Ostatni pogrzeb na Wawelu oraz uroczystości, jakie mu towarzyszyły, obudziły na nowo zainteresowanie Polaków nekropolią naszych monarchów na wawelskim wzgórzu. Warto więc przypomnieć, w jaki sposób chowano przed wiekami polskich królów – wszak również i wówczas na takie uroczystości nie składał się tylko sam właściwy pogrzeb w katedrze, ale i poprzedzające go ceremonie żałobne urządzane na terenie miasta, które rozciągały się nawet na wiele dni.
Na temat pierwszego pogrzebu królewskiego w Krakowie nie wiemy praktycznie nic – poza przypuszczalną jego datą (12 marca 1333 roku) i hipotezą wysnutą na podstawie wzmianek zawartych w kronice Janka z Czarnkowa, że Władysława Łokietka musiano pochować jeszcze przed koronacją jego syna, Kazimierza Wielkiego. Ponadto przypuszcza się, że była to ceremonia nader skromna, ograniczona do egzekwii i samego pochówku w katedrze. Właściwy królewski ceremoniał pogrzebowy wykształcił się dopiero przy okazji drugiego pogrzebu Kazimierza Wielkiego 19 listopada 1370 roku. Drugiego, albowiem pierwszy pogrzeb tegoż monarchy urządzono kilkanaście dni wcześniej – w pośpiechu wynikającym z obawy, iż nowy król – Ludwik Węgierski – zechce zmienić polskie prawo i obyczaje. Następca Piastów jednak, po wjeździe do Krakowa i odbytej koronacji, postanowił urządzić wujowi drugi pogrzeb – według sprawdzonych zachodnich wzorców.
Wesprzyj nas już teraz!
Przepych i pompa
Obszernie tę ceremonię opisał Janko z Czarnkowa, długi passus poświęcił jej również Jan Długosz. U tegoż ostatniego czytamy:
Szły zatem procesje ze wszystkich kościołów i klasztorów miasta Krakowa, cztery wozy okryte kirem z woźnicami ubranymi na czarno. Potem jechało czterdziestu rycerzy w zbrojach. Wszyscy siedzieli na koniach okrytych purpurą. Ich jedenaście sztandarów oznaczało jedenaście księstw Królestwa Polskiego, a każde księstwo oznaczone było godłem wyszytym na sztandarze. Posuwali się oni za dwunastym większym od wszystkich, na którym na przedzie wieziono znak Królestwa Polskiego: Białego Orła. Za nim jechał rycerz odziany w najwspanialsze szaty królewskie, perły i przetykaną złotem purpurę (przedstawiał bowiem osobę zmarłego króla), na okazałym koniu, który również był przykryty wspaniałą purpurą. Za nimi szło procesjonalnie sześciuset akolitów ze świecami, niosących w rękach tyleż zapalonych niezwykłej wielkości i wagi świec, następnie jechały mary okryte kirem przetykanym złotem, srebrem, różnego rodzaju purpurą i suknem, które potem rozdzielono między kościoły i służbę kościelną. Otaczało mary przeszło tysiąc rycerzy, cała służba zmarłego króla ubrana w szaty żałobne (…). Przed marami szedł rycerz, który rozrzucał na wszystkie strony grosze praskie, by robić miejsce przechodzącemu orszakowi (…). Potem szedł król Ludwik w asyście arcybiskupa gnieźnieńskiego Jarosława, biskupów: krakowskiego Floriana i lubuskiego Piotra, panów polskich i węgierskich i reszty nieprzeliczonego tłumu. Po odwiedzeniu trzech kościołów (…) i po odprawieniu w nich Mszy (…) udano się do katedry krakowskiej.
W powyższym opisie warto zwrócić uwagę na kilka istotnych elementów: występowanie rycerza personifikującego godność królewską, obecność Orła Białego oraz herbów jednostek terytorialnych państwa polskiego (potem księstwa miały być zastąpione ziemiami i województwami), sypanie groszem dla ubogich oraz procesję do trzech kościołów i odprawianie trzech oddzielnych Mszy żałobnych. W przypadku opisywanego pogrzebu niesiono też puste mary, albowiem ciało królewskie już od kilkunastu dni spoczywało w grobie urządzonym w głównej nawie katedry. Kronikarze odnotowali wreszcie końcową Mszę Świętą odprawioną w samej katedrze, gdzie również rozsypywano grosze i gdzie pośród powszechnego płaczu i lamentu łamano chorągwie, pieczęcie oraz inne oznaki władzy królewskiej. Wszystkie wymienione wyżej elementy stały się częściami stałymi królewskiego ceremoniału pogrzebowego aż do XVI wieku – pomimo zachodzących z biegiem lat zmian okoliczności.
Zaginiony ceremoniał
Zmarły w roku 1434 Władysław Jagiełło był ostatnim królem pochowanym w nawie katedry, a wszystkich następnych monarchów chowano już w oddzielnych kaplicach. Władysław Warneńczyk nie doczekał się właściwego pogrzebu na Wawelu, bo przez współczesnych uważany był za zaginionego i dopiero w roku 1906 Antoni Madeyski wykonał dlań symboliczny sarkofag stojący do dzisiaj w nawie katedry.
Z kolei Aleksander Jagiellończyk (zmarły w roku 1506) zażyczył sobie pochówku w katedrze wileńskiej i tam też został pogrzebany. W rezultacie nastąpiła długa, prawie pięćdziesięcioletnia przerwa w ceremoniach funeralnych na Wawelu, gdyż od pogrzebu zmarłego w roku 1501 Jana Olbrachta aż do śmierci Zygmunta Starego nie pochowano tam żadnego władcy. Kiedy więc 1 kwietnia 1548 roku zmarł ten wybitny monarcha, nagle okazało się, że zaginął tekst starego ceremoniału. Poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu, co zmusiło biskupa krakowskiego Samuela Maciejowskiego do opracowania – w porozumieniu z kapitułą i z marszałkiem dworu – nowego dokumentu, zatytułowanego Ordo pompae funebris serenissimi Sigismundi Regis Poloniae. Uległ on następnie rozpowszechnieniu w licznych odpisach, a w roku 1916 przybliżył go Julian Gołąb na kartach pracy pt. Pogrzeb króla Zygmunta Starego. Ten nowy ceremoniał stał się zresztą podstawą do organizowania następnych pochówków królewskich. Był on znacznie bardziej rozbudowany w stosunku do poprzedniego i odpowiadał programowi podobnych ceremonii celebrowanych wówczas na Zachodzie.
Funeralne triduum
Przede wszystkim uroczystości pogrzebowe rozłożono na trzy dni. Rozpoczął je orszak żałobny, który uformował się na zamku wawelskim, by odprowadzić trumnę z ciałem zmarłego króla do miejscowej katedry. W ramach orszaku przewidziano określoną kolejność: na przedzie mieli iść krakowscy żacy, następnie duchowni zakonni i świeccy, wykładowcy Akademii Krakowskiej, kapituła katedralna, asysta biskupia oraz arcybiskup gnieźnieński w towarzystwie biskupów. W ślad za biskupami podążało dwa tysiące ubogich, trzydziestu chorążych dzierżących chorągwie Litwy i Korony, tuż za którymi niesiono mary z trumną w otoczeniu dworzan oraz chłopca trzymającego odwrócony ku ziemi na znak żałoby proporzec z herbami państwowymi. Dalej przewidziano miejsce dla rycerza uosabiającego postać zmarłego monarchy, za którym podążali senatorowie, posłowie oraz dygnitarze niosący insygnia władzy królewskiej wedle kolejności ich ważności (miecz, jabłko, berło i na końcu korona). Wyprzedzali oni rodzinę królewską, choć i ona nie szła ostatnia, gdyż orszak ostatecznie zamykał magistrat miasta Krakowa. Dopiero za miejskimi rajcami postępowały tłumy, których jednak nie wpuszczano do katedry.
W samej katedrze odbyła się jeszcze krótka ceremonia pogrzebowa ze śpiewami i modłami (tzw. „ostatnia stacja”), ale już bez Mszy Świętej. Podczas tejże uroczystości trumna stała na ozdobnym katafalku w nawie głównej, przed konfesją św. Stanisława, a przed samą trumną leżały insygnia. Następnie trumnę spuszczono do grobu, czemu towarzyszyło bicie wszystkich krakowskich dzwonów – z „Zygmuntem” na czele. Co charakterystyczne, spuszczaniem trumny zajmował się sam nowy król wraz z senatorami.
Drugi dzień przewidziano na procesję do sześciu kościołów, do których wprowadzano puste mary, w każdym odprawiając jedną Mszę żałobną celebrowaną przez jednego z obecnych biskupów. Tradycyjnie sypano także groszem dla ubogich. Trzeciego dnia odbyła się jedna Msza żałobna w samej katedrze, ale za to ze wspaniałą oprawą, podczas której do wnętrza świątyni wjechał konno rycerz mający uosabiać zmarłego monarchę, ponadto połamano pieczęcie, laski oraz inne symbole władzy królewskiej.
Przedgrzebalna poczekalnia
Od pogrzebu Zygmunta Augusta do opisanego ceremoniału doszedł jeszcze jeden ważny element, a mianowicie procesjonalne powitanie ciała zmarłego króla przed murami miasta przez dygnitarzy, duchowieństwo i mieszczan, tak się bowiem składało, że kolejni władcy umierali poza Krakowem, co rodziło konieczność sprowadzania ich zwłok.
Powitanie zmarłego nie oznaczało jednak bynajmniej natychmiastowego pogrzebu. Niejednokrotnie ciało króla spoczywało przez wiele dni, a nawet miesięcy w prowizorycznej kaplicy, zanim zostało pogrzebane na Wawelu. Najczęściej rolę takiej kaplicy pełniły: pałac Montelupich na Kleparzu, letnia rezydencja królewska w podkrakowskim Łobzowie i kolegiata św. Floriana.
W tej ostatniej, w okresie od końca sierpnia 1733 roku do 15 stycznia roku 1734 stały aż cztery trumny królewskie, kryjące zwłoki Jana III Sobieskiego i królowej Marii Kazimiery (spoczywających dotychczas w warszawskim kościele kapucynów), a także małego Jana, syna królewicza Jakuba Sobieskiego, oraz Augusta II Sasa. Był to ostatni pogrzeb monarszy odbyty w Krakowie w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Królewskie zwłoki przejściowo gościła w swoich progach również bazylika mariacka w Krakowie. Mowa tu o pogrzebie Władysława IV i nieprzypadkowo użyto słowa „progi”, gdyż trumnę z królewskim ciałem złożono na jedną noc (z 14 na 15 stycznia 1649 roku) na przykościelnym cmentarzu pod specjalnym namiotem – w ogóle nie została wniesiona do bazyliki, lecz od razu poniesiono ją Drogą Królewską do katedry.
Zamki boleści
Już podczas pierwszej wolnej elekcji w roku 1573 uzgodniono, iż koronację nowego króla poprzedzać będzie pogrzeb króla poprzedniego, lecz później, ze względu na okoliczności polityczne, nie zawsze przestrzegano tych ustaleń. Do takiej sytuacji doszło już, na przykład, w roku 1587, gdy zdecydowano się pośpiesznie koronować Zygmunta III z powodu pretensji do polskiego tronu zgłaszanych przez arcyksięcia Maksymiliana Habsburga. Odbyty w dalszej kolejności pogrzeb Stefana Batorego okazał się zarazem ostatnim pochówkiem z trzydniowym ceremoniałem.
Po śmierci Zygmunta III czas trwania uroczystości pogrzebowych zredukowano do jednego dnia, rezygnując z procesji do krakowskich kościołów i łącząc właściwy pogrzeb w katedrze ze sprawowaną tam Mszą Świętą żałobną, podczas której nie zrezygnowano jednak z towarzyszącej oprawy w rodzaju sypania groszem, łamania symboli władzy królewskiej, wjazdu rycerza na koniu i temu podobnych.
W epoce baroku wspomnianą wyżej oprawę uroczystości pogrzebowych uświetniły dodatkowo bogato zdobione castra doloris – „zamki boleści” – wysokie, rozbudowane katafalki zdobione symboliczno-alegoryczną ornamentyką. Największe i najbardziej okazałe budował nadworny architekt Wazów, Giovanni Battista Gisleni. Już z okazji pogrzebu Zygmunta III wystawił on w katedrze wawelskiej castrum doloris, który naoczny świadek uroczystości opisał następująco: Katafalk był czarny, wysoki, pośród kościoła zbudowany, do którego schody były o czterech filarach. Na samym wierzchu aż do samego dołu świece. Także na samym wierzchu Orzeł Biały wisiał, w którym kilkaset lamp po skrzydłach i bokach wisiało. Około schodów katafalkowych z obu stron dwadzieścia świec wielkich białych, w lichtarzach czarnych drewnianych, po brzegach złocistych, zaświecono; także dworzan kilkudziesięciu stało ze świecami.
Jak więc widzimy, ceremonie funeralne królów polskich wymagały nie tylko wielkich nakładów finansowych i umiejętności organizacyjno-protokolarnych, ale też pewnego zmysłu scenograficznego. Dzięki temu jednak tym głębiej zapadały w serca i umysły poddanych.
Artykuł Mariusza Affeka opublikowany został w 17 nr. dwumiesięcznika „Polonia Christiana”. Magazyn jest dostępny na stronach ksiegarnia.piotrskarga.pl i epch.poloniachristiana.pl.