Grzegorz Braun dla PCh24.pl: policja i prokuratura wspólnie i w porozumieniu, po pierwsze, od pięciu lat działają na moją szkodę we Wrocławiu, a od szeregu tygodni rozpowszechniają fałszywe informacje na mój temat na skalę ogólnokrajową.
Wesprzyj nas już teraz!
Media, nie wyłączając również niektórych spośród sytuujących się po tzw. prawej stronie, znów od wczoraj zamiast Pańskiego nazwiska używają inicjału, publikują zdjęcia z zamazaną twarzą, piszą o zarzutach postawionych znanemu reżyserowi przez prokuraturę.
No cóż, fakt, że w takim właśnie trybie donosi o tym „GWiazda śmierci”, że pisze tak Państwowa Agencja Propagandowa (w skrócie: PAP), nie jest dla mnie powodem do zdziwienia. Duża szkoda natomiast, że paradziennikarze i ośrodki propagandowe pełniące obowiązki prawicowych i patriotycznych uznają za stosowne reprodukować kłamliwe i oszczercze doniesienia bezkrytycznie i bez próby ich weryfikacji. Te oparte na kłamstwach i insynuacjach doniesienia mają na celu zniesławienie mnie, uczynienie ze mnie kryminalisty i obywatela trzeciej kategorii. Wszyscy, którym leży na sercu sprawa funkcjonowania mediów w Polsce mają tu przyczynek do smutnej refleksji.
Na falach, na łamach mediów będących pierwszorzędnymi autorami nagonki, jakiej jestem obiektem, bez ogródek artykułuje się pogląd, że należy mnie nie tylko pozbawić możliwości jakiejkolwiek aktywności twórczej, jakiejkolwiek pracy zawodowej, ale także, że należy pozbawić mnie podstaw bezpieczeństwa bytowego.
Od blisko pięciu lat jestem podsądnym fałszywie oskarżonym przez policję i prokuraturę we Wrocławiu o rzekome targnięcie się na nietykalność funkcjonariusza na służbie. Piąty rok trwają procesy, które zaczęły się od… mojej skargi na postępowanie policji. Po odrzuceniu jej lekką ręką przez sąd we Wrocławiu w roku 2008 to mnie postawiono fałszywe zarzuty i od tej pory jestem nękany i zniesławiany przez działające wspólnie i w porozumieniu policję, prokuraturę oraz sądy w mieście Wrocławiu.
Jesienią i zimą ubiegłego roku to samo modus operandi przyjęły policja i prokuratura w mieście stołecznym Warszawie. We wrześniu 2012 r. zostałem bezprawnie zatrzymany przez policję na cmentarzu powązkowskim. Formalnie poskarżyłem się na działania funkcjonariuszy, których postępowanie nie było wprawdzie tak brutalne jak w roku 2008 we Wrocławiu – w Warszawie bowiem w roku 2012 byłem zaledwie poszturchiwany i popychany, podczas, gdy cztery lata wcześniej we Wrocławiu rzucono mnie, jak to się potocznie mówi, „na glebę”, po czym wyłamano mi palce obu dłoni, zostałem też skuty kajdankami i strącono mi okulary. W Warszawie obyło się bez takich atrakcji, ale i tutaj, kiedy poskarżyłem się na bezprawne zatrzymanie, moja skarga została znów lekką ręką odrzucona przez sąd na Woli w październiku ubiegłego roku, po czym 13 grudnia 2012 r. prokuratura zainicjowała, a środki masowej dezinfomacji podchwyciły wersję, w której występuję jako groźny bandyta rzekomo uchylający się od kontaktu z organami ścigania i wymiarem sprawiedliwości.
To wtedy po raz pierwszy w tej sprawie stał się Pan Grzegorzem B.
W grudniu ubiegłego roku na wieść o tym niezwłocznie zgłosiłem się na najbliższy posterunek policji, lecz usłyszałem, iż nie figuruję w rejestrze osób poszukiwanych. Wskutek mojego nalegania sporządzono notatkę urzędową w tej sprawie. Na wszelki wypadek zostawiłem policjantom nawet mój numer telefonu. Żadnych wezwań wcześniej nie odbierałem, bo ich nie było – ani pod jednym ani pod drugim adresem do korespondencji, które podałem policjantom jeszcze na Powązkach. Dopiero w drugiej połowie grudnia otrzymałem wezwanie, na które odpowiedziałem stawiając się przedwczoraj, tj. 3 stycznia 2013 roku w prokuraturze Warszawa-Wola, gdzie pani prokurator Anna Dziduch przedstawiła mi dwa zarzuty.
Tu wracam do diagnozy, że jest to identyczne modus operandi jak zastosowane wobec mnie uprzednio. Pierwszy bowiem zarzut dotyczy naruszenia nietykalności funkcjonariusza policji, zaś drugi, również kuriozalny mówi, iż rzekomo „wdarłem się” na cmentarz powązkowski, naruszając „mir domowy”. Nazwałem te zarzuty kuriozalnymi, ponieważ są one nieprawdziwe, co oświadczyłem przedwczoraj pani prokurator. Oświadczyłem też, że ani jej, ani żadnym postpeerelowskim prokuratorom nie będę niczego wyjaśniał, ponieważ – co podyktowałem do protokołu – policja i prokuratura wspólnie i w porozumieniu, po pierwsze, od pięciu lat działają na moją szkodę we Wrocławiu, a od szeregu tygodni rozpowszechniają fałszywe informacje na mój temat na skalę ogólnokrajową.
Na cmentarz powązkowski bynajmniej się nie wdzierałem. Jako reżyser-publicysta staram się być bacznym obserwatorem istotnych wydarzeń z życia publicznego, a wszystkie sprawy związane z zamachem smoleńskim, w tym wychodząca wówczas, we wrześniu na jaw kwestia skandalicznych, tragicznych, urągających godności ludzkiej zaniedbań czy matactw dokonanych przez służby i urzędy Rzeczypospolitej wokół pochówku zwłok ofiar zamachu smoleńskiego niewątpliwie należy do rejestru spraw istotnych, wręcz najistotniejszych dla polskiego życia publicznego.
Znalazłem się na cmentarzu powązkowskim, zresztą w dobrym towarzystwie koleżanki Ewy Stankiewicz, z zamiarem dokumentowania przebiegu ekshumacji zwłok, co do których tożsamości nie było wówczas jasności. Zresztą, parę dni wcześniej z powodzeniem realizowaliśmy taką samą misję na cmentarzu w Gdańsku-Wrzeszczu. Niestety, w Warszawie żandarmeria wojskowa i policja podjęły wobec nas bardziej zdecydowane i drastyczne w charakterze działania. W efekcie popychania i poszturchiwania koleżanka Ewa Stankiewicz znalazła się poza terenem nekropolii, ja natomiast wylądowałem w policyjnej „suce”, gdzie okazało się, że policjanci oskarżają mnie o naruszenie nietykalności jednego z nich. Po paru godzinach rozmyślili się i zwolnili mnie, nie bez związku z energicznym działaniem zebranych przed bramą cmentarza świadków tego zdarzenia.
W urzędowym terminie poskarżyłem się na fakt zatrzymania i, jak wspomniałem, w październiku moja skarga została odrzucona, zaś w grudniu prokuratura za pośrednictwem paradziennikarzy rozpowszechniła fałszywą informację, jakobym uchylał się od kontaktu z wymiarem sprawiedliwości. Opisywano to tak, jakbym się od września gdzieś ukrywał. Tymczasem wielokrotnie występowałem publicznie w związku z spotkaniami autorskimi, projekcjami filmów w kraju i za granicą. Kilkakrotnie też stawałem przed sądem we Wrocławiu.
Ale prokuratura warszawska zainicjowała spektakl rzekomych „poszukiwań” – spektakl, w którym ochoczo wzięli udział rozmaici paradziennikarze, w tym i p.o. „opozycyjnych publicystów”, którzy uznali za stosowne komentować nie to, co właściwie mówię – tylko to, co z moich wypowiedzi selektywnie poda „GWiazda śmierci”. Bo połączono tu dwie sprawy: tę, nazwijmy to, „powązkowską” i sprawę rzekomego podżegania przeze mnie do zabójstwa, czego miałem się dopuścić w innym czasie i miejscu. Każdy, kto się z tą moją „inkryminowaną” wypowiedzią w jej kształcie integralnym zechciał zapoznać, ten rozumie, że nie do zbrodni zachęcam bynajmniej, ale wręcz przeciwnie – do przykładnego karania zbrodni, ze szczególnym uwzględnieniem zbrodni zdrady stanu. Ale środkom masowej dezinformacji nie przeszkadza to podtrzymywać wersję podaną do rytualnego oburzania się przez „GWiazdę śmierci”. Włodzimierz Lenin nazywał to: „organizatorska funkcja prasy”…
Ta druga sprawa jest, zdaje się, przedmiotem innego dochodzenia – ?
Tak się dowiaduję – ale z prasy właśnie, bo mnie nikt jeszcze w tej sprawie na żadne przesłuchanie nie wzywał. Gdyby jutro znów w radio i telewizji ogłosili, że nie mogą mnie znaleźć, będzie Pan świadkiem, Panie Redaktorze, że nietrudno się do mnie dodzwonić.
Wróćmy na moment do tego wydarzenia, które dało asumpt, czy też pretekst do postawienia ostatnich zarzutów. Czy był jakiś moment użycia przez Pana przemocy, siły wobec funkcjonariuszy?
Przedwczoraj wobec pani prokurator Anny Dziduch zaprzeczyłem stanowczo prawdziwości któregokolwiek z zarzutów. To wobec mnie policjanci zachowali się w sposób niezgodny z prawem. To ja byłem popychany i poszturchiwany. Żaden z policjantów nie poniósł żadnego uszczerbku na zdrowiu, a sądzę, że i dobrym samopoczuciu w kontakcie ze mną. Wszystkie te urzędowo wyartykułowane oskarżenia wobec mnie są sfabrykowane.
Jak się zdaje, zarzuty wobec Pana, zarówno w dawniejszej sprawie wrocławskiej, jak i tej ostatniej, warszawskiej zbiegają się w czasie z premierami Pana nowych filmów.
To pan powiedział. Pan dostrzega te koincydencje, a ja bardzo chętnie skorzystam z okazji, by zaznaczyć, że wbrew insynuacjom rozpowszechnianym przez postpeerelowskie centra propagandowe, staram się między kolejnymi rozprawami sądowymi, w których z konieczności uczestniczę jako podsądny, prowadzić jakąś działalność twórczą i, chwalić Boga, od czasu do czasu udaje mi się coś zrobić. W ostatnich miesiącach zakończyłem prace nad dwiema pierwszymi częściami cyklu dokumentalnego pt. „Transformacja. Od Lenina do Putina”. Równocześnie liczę na to, że mimo rozmaitych trudności uda mi się w tym roku ukończyć ten cykl.
Zbliża się on niebezpiecznie do naszych czasów, do okresu PRL i słynnej transformacji ustrojowej przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Można podejrzewać, że tym razem spotka się Pan z oskarżeniem o pobicie co najmniej batalionu służb policyjnej prewencji…
Zobaczymy, w jaki sposób „GWiazda śmierci” i prokuratura postpeerelowska zechcą uczestniczyć w promocji mojej twórczości. Mam nadzieję, że sytuacja nie będzie eskalować w ten sposób, by całkowicie uniemożliwiło mi to pracę.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Roman Motoła