28 sierpnia 2018

Kard. Müller ujawnia: zwolniony z Kongregacji Nauki Wiary ksiądz zajmował się walką z pedofilią

([[File:Prozession Beisetzung Kardinal Meisner -4100.jpg|Prozession Beisetzung Kardinal Meisner -4100]])

Nie może być też tak, żeby przeciwnicy religii, Kościoła, katolicyzmu, mieli łatwiejszy i bliższy dostęp do papieża niż ci, których niesłusznie dyskwalifikuje się, nazywając ich reakcjonistami czy konserwatystami. To zupełne nieporozumienie, kiedy się mówi, że bez tych „konserwatystów” Kościół miałby łatwiejszy dostęp do świata i jego nauki byłyby łatwiej przyjmowane. Są to fundamentalnie fałszywe kategorie – mówi w rozmowie z Pawłem Lisickim, kard.  Gerhard Müller, były prefekt Kongregacji Nauki Wiary.  

 

Może teraz pytanie nieco bardziej osobiste. W jednej z rozmów z niemiecką gazetą „Passauer Neue Presse” powiedział Ksiądz Kardynał, że papież Franciszek powiadomił go o tym, że nie przedłuży mu kadencji na kolejnych pięć lat urzędowania pod koniec spotkania, w ostatniej minucie audiencji. „Nie mogę zaakceptować takiego stylu” – to słowa Księdza Kardynała przytoczone przez dziennikarza. Czy to prawda? Jak teraz, z perspektywy kilku miesięcy ocenia Ksiądz Kardynał tę decyzję papieża?

Wesprzyj nas już teraz!

No cóż, takie są po prosu fakty, którym nie można zaprzeczyć. To prawda, że papież poinformował mnie o tym, że moja misja kończy się ostatniego dnia pięcioletniej kadencji, nie podając żadnych przyczyn swojej decyzji. Zresztą nie można mówić o żadnych obiektywnych przyczynach. Obiektywne przyczyny mogłyby polegać na tym, że nie dorosłem do sprawowania tej funkcji albo że miałem całkiem fałszywe rozumienie swoich zadań, albo że wykazałbym się brakiem lojalności wobec papieża. O czymś takim nie może być w żadnym wypadku mowy. Wszyscy znawcy wskazywali, że jestem jednym z tych teologów, którzy najpełniej i najlepiej potrafili objaśnić znaczenie i sens papiestwa.

 

Trudno mi o tym mówić, bo brzmi to jakbym sam się chwalił, ale takie są fakty. Gdyby nie to, papież Benedykt XVI nie powołałby mnie przecież w 2012 r. na funkcję prefekta, na funkcję, którą on sam tyle lat sprawował. W tym kontekście jedyne nieporozumienie, które być może pojawiło się w tle, dotyczyło trzech księży, wykwalifikowanych współpracowników Kongregacji, których sam papież wcześniej chwalił w jednym z wywiadów. Wszyscy trzej zostali zwolnieni bez podania przyczyn. I to ten styl, w którym ich zwolniono – nie chodziło o nieprzedłużenie mojej kadencji – nazwałem nieakceptowalnym. To zaprzecza przecież zasadom katolickiej nauki społecznej, kiedy bez żadnego uzasadnienia z dnia na dzień zwalnia się trzech wybitnych teologów, wybitnie wykształconych i znających się na rzeczy. Jak to pogodzić z troską o godność osoby? Nawet w normalnych światowych warunkach mówimy, że człowiek nie jest jednodniowym pracownikiem najemnym, którego można nająć jednego dnia i następnego po prostu zwolnić. Domagamy się przecież, żeby w przypadku zwolnienia podać jego przyczyny.

 

Pracownik nie jest niewolnikiem, którego można przenosić z miejsca na miejsce, niczym niewolnika z targu na targ. Wynika to wprost z nienaruszalnej godności każdego człowieka. Wynikają z niej prawa, których nie należy kwestionować. To tym bardziej zobowiązuje ludzi Kościoła. Jeśli ktoś sobie nie radzi, nie dorósł do funkcji albo zachowuje się niewłaściwie, jest rzeczą naturalną, że trzeba znaleźć dla niego inne miejsce pracy. Często może to być zresztą z pożytkiem dla takiej osoby. Jednak dlaczego zwalniać ludzi dobrze wykonujących powierzone im zadania? Jeśli są całkowicie lojalni, jeśli postępują właściwie i są w dobrych relacjach z pozostałymi ludźmi? Jeśli nadto okazują posłuszeństwo wiary wobec papieża, którego traktują nie tylko jako pracodawcę, ale też jako zastępcę Chrystusa na ziemi, to jak można ich ot tak odwołać? Słyszałem wprawdzie, że do papieża dotarły informacje na ich temat, że mieli się krytycznie wypowiadać o jego pontyfikacie, ale trudno mi uwierzyć, żeby takie fałszywe plotki mogły być przyczyną decyzji.

 

Przecież papież, Ojciec Święty, w ogóle nie ma do czynienia z personelem na tym poziomie! Nie mają oni nic z nim do czynienia. To jest wyłącznie odpowiedzialność prefekta. Nie sądzę, żeby polski premier mieszał się w kwestie zatrudnienia podrzędnych urzędników administracji. Na każdym poziomie są ludzie, którzy ponoszą odpowiedzialność. Tyle się mówi o potrzebie reformy kurii, ciągle o tym słyszę, ale w tym konkretnym przypadku to na pewno nie był problem kurii. Nie wszystko złoto, co się świeci – mówi przysłowie. Nie wystarczy tylko mówić o potrzebie reformy, warto samemu się do tego stosować.

 

W każdym razie wspieram papieża Franciszka w jego zamiarze reformy kurii. Jednak jej elementem powinno też być stosowanie wobec osób zatrudnionych w rzymskiej kurii doktryny społecznej Kościoła. Nikogo nie wolno zwolnić bez podania przyczyn lub bez prawa do obrony przed zarzutami. Gdyż anonimowi dostarczyciele informacji o rzekomo nagannym postępowaniu współbraci mają na celu jedynie zdobycie wynagrodzenia, a nie dobro Stolicy Świętej. Nic nie wiem na temat rzekomej krytyki papieża, jakiej ta trójka miała się dopuścić. Oni zresztą też nic o tym nie wiedzą. Tylko jeden z nich wyraził się krytycznie na temat całkiem nieistotnego szczegółu, rzecz w ogóle nie warta wspomnienia. Sam papież nazwał jednego z tych kapłanów bravissima persona, a była to osoba z tej trójki najważniejsza, kierownik sekcji dyscyplinarnej, która musi zajmować się też przypadkami kryminalnej pedofilii wśród księży. Dlaczego tym w najwyższym stopniu kompetentnym współpracownikom i wzorowym księżom sprawiono tyle cierpienia i poniżenia? – odpowiedź na to pytanie przekracza moje pojęcie.

 

Jeśli dobrze rozumiem, do tej pory Ksiądz Kardynał żadnego wyjaśnienia ani w swojej sprawie, ani wcześniejszego zwolnienia współpracowników Kongregacji nie otrzymał?

Nie.

 

Było wiele spekulacji, ale do tej pory nie dostąpiłem zaszczytu otrzymania odpowiedzi. Trzeba pamiętać, że taki sposób potraktowania kardynała nie należy do zwyczajnych. Kardynał nie jest pracownikiem sezonowym. Aby przybyć do Rzymu, musiałem zostawić Regensburg, gdzie zostałem wyświęcony na biskupa w imię Chrystusa. Zrobiłem to na wezwanie Ojca Świętego. Nie wolno przecież wysłać biskupa na emeryturę przed ustaloną granicą 75 lat, chyba że przemawiają za tym nadzwyczajne powody. Wszystko to jest rzeczą niezwykłą. Być może papieża przekonała grupa progresywnych, liberalnych współpracowników, żeby pozbył się „konserwatywnego kard. Müllera”. Tyle że nie jestem przedstawicielem żadnego konserwatyzmu, ale głoszę naukę katolicką. To jest przecież różnica, nieprawdaż?

 

Za sprawą wspomnień belgijskiego kardynała Godfrieda Danneelsa bardzo popularne stało się mówienie o „mafii z Sankt Gallen”, która miała mieć wpływ na przebieg konklawe. Czy to plotka, czy fakt?

 Przede wszystkim przebieg konklawe musi być utrzymany w tajemnicy. Nie tylko nie wolno mówić nic, co by doprowadziło bezpośrednio do zerwania tajemnicy – a więc opowiadać, kto, jak i kiedy głosował, ale też nie powinno się podawać informacji, które pozwoliłyby później odkryć faktyczny przebieg głosowania. Oczywiście, mogę sobie wyobrazić, że niektórzy kardynałowie mogli myśleć w taki sposób: Jan Paweł II, a potem Benedykt XVI byli bardzo konserwatywni, powodowało to ciągłe napięcie, spór ze światem, pora znaleźć kogoś innego. Potrzebujemy liberalnego papieża.

 

Rzeczywiście, od początku wszyscy liberałowie i media chwalili Franciszka, chwalili go nawet zwolennicy aborcji, wolnomularze i ci wszyscy, którzy przedtem nienawidzili i zwalczali Kościół. Nastąpiła niespodziana zmiana, do Franciszka zaczęli się przyznawać ci, którzy przedtem atakowali katolicyzm. Charakterystycznym przypadkiem były wywiady z Eugenio Scalfarim, naczelnym ateistą Włoch, który od lat głosi hasło dechrystianizacji Włoch. To niezwykle wpływowa postać, był długie lata redaktorem naczelnym „L’Espresso”, założycielem i redaktorem naczelnym jednej z najbardziej znanych włoskich gazet „La Repubblica”, w 1976 r. Kierował nią dwadzieścia lat. Nagle został on najważniejszym partnerem do rozmów z papieżem, przeprowadził z nim kilka wywiadów i uważa się za jego przyjaciela. Ciekawe jednak, że nadal nie chce on nic wiedzieć i słyszeć o Bogu. Zadaję sobie pytanie, co w sumie z tego wszystkiego wynika dla wiary katolickiej i dla Kościoła, kiedy tak bardzo jesteśmy chwaleni przez naszych nieprzyjaciół. Co z tego wszystkiego ma wiara? To tak jakby Piłat i Herod nagle ogłosili się przyjaciółmi Jezusa.

 

Faktycznie, przynajmniej z polskiej perspektywy wiele takich gestów wydaje się szokować. Swoją drogą, aż trudno znaleźć w Polsce odpowiednik dla Scalfarego. Jednak Adam Michnik z „Gazety Wyborczej” jeszcze takim radykałem nie jest. W Polsce ateiści jeszcze takiego znaczenia na szczęście nie mają.

Oczywiście, można to tłumaczyć, w końcu jeśli się ze sobą rozmawia, znikają pewne napięcia, rozładowuje się konflikty. Sama rozmowa też ma w sobie pewne wartości. I dotyczy to nawet ateistów, którym okazujemy szacunek ze względu na to, że są ludźmi. Może nawet szanujemy ich godność bardziej niż oni sami. Tak samo traktujemy ich poważnie, mimo że w ich przypadku często tkwią oni w strasznych stereotypach, ich wiedza o Kościele pełna jest uprzedzeń, fikcji. Często uważają, że nasza wiara w Boga jest wynikiem strachu, niedojrzałości, niemożności przezwyciężenia uczucia przygodności. Także i ja na początku powiedziałem, że to dobry pomysł, żeby nie wiązać Kościoła zawsze i wyłącznie z kwestiami moralności seksualnej, żeby pokazać bogactwo katolicyzmu i wskazać też inne pytania, gdzie nasz głos powinien zostać usłyszany i dlatego taka zmiana nastawienia naszych nieprzyjaciół może nie jest zła.

 

Tyle że musimy zawsze pamiętać o tym, że sąd innych na nasz temat, na temat katolików, nie może być kryterium dla oceny sensu naszego działania. Nie może być też tak, żeby przeciwnicy religii, Kościoła, katolicyzmu, mieli łatwiejszy i bliższy dostęp do papieża niż ci, których niesłusznie dyskwalifikuje się, nazywając ich reakcjonistami czy konserwatystami. To zupełne nieporozumienie, kiedy się mówi, że bez tych „konserwatystów” Kościół miałby łatwiejszy dostęp do świata i jego nauki byłyby łatwiej przyjmowane. Są to fundamentalnie fałszywe kategorie.

 

Tak samo nieprawdziwe są twierdzenia tych, którzy mówią, że aby dotrzeć do świata, trzeba porzucić drogę Jana Pawła II i Benedykta XVI, tak jakby z każdym nowym papieżem Kościół miałby być budowany od nowa albo jakby każdy pojedynczy papież musiał się decydować, do jakiego obozu ideologicznego przynależy. Tyle że zadaniem papieża jest przezwyciężenie budowania obozów, przezwyciężenie polaryzacji w Kościele, zjednoczenie ludzi w Chrystusie.

 

Rolą papieża nie jest pozycjonowanie Kościoła w sensie ideologicznym, politycznym. Może dla patrzących z zewnątrz to jest interesujące, ale dla Kościoła to nieistotne. Liczy się tylko wierność Chrystusowi, a wierność Chrystusowi to jest ta służba, najważniejsza służba dla Kościoła i świata. W rozmowach z ateistami, tak jak ze Scalfarim, nie może chodzić o to, żeby on powiedział: „Tak po ludzku patrząc, jesteście mili, sympatyczni”, żeby nas chwalił. Chodzi o to, żeby jemu wyświadczyć przysługę, żeby złożyć przed nim świadectwo: „Masz teraz 93 lata, wkrótce staniesz przed swoim wiecznym Sędzią i to ostatnie chwile, żeby się na to przygotować”. To jest postawa katolicka.

 

Natomiast nie można mówić: „Czy jesteś ateistą, czy nie, macham na to ręką, bylebyś mnie chwalił”. Nie. My jesteśmy mu coś winni. Czy on nas chwali czy gani, nie może mieć znaczenia. I trzeba by też otwarcie poruszyć z nim kwestie sumienia.

 

Porozmawiać z nim o tym, jak straszne szkody wyrządził tym wszystkim Włochom, których odwiódł od wiary katolickiej, którzy wskutek jego aktywności odeszli od łaski życia sakramentalnego, wiary i moralności Kościoła. Przypomnieć mu tych, których przekonał, że człowiek nie jest niczym więcej niż zwierzę powstałe wskutek przypadkowej ewolucji, którym mówił, by nie wierzyć w to, co przekazały ewangelie. O tym, kiedy wskazywał, że człowiek nie jest niczym więcej niż świnia. To nie jest Dobra Nowina o zbawieniu. Przeciwnie, Jezus jasno mówił do człowieka – jesteś o wiele więcej wart niż wszystkie kwiaty polne. Chrystus przelał za nas swoją krew, za ludzi, żebyśmy znowu mogli być dziećmi Bożymi, żebyśmy odzyskali wolność i godność dziecka Bożego.

 

Chrystus przyniósł każdemu człowiekowi łaskę. Nie mówił, że śmierć to coś zwykłego, naturalnego, bez znaczenia. Śmierć to w istocie nie jest zdarzenie naturalne. Wskutek śmierci rozpada się cały mój świat, śmierć jest wydarzeniem straszliwym, nie jest to po prostu koniec życia, jakby chcieli niektórzy oświeceni znawcy, którzy przekonują, że to coś naturalnego, bez znaczenia, po czym nie ma śladu. Tak jakby oznaką postępowości i dojrzałości był negatywny stosunek do samego siebie, zanegowanie własnej godności, swoista forma duchowego samobójstwa, sprowadzenie człowieka i jego śmierci do śmierci zwierzęcej. Ale człowiek nie jest zwierzęciem! Zbawienie to nie iluzja, nie sen, ale prawda. Chrystus naprawdę stał się człowiekiem, rzeczywiście umarł za nas na krzyżu i rzeczywiście powstał z martwych. To On dał nam nadzieję. Tę, której nie mają ateiści, dla których pozostaje beznadzieja i rozpacz.

 

Czy kardynałowie mają prawo tworzyć partie, dzielić się na ugrupowania konserwatywne i postępowe? Czy nie stoi to w sprzeczności z prawem Kościoła?

To na pewno sprzeczne z prawem. Ale ma to też wymiar moralny. To jest właśnie w pełnym tego słowa znaczeniu grzech ciężki. W historii Kościoła za każdym razem kiedy dochodziło do myślenia w kategorii podziałów, czy to ideowych, czy narodowych – były ugrupowania kardynałów francuskich, włoskich – czy też wynikających z próby budowania sobie politycznego zaplecza przez papieży – stąd brał się nepotyzm i obsadzanie swoimi krewnymi wysokich stanowisk, kończyło się to źle. Dzisiaj są tacy, którzy sądzą, że trzeba wprowadzić do Kościoła różne ideologie, konserwatywne, postępowe, lewicowe, liberalne. Ale podstawowym błędem jest już tworzenie w Kościele ideologii. Wiara nie jest ideologią. Wiara została objawiona przez Boga. To On jednoczy nas w Jezusie Chrystusie.

 

Tymczasem niektórzy myślą: „No tak, wiara to piękna nadbudowa, ale w rzeczywistości chodzi o władzę. To jest ta rzeczywistość, tam rozgrywa się prawdziwa walka”. Dlatego wyśmiewają wiarę, bo sądzą, że to, co prawdziwe, skrywa się za nią. A prawdziwa jest walka o władzę i wszystkie środki są w niej dopuszczalne. Powstają wówczas kliki, używa się przecieków medialnych, wykorzystuje się swoje kontakty, próbuje się oczernić i zniesławić drugiego. To jest ludzkie, ale też nieludzkie, bo źródłem takiego postępowania jest grzech, który prowadzi do rozdwojenia, podziałów. Już na początku chrześcijaństwa widać było takie niebezpieczeństwo.

 

Wystarczy przypomnieć sobie tych, którzy mówili: „My jesteśmy partią Apollosa”, innych, którzy mówili: „My Kefasa”, i jeszcze innych, którzy mówili: „My Pawła”. I Paweł powiedział im wtedy: „Oszaleliście. Przecież zostaliście ochrzczeni w imię Chrystusa, a nie w imię moje czy Piotra. W Chrystusie jesteście jednością. My jako osobni posłańcy głosimy jednego Chrystusa”. To jest w tej chwili największy problem w Kościele: to budowanie partii, ta polaryzacja. Jest z tym też związany inny niebezpieczny pogląd: że jedność można przywrócić tylko wtedy, kiedy jedna partia wygra nad innymi i zdobędzie całość władzy.

 

Zamiast rozwiązać partię, zamiast zrezygnować z ideologii, myśli się, że trzeba ją zrobić jak najsilniejszą. Budowanie partii to największe zło w Kościele. Mówi się: Polacy są konserwatywni, Belgowie są progresywni. Ten duch wewnętrznej walki i podziałów jest coraz bardziej groźny. To paradoks, to absurd, ale sam spotkałem głosy i to nawet biskupów, którzy cieszyli się, że także w Polsce jest mniej kleryków w seminariach. I z radością mówią: „Tam też wreszcie mniej ludzi będzie chodzić do kościołów, także i oni będą musieli zmniejszyć liczbę parafii”. Można wręcz powiedzieć, że czują się oni tym samym utwierdzeni w swoich oczekiwaniach.

 

Zamiast mówić: „Oby u nas tak wielu ludzi uczestniczyło w Mszach jak w Polsce”, cieszą się, że drugiemu idzie gorzej. I mówią: „Trzeba mianować jak najwięcej liberalnych biskupów w Polsce, żeby tam kryzys był taki sam jak na Zachodzie”. A przecież powinno być całkiem inaczej: wszyscy powinni troszczyć się o to, by życie kościelne się rozwijało, słabsi wspierać się na mocniejszych, a mocniejsi pomagać słabszym. To, że w Polsce wciąż tylu wiernych chodzi do kościołów, wynika nie z tego, że Polacy są zachowawczy czy nowocześni, ale z tego, że przechowali istotę wiary, że w rodzinach przekazuje się wiarę. To powinien być pozytywny wzór dla całego Kościoła. Tym bardziej, że w wielu państwach zachodnich obserwujemy rosnące zagrożenie dla wolności religii.

 

Nawet w Stanach Zjednoczonych, które kiedyś były przykładem wolności religijnej, sytuacja się pogarsza. Wystarczy wskazać na działania Hilary Clinton czy George’a Sorosa, którzy próbowali i próbują doprowadzić świadomie do dechrystianizacji. Coraz częściej próbuje się zmuszać ludzi do tego, aby zaakceptowali aborcję. Chce się wprowadzić prawo, na mocy którego nawet jeśli jakiś lekarz sam nie chce przeprowadzać aborcji, będzie musiał wskazać innego, który to zrobi zamiast niego. Każdy ma uznać, że zabicie dziecka w łonie matki jest prawem człowieka. Tego domagają się także silne grupy w Unii Europejskiej. Przecież to szaleństwo.

 

 

Poniższy wywiad to fragment książki „Chrystus jest zawsze nowoczesny” (Wydawnictwo Spes, Łomża 2018), rozmowy rzeki, którą z kard. Gerhardem L. Müllerem przeprowadził Paweł Lisicki.

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij