26 lipca 2019

Klub Jagielloński szokuje. Homorewolucja z poparciem „prawicy”?

W komentarzach pod moim tekstem pt. „Homorewolucja 2030. Tak się skończy bierność PiS?” niektórzy czytelnicy twierdzili, że czarny scenariusz zdarzy się wcześniej niż w roku 2030. Czytając tekst opublikowany we wtorek na stronie Klubu Jagiellońskiego można odnieść wrażenie, że mieli rację. To już się zaczęło!

 

Redaktor naczelny serwisu klubjagiellonski.pl Piotr Kaszczyszyn zaprezentował tekst pod wymownym tytułem „Nowa mapa wojny kulturowej. Konserwatywne argumenty za instytucjonalizacją związków homoseksualnych”. Tak! Dobrze Państwo widzicie. Portal think tanku uznawanego niegdyś za prawicowy (albo raczej centroprawicowy) piórem swojego redaktora naczelnego prezentuje (ponoć) „konserwatywne” argumenty za zrealizowaniem jednego z najważniejszych postulatów „tęczowych” rewolucjonistów (acz trzeba uczciwie przyznać, że w serwisie znajdziemy także artykuły polemizujące z tekstem Kaszczyszyna).

Wesprzyj nas już teraz!

 

Główna teza płynąca z artykułu jest następująca: „mapę” trwającej w Polsce wojny kulturowej należy zmienić, a sojusznikami żyjących w trwałych związkach heteroseksualistów powinni zostać… monogamiczni homoseksualiści. Przeciwnikami są zaś ludzie „skaczący z kwiatka na kwiatek” – niezależnie, zdaniem autora, od ich preferencji seksualnych.

 

Autor zdaje się jednak nie zauważać, że każde „otwarcie furtki” – a przecież proponowane tutaj otwarcie jest potężne! – oznacza zniszczenie wszelkich barier. Skoro bowiem próbujemy stworzyć nowe, ludzkie i niepowiązane z naturą „zasady”, to dlaczego do grona „sojuszników” włączać należałoby tylko homoseksualistów? Autor pisze o sojuszu taktycznym, czy jednak kiedyś taktyka nie zażąda kolejnej zmiany?

 

Piotr Kaszczyszyn zastrzega, że zalegalizowane związki partnerskie powinny mieć „ograniczony w stosunku do małżeństw heteroseksualnych status prawny”. Jest jednak wielką naiwnością sądzić, że środowiska LGBT zatrzymają swój rewolucyjny pochód po spełnieniu pierwszego z postulatów. Przykład wielu krajów świata dobitnie udowadnia, że związki partnerskie to tylko przyczółek. Po jego zdobyciu i przegrupowaniu szeregów homoseksualni aktywiści ruszają do kolejnej ofensywy, której celem jest zniszczenie tradycyjnej definicji małżeństwa i rodziny, co ukrywa się pod hasłem „małżeństwo dla wszystkich”. Na celowniku „tęczowych” są także dzieci. Tak! Adopcja dzieci przez mężczyzn żyjących z mężczyznami oraz kobiety żyjące z kobietami jest także postulatem lobby LGBT, co wyznał zresztą homoseksualny wiceprezydent Warszawy Paweł Rabiej. Niczego nie zmienia fakt, że obecnie ów postulat nie jest – z powodów taktycznych – eksponowany.

 

Swoją argumentację za stworzeniem sojuszu monogamistów Kaszczyszyn opiera m.in. na „krótkiej historii heteroseksualnych związków erotycznych w XX wieku”. Jako momenty przełomowe wskazuje (niestety bez krytycznego komentarza, który byłby na miejscu w medium ponoć konserwatywnym) upowszechnienie stosowania pigułki antykoncepcyjnej, która zniszczyła naturalny związek między seksualnością a prokreacją. Drugim punktem zwrotnym są dozwolone w prawie państwowym wielu krajów rozwody.

 

Zdaniem autora te zmiany spowodowały powstanie „modeli heteroseksualnych erotycznych relacji damsko-męskich: singlizmu, umiarkowanej monogamii oraz monogamii radykalnej”. Pierwszy „model relacji” wiązać ma się z przygodnym seksem, co oznacza korzystanie z antykoncepcji hormonalnej i wyklucza chęć zawarcia małżeństwa. „Model drugi” uosabiają osoby żyjące „na kocią łapę”, które mogą wycofać się z relacji, gdy uznają to za wygodne lub korzystne, zaś „model trzeci” to ludzie żyjący w trwałych związkach zinstytucjonalizowany „poprzez ślub cywilny”. Małżeństwa sakramentalne autor potraktował jako osobną kategorię, której – tu zgoda – najbliżej do opisanej przez niego „monogamii radykalnej”.

 

Po zaprezentowaniu różnych „modeli relacji heteroseksualnych” autor prezentuje swoje, zaskakujące jak na Klub Jagielloński, wnioski. „Z tej perspektywy także homoseksualna monogamia radykalna będzie kulturowo najbliższa katolickiemu małżeństwu. Tym samym możliwe jest naszkicowanie nowej mapy kulturowego konfliktu. Po jednej stronie połączeni taktycznym sojuszem znajdą się zwolennicy katolickiego małżeństwa, heteroseksualni radykalni monogamiści oraz homoseksualni radykalni monogamiści. Po drugiej zaś hetero- i homoentuzjaści singlizmu” – pisze.

 

Dojście do takich wniosków było możliwe dzięki przyjęciu założenia, które powoduje, że całe rozważanie jest odrealnione, oderwane od faktów i pozostać może li tylko na poziomie idei. Autor abstrahuje bowiem od kwestii… prokreacji. Czy można jednak poważnie dyskutować o nadaniu przywilejów dla homoseksualistów oraz o uczynieniu z nich „sojuszników” małżeństw katolickich, jeśli pomija się najistotniejszą – jak się zdaje – różnicę, jaką jest właśnie potencjalna możliwość poczęcia nowego życia przez osoby różnych płci? To naiwność i autor zdaje sobie z tego sprawę, gdyż pisze: „w politycznej agendzie ruchu LGBT kwestie małżeństw homoseksualnych oraz adopcji dzieci są nierozerwalnie związane. Ja jednak pozwolę sobie na polityczną naiwność i oddzielę te zagadnienia, gdyż do ich rozstrzygnięcia powinny być stosowane różne argumentacje, wbrew spojrzeniu łączącemu te sprawy i dominującemu w debacie publicznej”.

 

Przyznanie się do naiwności to nie wszystko, bowiem Piotr Kaszczyszyn na końcu tekstu stwierdza, że sam ma wątpliwości co do możliwość zawarcia sojuszu homoseksualnych i heteroseksualnych monogamistów. Warto zastanowić się więc po co w ogóle powstał tekst z naiwnym założeniem o sojuszu, który – nawet zdaniem samego autora – się nie zawiąże?

 

Czyżby ów tekst stanowił dowód na ideologiczny ferment w środowiskach kojarzonych niegdyś z poglądami prawicowymi lub przynajmniej centroprawicowymi? Czy instytucje uchodzące w pewnym stopniu za intelektualne zaplecze Prawa i Sprawiedliwości chcą przejść na pozycje (nazwijmy to umownie) „eurokonserwatyzmu” – doktryny uosabianej przez brytyjską Partię Konserwatywną, która zalegalizowała na Wyspach „małżeństwa” homoseksualne? A może mamy do czynienia z szerszym problemem, zaś „lewaczenie” konserwatyzmu to proces nieuchronny, gdyż wpisany w samą istotę tej idei? Wszak konserwatyzm – inaczej niż tradycjonalizm – dopuszcza zmiany społeczne, o ile nie mają one charakteru rewolucyjnego (w tym sensie w pewnym stopniu konserwatyzm to idea odpowiadająca „rewolucjonistom wolnego marszu” – tak jak opisywał to Plinio Corrêa de Oliveira). Czy więc już wkrótce będziemy zmuszeni zrezygnować ze stosowania skrótu myślowego łączącego konserwatyzm z obroną naturalnego porządku i koniecznym stanie się stosowanie precyzyjniejszego terminu, jakim jest tradycjonalizm? Czy za kilka lat wstyd będzie powiedzieć o sobie: jestem konserwatystą?

 

Oczywiście artykuł Piotra Kaszczyszyna to dopiero jeden z pierwszych sygnałów alarmowych (acz nie pierwszy), a sam tekst zawiera w sobie również podkreślenie prawa Kościoła do nauczania o grzesznym charakterze homoseksualizmu (brak takiego zastrzeżenia tekst wyglądałby już w pełni jak rodem z „Krytyki Politycznej”!), jednak już teraz należy czujnym okiem spoglądać na instytucje, które jeszcze do niedawna można było traktować jako potencjalnych sprzymierzeńców w walce z „tęczową” rewolucją. I nie zmienia tego fakt czynienia przez autora „fundamentalnych zastrzeżeń” w stylu: „nieprzypadkowo napisałem o sojuszu tylko taktycznym oraz kulturowym, a nie kulturowo-antropologicznym podobieństwie homoseksualnej monogamii radykalnej do katolickiego małżeństwa. Dlaczego? Dlatego, że na poziomie antropologicznym taki sojusz nie jest dziś możliwy. Zgodnie z nauczaniem Kościoła prawdziwa miłość erotyczna wymaga komplementarności płci. Nie wystarczy stwierdzenie, że na poziomie biologicznym i psychologicznym homoseksualiści kochają tak samo jak ludzie hetero. Na płaszczyźnie antropologicznej związek homoseksualny zawsze pozostanie czymś niepełnym i sprzeciwiającym się pełnej relacyjności erotycznej danej nam przez Boga. Będzie grzechem”. To jednak nie owo „fundamentalne zastrzeżenie” było głównym przesłaniem tekstu. Był nim „sojusz” i przemodelowanie „mapy” wojny kulturowej w taki sposób, aby po jednej stronie sporu pozostawić osoby żyjące w grzechu nieczystości z wieloma partnerami, zaś po stronie małżeństw katolickich umieścić homoseksualistów żyjących w nieczystości z jednym partnerem. Ciągle więc – mimo mnożących się zastrzeżeń i deklaracji o naiwności – mamy do czynienia z postulatem takiego przemodelowania życia publicznego, by klarowny, tradycyjny, katolicki podział czynów na dobre i złe, stał się co najmniej niejasny.

 

Autor zresztą – chociaż popiera prawo Kościoła do nauczania o tym, co jest grzechem – wyklucza wręcz możliwość kształtowania przepisów w oparciu o Magisterium, a nawet idzie dalej. Pisze bowiem: „kościelna argumentacja, mająca charakter co do istoty teologiczno-antropologiczny, nie może zostać wprowadzona do porządku prawnego państwa, gdyż stanowiłaby rodzaj antropologicznej przemocy wobec tych homoseksualistów, którzy nie stosują się do teologiczno-antropologicznej wykładni Kościoła. W praktyce nie oznacza to jednak pełnej akceptacji/afirmacji homoseksualizmu, lecz jego tolerowanie w przestrzeni świeckiej i doczesnej polityczności w imię antropologicznej wolności”. Słowem: budowanie prawa w oparciu o nauczanie Kościoła byłoby – zdaniem autora – „antropologiczną przemocą” wobec homoseksualistów, ale zapewne także wobec wszystkich innych osób żyjących w sprzeczności z zasadami katolickimi. Takie rozumowanie może być jednak prostą drogą do prawnej ochrony przed ową „antropologiczną przemocą”, co oznaczałoby cenzurowanie Kościoła. Tekst Piotra Kaszczyszyna nie jest jednak w tej materii przełomowy – wszak lewica w Polsce już od kilku lat ma na sztandarach postulat penalizacji „mowy nienawiści”. Problem w tym, że nie mówimy o publicyście „Newsweeka” czy „Wyborczej”, a o autorze tekstu właśnie na portalu Klubu Jagiellońskiego!

 

Brytyjski premier David Cameron, za którego rządów zalegalizowano na Wyspach „małżeństwa” jednopłciowe powiedział, że „konserwatyści wierzą w więzy, które nas łączą; wierzą, że społeczeństwo jest silniejsze, kiedy składamy sobie nawzajem przysięgi i wspieramy jeden drugiego”. Echo tych słów pobrzmiewa w twierdzeniu, że homoseksualni monogamiści mogą być sojusznikami małżeństw katolickich, dlatego też uzasadnione stają się obawy, że – w oparciu o tego typu argumentację – również nad Wisłą związki partnerskie  zalegalizuje prędzej czy później lokalna emanacja bezobjawowej prawicy.

 

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij