Jak to możliwe, że w sercu Kościoła, jakim jest Kongregacja Nauki Wiary, pracował ktoś taki, jak Krzysztof Charamsa? Osobnik w tak porażający sposób opętany własną homoseksualną skłonnością, czego dowodem jest jego książka „Kamień węgielny. Mój bunt przeciw hipokryzji Kościoła”. Lektura tej publikacji, wydanej przez „Krytykę Polityczną” ostatecznie przekona wszystkich niedowiarków, że dotyczące homoherezji diagnozy stawiane przez ks. prof. Dariusza Oko są prawdziwe!
To, że Charamsa jest homoseksualistą, wiedzą już niemal wszyscy, jego tourne po liberalno-lewicowych mediach odbiło się bowiem szerokim echem. Teraz możemy poznać inne, choć komplementarne z tym, co już wiemy o byłym pracowniku Kongregacji Nauki Wiary, oblicze byłego księdza – narcyza opanowanego natręctwem w kwestii własnej nieuporządkowanej seksualności.
Wesprzyj nas już teraz!
Tej panseksualnej nachalności Charamsy nie sposób nie zauważyć, gdyż jest ona obecna niemal na każdej stronie jego książki. Pojawia się nie tylko w postaci intelektualnych fantasmagorii snutych przez autora, których wspólnym mianownikiem są próby dokonania „homowyłomu” w moralnej nauce Kościoła, lecz także w osobliwych skojarzeniach i gierkach słownych, jak ta pochodząca z rozdziału „Inkwizycja”: Dziś nie postawiłbym już nogi w kongregacji doktryny wiary, eks świętym oficjum, eks świętej inkwizycji, eks świętym indeksie ksiąg zakazanych, eks piekle na ziemi (eks? Jeśli już, to seks!).
Symptomatyczne i wiele mówiące o życiowej postawie Krzysztofa Charamsy są też powody, dla których chciał on pracować w „świętym oficjum”. „Zwykła” praca kapłańska na parafii nie wchodziła w strefę jego zainteresowania. Jako prymus wiedział, że „chce i musi” pracować w Kongregacji Nauki Wiary. Oto wspomina, w charakterystyczny dla siebie sposób: „Realizując tę ambicję, zachowywałem się dokładnie tak jak stereotypowy samiec, któremu śpieszno do zdobycia władzy, a połowiczne zwycięstwa go nie satysfakcjonują. Chciałem zdobyć najbardziej tajemniczą część Watykanu, chciałem żeby była moja”. Z czasem jednak Kongregacja rozczarowała przekonanego o swej intelektualnej potędze Charamsę, który nie waha się określać jej mianem „watykańskiego KGB”. Jednak tym, co najczęściej zaprzątało jego myśl, był jednak… homofobiczny charakter Kongregacji.
Odchodząc od osoby Krzysztofa Charamsy stanowiącej doskonałą ilustrację i egzemplifikację tego, co o homoseksualistach mówi ks. prof. Dariusz Oko, warto zwrócić uwagę na to, co w tej historii najstraszniejsze. Na „dziedzictwo”, które może pozostawić za sobą ten były pracownik watykańskich struktur i wykładowca akademicki pracujący niegdyś na dwóch rzymskich uniwersytetach. Tym spadkiem mogą być fatalnie uformowane umysły jego podopiecznych. Trudno bowiem sobie wyobrazić – o czym wie każdy, kto choć raz stanął za akademicką, bądź szkolną katedrą – sytuację całkowitego oderwania głoszonych treści od osoby nauczyciela. Nie ma zatem wątpliwości, że wypełniające książkę „Kamień węgielny”, a zmierzające do uzasadnienia homoherezji intelektualne hołubce, już wcześniej trafiły do uszu studentów Krzysztofa Charamsy.
Istnieje zatem obawa, że coś z tego „dziedzictwa” mogło w ich głowach pozostać. Zatem konieczna jest, o ile nie podjęto się jeszcze tego zadania, operacja pilnej „decharamsyzacji”, której zasadniczymi krokami powinny być primo prześledzenie kariery byłego duchownego, tak aby móc odpowiedzieć szczerze na pytanie, czy Charamsa tak dobrze skrywał swe homoskłonności, czy też mógł liczyć na wsparcie grupy określanej mianem „lawendowej mafii”, i secudno dokonanie kwerendy wszelkich dokumentów, artykułów i innych śladów aktywności intelektualnej suspendowanego księdza, pod kątem ich szkodliwości dla formacji kapłańskiej.
Lektura „Kamienia węgielnego”, mimo wielu momentów wywołujących niesmak, czy poczucie zażenowania, jest zdecydowanie pożyteczna. Między innymi dlatego, aby w pełni docenić zapobiegliwość papieża Benedykta XVI, za którego pontyfikatu powstała Instrukcja Kongregacji Edukacji Katolickiej nt. kryterium rozeznawania powołania u osób z tendencjami homoseksualnymi ubiegających się o przyjęcie do seminarium i dopuszczenia do święceń, którą Charamsa bezpardonowo, jak i samego papieża atakuje. Dokument stawia sprawę jasno – osoby praktykujące homoseksualizm, wykazujące głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tak zwaną kulturę gejowską do seminariów nie mogą być przyjmowane. Tak zdecydowane postawienie sprawy było krokiem milowym w trudnym procesie zmagania się z homoherezją. Nie dziwi więc fakt, iż wzbudziło wściekłość w „tęczowych” kołach, czego dowodem są deklaracje Charamsy. Oczywiście homolobby nie złożyło broni, czego dowodem była promowana przez tzw. katolików otwartych akcja „Przekażcie sobie znak pokoju”. Bolesną konstatacją pozostaje fakt, iż do tej pory za udział w niej nie pociągnięto do żadnej odpowiedzialności redakcji „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”…
Kościół przez wieki swego istnienia doświadczył wielu bolesnych ciosów zadawanych przez wrogów. Bez wątpienia zawsze najniebezpieczniejszymi są te pochodzące z jego wnętrza. Agresor, jak nikt zna słabe punkty i wie, gdzie precyzyjnie zaatakować. Można i trzeba te ataki odpierać. Jak przy każdym zranieniu konieczna jest także skuteczna dezynfekcja ugodzonego miejsca, tak aby pod blizną nie wytworzyło się nowe ognisko zapalne. Sprawa Krzysztofa Charamsy, choć obecnie przycichła, nadal może stać się zarzewiem kolejnego pożaru.
Łukasz Karpiel