wiara nie daje bowiem natychmiastowych odpowiedzi. Nie działa automatycznie. Ona wprowadza w nową perspektywę – perspektywę życia Bożego, jednakże bez natychmiastowego wyrywania nas z tego łez padołu. I na tym właśnie polega jej moc.

 

Wiara nie usuwa chaosu naszego strachu i cierpienia, lecz daje nadzieję, jednakże nie ludzką, ale nadzieję równoznaczną z pewnością zwycięstwa. To zwycięstwo jednak nie od razu dotyka i przenika całą egzystencję, ale wchodzi z nią w spór i powoli przekształca. Zbawienie bowiem to nie tylko wyćwiczona cnota i głęboka pobożność. Zbawienie to przekształcenie naszego bytu, naszej osobowości. A to przekształcenie boli, jakby ktoś w mechanizm naszego istnienia brutalnie włożył stalowy pręt próbując odwrócić kierunek trybików. Wiara to zmaganie i ból.

 

Dotknąć realizmu wiary

Zastanawiające w tym trudnym kontekście, jak bardzo treść naszej wiary oddaliła się od jej faktycznego przeżywania. Zastanawiające jak radykalnie zgodziliśmy się na przyjęcie treści chrześcijańskiego orędzia, bez zastanawiania się, co ono oznacza. Dla chrześcijan pierwszych wieków artykuły wiary były tak istotne, że godzili się oni dla ich obrony na prześladowania. Dla nas, żeby zasmakować rzeczywistości wiary muszą wydarzyć się specjalne okoliczności. Ale być może właśnie w tym tkwi sens. Być może pierwsi chrześcijanie wiedzieli co to znaczy zmartwychwstanie, co to znaczy, że Jezus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem, bo żyli w świecie, w którym naprawdę byli narażeni na utratę wszystkiego, czego bronił ich rozum i egzystencjalne pragnienie życia. Być może właśnie dzisiaj, w tym trudnym czasie, przeżywanie wiary staje się naszym przywilejem. Być może dzisiaj pierwszy raz dopiero wiara dotychczas nieświadomie sprowadzana do pięknych wezwań i ideałów, nagle na naszych oczach gęstnieje, a nawet wręcz krystalizuje tak, że możemy jej dotknąć.

 

W obliczu powyższych rozważań pewne kwestie stają się bardziej jasne. Obecna sytuacja nie została nam dana po to, żebyśmy nauczyli się innej praktyki, równie, a może jeszcze bardziej naiwnie rozumianej. Mowa oczywiście o praktyce komunii duchowej. Co do zasady jest ona jak najbardziej prawdziwa i obiektywnie skuteczna. Problemem jest to, że przeżywając ją jaką zwykłą alternatywę, zamykamy rozpostartą przed nami możliwość dotknięcia realizmu wiary. Być może znowu nie chodzi o to, żeby w „serduszku” wzbudzić jakieś uczucia, ale żeby doświadczając komunii, również tej danej nam przez praktykę duchowego zjednoczenia, dotknąć pełnego realizmu wiary zanurzonej w twardej rzeczywistości. Oto bowiem przed nami Światłość w ciemności świeci, a ciemność jej nie ogarnia. Obyśmy więc bardziej umiłowali światłość niż ciemności…

 

Obecny czas zatem nie został nam dany, żebyśmy mogli nauczyć się przeżywać wiarę bez fizycznego zaangażowania, w innej, duchowej formie. To byłaby naprawdę nasza porażka. Obecny czas został nam dany, żebyśmy święte znaki Tajemnicy, świętą liturgię, zaczęli w przyszłości przeżywać realnie. Jezus jest Prawdą, która stała się udziałem TEGO świata i NASZEGO życia. On nie jest alternatywą, ani wirtualną projekcją naszych marzeń.

 

On jest faktem!

 

O. Jan P. Strumiłowski OCist 

 

Śródtytuły pochodzą od redakcji

 

    

Polecamy także nasz e-tygodnik.

Aby go pobrać wystarczy kliknąć TUTAJ.

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij