– W XVI wieku, za sprawą misji jezuitów, m.in. świętego Matteo Ricciego, chrześcijaństwo na dobre zapuściło korzenie w Chinach. Co ciekawe odnieśli oni zdumiewające sukcesy, które później w ogromnej mierze zostały zmarnowane. Ewangelizacja Chińczyków przebiegała jednak inaczej niż w rycie grecko-rzymskim. Jezuici stworzyli tam tzw. ryt chiński i stosowali akomodację, czyli objaśniając Biblię i księgi liturgiczne, mówiąc kolokwialnie, dostosowywali chrześcijaństwo do zwyczajów chińskich – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl prof. Jakub Polit (Instytut Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego).
Kiedy do Chin dotarła Dobra Nowina? Zdania w tej kwestii są przecież przeróżne. Jedni uważają, że w późnym średniowieczu, inni np., że w IV wieku po Chrystusie. Pojawiają się nawet głosy, że to apostołowie jako pierwsi głosili w Chinach Słowo Boże…
Wesprzyj nas już teraz!
Nie mamy żadnych dowodów na tę ostatnią hipotezę. Apostołem, który według tradycji najdalej dotarł na wschód, do indyjskiego Malabaru, był święty Tomasz.
Aby odpowiedzieć na to pytanie musimy najpierw się zastanowić, co to są Chiny. Jeżeli jest to „region” zlokalizowany w obecnych granicach, to Słowo Boże dotarło tam najwcześniej w VI bądź VII wieku. Jeśli chodziłoby o teren zamieszkany przez Chińczyków (narodowość Han), żyjących w takiej a nie innej kulturze, to może jeszcze później.
Zdecydowały o tym bardzo nieregularne i przerywane stosunki świata śródziemnomorskiego z Azją Środkową. Wiele wskazuje na to, że leżące pomiędzy Europą a Państwem Środka imperium Partów celowo nie zamierzało dopuścić do komunikacji między obydwoma regionami i dlatego przez lata szukały się one na tzw. oślep.
Mocne dowody na chrześcijaństwo w Chinach pochodzą z kolei z 1625 roku. Wówczas to w Xi’anie, dawnej stolicy, a wtedy jednym z prowincjonalnych miast, odnaleziono olbrzymią kamienną tablicę z zapisem mówiącym o pobycie mnichów nestoriańskich na terenie Chin w pierwszej połowie VII wieku.
Biorąc pod uwagę, że tamtejsi chrześcijanie z całą pewnością nie od razu zabrali się do rycia monumentalnych napisów, należy przyjąć, że odnaleziona tablica to w rzeczywistości dowód na istnienie kwitnącej wspólnoty, która funkcjonowała już długo, ale niestety zakończyła się wielkim znakiem zapytania. Nie wiemy, kiedy przestała ona istnieć.
Skąd przybyli do Chin nestorianie?
Byli oni wysłannikami biskupa Mosulu, czyli terenu leżącego jeszcze na terenie „przed-muzułmańskiego” państwa perskiego. Inwazja islamu w połowie VII wieku doprowadziła jednak do przerwania kontaktów świata śródziemnomorskiego z Azją Wschodnią.
Wiadomo, że jeszcze w czasach Czyngis-chana w XIII wieku, kiedy Europa na krótko dzięki Mongołom uzyskała połączenie z Chinami, w Azji Środkowej – ale nie w samych Chinach –istniała duża, mobilna wspólnota nestoriańska. Wiadomo również, że wówczas do Karakorum, czyli stolicy Mongolii docierały z Europy misje chrześcijańskie.
Potem, kiedy Mongołowie zdobyli całe Chiny, czyli w drugiej połowie XIII wieku, w Khanbaliqu, czyli dzisiejszym Pekinie, zostało założone biskupstwo. Potem, mówiąc brutalnie, chrześcijaństwo w Chinach na wiele lat skończyło się.
Dlaczego?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Być może Chińczycy uważali chrześcijan za część niechińskiego świata cudzoziemców. Mongołowie bardzo chętnie posługiwali się muzułmańskimi renegatami i szamanistami do rządzenia Chinami. Być może Chińczycy uznali, że chrześcijanie są kolejną odsłoną tego typu osobowości i w związku z tym podjęli jakieś kroki, aby przeciwstawić się ich działalności.
W każdym bądź razie: nie ma ciągłości między tamtą wspólnotą, a dzisiejszym chrześcijaństwem w Chinach.
Dzisiejsi chrześcijanie w Chinach mogą wywodzić swoje początki najwcześniej z wieku XVI, kiedy do Chin przybyli Portugalczycy.
Za chwilę do tego wrócimy. Proszę powiedzieć, w co wierzyli Chińczycy zanim na ich terytorium dotarło chrześcijaństwo?
To bardzo dobre pytanie. Zanim jednak na nie odpowiem, to proponuję, abyśmy zastanowili się, czym jest religia.
Europejczycy, nawet jeśli są całkowitymi ateistami, definiują religię na obraz i podobieństwo świata śródziemnomorskiego, czyli (dzisiaj) religii monoteistycznej.
W Chinach z kolei dominuje konfucjanizm, który powstał w V wieku przed Chrystusem. Musiało minąć tam kilkaset lat, aby stał się on jedyną „wykładnią myślową”. Ale z całą pewnością konfucjanizm nie jest religią. Tylko pewnego rodzaju filozofią.
To bardzo istotne, ponieważ później, kiedy w wieku XVII największe wpływy w Chinach uzyskali jezuici, powstał pogląd, że są one znakomitym krajem dla misji chrześcijańskich.
Skąd taka ocena?
Chińczycy nie wyznawali, jak to mówiono, „gęstej religii” typu islamu, której wybić z głowy (jak mniemano) absolutnie się nie da. Preferowali za to system filozoficzny, zdaniem jezuitów bardzo podobny do tego, jaki istniał w świecie grecko-rzymskim. Był on wprawdzie dość miałki, ale uznano, że w gruncie rzeczy da się włączyć w system wartości chrześcijańskich.
A co z buddyzmem?
Tutaj sprawa jest dużo ciekawsza, ponieważ buddyzm to może jedyny „import”, jaki nastąpił w obrębie świata chińskiego.
Przez wieki cywilizacja chińska uważała, że nie potrzebuje niczego z zewnątrz i jest w stanie wszystko sama wyprodukować. Buddyzm przyszedł do nich z Indii w III wieku i przez stulecia był jedynym obcym produktem, który Chińczycy zaakceptowali jako część siebie.
Proszę zauważyć, że islam z kolei został przez Chińczyków odrzucony i to pomimo, że w pewnym momencie miał tam dużo mocniejszą pozycję niż chrześcijaństwo. Była to jednak religia obca. Chińczyków wierzących w Allaha określano jako „ludzi innej narodowości” (zwanej dziś Hui).
Tymczasem chrześcijaństwo było uważane przez Chińczyków za religię jeszcze bardziej obcą niż islam.
Dlaczego?
Powód jest prozaiczny. Islam dotarł do Chin stopniowo, „drogą gruntową”, chrześcijaństwo – morską.
Wróćmy więc do wieku XVI…
W XVI wieku, za sprawą misji jezuitów, m.in. świętego Matteo Ricciego, chrześcijaństwo na dobre zapuściło korzenie w Chinach. Co ciekawe odnieśli oni zdumiewające sukcesy, które później w ogromnej mierze zostały zmarnowane.
Ewangelizacja Chińczyków przebiegała jednak inaczej niż w rycie grecko-rzymskim. Jezuici stworzyli tam tzw. ryt chiński i stosowali akomodację, czyli objaśniając Biblię i księgi liturgiczne, mówiąc kolokwialnie, dostosowywali chrześcijaństwo do zwyczajów chińskich.
Czy działania jezuitów były słuszne?
Prościej wyjaśnić, dlaczego wyglądały one tak, a nie inaczej. Problem z chrześcijaństwem w Chinach wyglądał bowiem następująco: przekazując Ewangelię jezuici próbowali przetłumaczyć jej treść na język chiński. Okazało się to zadaniem karkołomnym, ponieważ pismo chińskie nie jest fonetyczne, odwołuje się do już istniejących pojęć. Używane przez jezuitów chińskie terminy często były bardzo odległe od oryginału Słowa Bożego. Wielu Chińczyków uznawało to za jeszcze jedną formę filozofii, gdzie imiona Boga i świętych zostały oddane bardzo ogólnymi terminami, jak niebiosa, porządek wszechświata etc.
Jezuici uznali jednak, że jest to lepsze niż posługiwanie się terminami stricte chrześcijańskimi (greckimi i łacińskimi). Ich zdaniem skazywałoby to jednak przyszłych wyznawców Chrystusa na pozostanie w swoistym pojęciowym getcie.
Takiemu działaniu stanowczo przeciwstawiała się ówczesna Stolica Apostolska. Ponadto została ona wprowadzona w błąd przez przeciwników jezuitów, których oskarżono o pobłażliwość dla chińskiego bałwochwalstwa i tolerowanie chińskiego kultu przodków. W efekcie podjęto wówczas decyzję zabraniającą stosowania rytu chińskiego.
Mimo tych sporów i innych trudności często zwraca Pan uwagę, że chrześcijaństwo w Chinach odniosło zadziwiający sukces. Na czym on polegał?
Niestety nie mierzył się on liczbą konwertytów, ponieważ ta nigdy nie był zbyt wielka. Z początkiem XX wieku, kiedy w roku 1911 proklamowano Republikę Chińską, chrześcijanie wśród mieszkańców Chin byli liczeni w promilach. Niemniej wśród tamtejszych elit republikańskich stanowili bardzo znaczącą liczbę, a momentami zdecydowaną większość. Mało tego! Większość liczących się ośrodków umysłowych w Pekinie, Szanghaju etc. było instytucjami chrześcijańskimi. O ile jednak katolików w Chinach było więcej, to protestanci sięgali wyżej i mieli większe możliwości.
Warto wymienić w tym miejscu dwóch pierwszych przywódców republiki chińskiej Sun Yat-sena i Czang Kaj-szeka, którzy – już jako dorośli ludzie – nawrócili się na chrześcijaństwo i do śmierci wpierali innych wyznawców Chrystusa.
Sun Yat-sen zmarł w roku 1925. Pod koniec życia współpracował z Sowietami, którzy dostarczyli mu specjalną szklaną trumnę proponując, że zmumifikują jego ciało jak towarzysza Lenina. Sun jednak oświadczył, że jest chrześcijaninem i nigdy się na to nie zgodzi. Przyjął ostatnie namaszczenie i poprosił (co się stało), żeby na pogrzebie jego żona odśpiewała psalm „Pan jest moim pasterzem i nie brak mi niczego”.
Jeszcze ciekawszy jest przypadek Czang Kaj-szeka. Ten początkowo pod wpływem żony był protestantem, a konkretnie metodystą. Jednak umarł jako katolik. Do dzisiaj nie wiemy, kiedy stał się tym ostatnim.
Skąd wiadomo, że nim został?
Od jego syna Chiang Ching-kuo, który był drugim prezydentem kadłubowej Republiki Chińskiej na Tajwanie. Powiedział on, że ojciec zażądał, aby założono mu na szyję medalik z Matką Bożą, gdy będzie już w trumnie. U protestanta byłoby to nie do pomyślenia. Nie ulega więc wątpliwości, że konwersja Czang Kaj-szeka na katolicyzm nastąpiła.
A jak wygląda sytuacja chrześcijan spoza elit?
Chrześcijanie w Republice Chińskiej istniejącej na kontynencie w latach 1911 – 1949 z pewnością nie byli ludnością uprzywilejowaną, ale jak wcześniej wspomniałem, na pewno cieszyli się opieką władz.
To zapewne się na nich zemściło w późniejszych czasach komunistycznych. Wraz z ich nadejściem mała, ale bardzo prężnie rozwijająca się wspólnota chińskich chrześcijan znalazła się w potrzasku dziejowym. Liczącą około 3,5 mln katolików wspólnota, która miała 25 biskupów i 2698 kapłanów (już w większości chińskich) oraz ponad 5000 zakonnic i zakonników czekała katastrofa…
Po przewrocie komuniści traktowali chrześcijan jako swoich wrogów.
Dlaczego?
W czasie walki o władzę chiński episkopat apelował o pomoc dla rządu Republiki Chińskiej oraz wskazywał, że komuniści są wrogami religii.
Owszem, zdarzali się pojedynczy misjonarze, katoliccy i protestanccy, przychylni komunistom. Nie pomogło im to jednak w uniknięciu totalitarnych prześladowań.
Tragedia chińskich chrześcijan w początkowej fazie reżimu komunistycznego nie była jednak aż tak ogromna, jak wyznawców Chrystusa mieszkających w ZSRS. Komuniści uznali, że chrześcijan jest stosunkowo niewielu i dlatego ze względów propagandowych nie warto przesadzać z represjami.
Jak wyglądały początki współpracy w tamtym czasie stosunki Chin ze Stolicą Apostolską?
W 1943 roku narodowy rząd chiński zdołał nawiązać pełne stosunki dyplomatyczne ze Stolicą Apostolską, co było wydarzeniem wyjątkowym.
Ogromne zasługi w tej sprawie miał Czang Kaj-szek. Udało mu się bowiem skontrować ruchy Japończyków, którzy również dążyli do zawarcia takich stosunków. Do dzisiaj stosunki dyplomatyczne między Republiką Chińską na Tajwanie a Watykanem nie zostały zerwane, ale stanowią swoisty ewenement, ponieważ po przejęciu kontynentalnych Chin przez komunistów nuncjusz apostolski „wyprowadził się” z Chin kontynentalnych na Tajwan.
To jednak nie wszystko. Watykan jest do dzisiaj jedynym państwem europejskim utrzymującym pełne stosunki dyplomatyczne z Republiką Chińską na Tajwanie. Dla Tajwanu są one niezwykle ważne, nie tylko prestiżowo.
Przedstawiciel Tajwanu przy Watykanie może bowiem jeździć na papierach dyplomatycznych po całej Europie, z tytułem ambasadora.
Dziękuję za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek
***
ZOBACZ TEŻ:
Katolicy w Chinach – między komunizmem a Watykanem
– Od czasów Pawła VI Watykan artykułuje bardzo mocno (inna sprawa czy słusznie) doktrynę przywiązania do praw człowieka, do demokracji. I tak oto w Azji mamy dwa państwa chińskie, z których jedno rozmontowało swoją dyktaturę i jest jedną z modelowych demokracji w Azji i na świecie, w której chrześcijanie pełnią wysokie stanowiska. W drugim zaś panuje komunistyczny reżim totalitarny, który dopuszcza się licznych zbrodni i nawet nie usiłuje udawać, że ma coś wspólnego z przestrzeganiem praw człowieka. Zapytam retorycznie – jak Pan myśli: do kogo Watykan wyciąga rękę? – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl prof. Jakub Polit (Instytut Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego).