Trudno powiedzieć, czy twórcy chaosu zaistniałego w XVIII czy XX wieku wyobrażali sobie, jak będzie wyglądała rewolucja francuska, bolszewicka bądź też hitlerowski nazizm. Podobnie nie wiemy, czy współcześni postmoderniści zdają sobie sprawę z konsekwencji świata, który próbują zbudować – mówi Barbara Stanisławczyk, pisarka, publicystka, wykładowca akademicki, autorka książki, pt. „Kto się boi prawdy? Walka z cywilizacją chrześcijańską w Polsce”.
Wesprzyj nas już teraz!
Tytuł najnowszej Pani książki sugeruje, że traktuje ona o walce, którą wrogowie Kościoła toczą przeciwko chrześcijańskiemu dziedzictwu w naszym kraju. Faktycznie jednak otrzymaliśmy do rąk drobiazgową monografię kolejnych etapów rewolucji prowadzonej w skali uniwersalnej. Jakie były etapy, kolejne milowe kroki na drodze tej wielowiekowej destrukcji?
Pierwszym jej podstawowym krokiem było rozbicie chrześcijaństwa w trakcie reformacji i zmiana koncepcji świata. Nowożytność zakwestionowała wówczas istnienie obiektywnej prawdy, w której posiadaniu jest Stwórca, a zarazem podważyła jednoznaczność dobra i zła. W centrum postawiono człowieka, któremu oddano władzę decydowania w sprawach Boga, porządku świata i ładu moralnego. Była to pierwsza próba zmodyfikowania chrześcijaństwa, przede wszystkim zniszczenia papiestwa.
Od tamtego właśnie momentu rozpoczął się proces destrukcji, w różnych okresach przybierającej rozmaite formy. Zaczęły powstawać kolejne utopijne ustroje: w XVIII wieku nastąpiła rewolucja francuska, po latach przyszedł czas rewolucji październikowej i komunizmu, jeszcze później neomarksiści wszczęli rewolucję kulturową, do której hasło rzucił Antonio Gramsci. Stało się to, gdy lewica doszła do wniosku, że siłowa forma przewrotu bolszewickiego nie przyniosła oczekiwanego efektu, należy zatem użyć innych sposobów by zmienić cały chrześcijański system etyczno-moralny oraz zaprojektować i wprowadzić w życie koncepcję „nowego człowieka”.
Od tamtego czasu trwająca ciągle rewolucja kulturowa przyjmuje rozmaite postaci. W XX wieku szkoła frankfurcka opracowała i wprowadziła całą teorię krytyki kultury. Mieliśmy do czynienia z kontrkulturą lat 60.. Obecnie liberalna lewica na różnych frontach próbuje destabilizować cywilizację chrześcijańską, czy też – według terminologii Feliksa Konecznego – łacińską.
Na jakich płaszczyznach dokonuje się ów przewrót?
Na bardzo wielu, ostatnio chociażby na polu semantycznym, poprzez przedefiniowywanie pojęć takich jak naród, wolność, rodzina, Bóg. Za tym idą próby zmiany rzeczywistości, którą owe pojęcia określają; demontowanie wspólnot, w szczególności narodowych, dekonstrukcja rodziny. Dokonuje się też zmian w sferze wiary i religii. Mam na myśli próbę postępującej wciąż destabilizacji. Polega ona w pierwszym etapie na tzw. otwarciu Kościoła, czyli dokonującej się jego liberalizacji, inicjowanej także od wewnątrz.
Z kolei na polu porządku moralno-prawnego, od dłuższego już czasu zaobserwować można, iż to nie moralność jest podstawą prawa, lecz prawo traktuje się jako źródło moralności. Zarówno podczas II wojny światowej, jak i w okresie komunizmu kończyło się to tragicznie, ludzie mordowani byli w majestacie prawa. Jeśliby w chwili rozliczeń niemieckiego nazizmu postępować konsekwentnie i przyłożyć do popełnianych wówczas zbrodni taką właśnie miarę, należałoby uniewinnić zbrodniarzy, na przykład dokonujących Holokaustu, ponieważ postępowali oni zgodnie z ustawami obowiązującymi w III Rzeszy. Takie właśnie są pułapki marksistowskich i neomarksistowskich, lewicowych teorii, często niespójnych i groźnych.
Takie pojęcia jak reformacja, oświecenie, rewolucja francuska, czy też postaci typu Woltera, Robespierre’a, Lutra, Freuda trudno nazwać pozytywnymi „bohaterami” Pani książki. Człowiek, którego wiedza ograniczona jest do wykładu serwowanego przez państwową szkołę może odnieść wrażenie, że czyta historię à rebours, bo z oficjalnej edukacji wyniósł w odniesieniu do wspomnianych osób czy prądów wyłącznie pozytywne skojarzenia.
Owszem, występują one w podręcznikach jako przejawy, wręcz symbole postępu, tolerancji, nowoczesności, przeciwstawianych katolickiej ciemnocie, zabobonowi, wstecznictwu. Ów podział na „nowoczesność” i „staroświeckość” czy „zacofanie” jest po prostu polityczną metodą, tak starą jak stare są próby podziału i zdemontowania świata chrześcijańskiego. To również metoda bardzo skuteczna, gdyż oddziałuje na odbiorców mocno i sugestywnie. Sami postmoderniści, chociażby Zygmunt Bauman, przyznają, że wprowadzenie do dyskusji podziału na to, co nowoczesne – pozytywne oraz to, co stare – godne zapomnienia, a nawet potępienia, służy umotywowaniu pewnych projektów politycznych. Sposób ten bazuje na naturalnym, ludzkim pragnieniu podążania z duchem czasu; kierowania się ku rozwojowi, nie zaś cofania się. Tak było w czasie reformacji i renesansu, tak było w oświeceniu, kiedy ukuty został stygmatyzujący termin „ciemnogród”. Tak jest również teraz, nic się w tej materii przez wieki nie zmieniło. Trzeba mieć tego świadomość i… robić swoje.
Z tego priorytetu „robienia swojego” zrodził się pomysł mojej książki. Nie zamierzałam pisać à rebours, żeby się komuś przeciwstawić czy żeby coś udowodnić. Zamysł mojej książki polegał na dokonaniu analizy współczesnych zjawisk społeczno-politycznych, ponieważ w prowadzonym dotychczas dyskursie owe zjawiska nie zostały dostatecznie opisane i wyjaśnione. Dokonywane próby opisu były fragmentaryczne, a często niespójne, i w efekcie, w kontekście całości niezrozumiałe. Nierzadko, sformułowane na sposób „nowoczesny”, czyli zgodny właśnie z nurtem obowiązującej ideologii. Słowem – są dalekie od prawdy.
W związku z tym postanowiłam dokonać własnej analizy nie kierując się żadną ideologią, lecz tym, co stanowi istotę poszukiwania – docieranie do prawdy. Okazało się w trakcie moich badań, że trzeba sięgnąć daleko w głąb czasu, gdzie tkwią źródła i przyczyny obecnego stanu naszej cywilizacji. Poszłam tym tropem. Zadaniem, jakie sobie postawiłam było zrozumienie istoty dokonujących się procesów i zjawisk. Dokonałam ich syntezy.
Obficie cytując głosicieli destrukcyjnych prądów i ukazując ich postaci z nieznanej ogółowi strony wytrąca Pani oręż potencjalnym oskarżycielom mogącym zarzucić książce głoszenie spiskowych teorii.
Nauka dawno obaliła, na przykład, odkrycia i tezy Freuda, Kinsey’a czy reprezentantów szkoły frankfurckiej, ale w dalszym ciągu nie mówi się o tym głośno. Natomiast wywody postmodernistów są autodemaskacją w czystej postaci. Gdy zaś chodzi o spiskową teorię dziejów, odwołam się do Gustava le Bona, który powiedział, że kilka haseł wbitych do głowy za młodu wystarczy, by na całe życie oduczyć myślenia. Określenie „spiskowa teoria dziejów”, tak samo jak polityczna poprawność, jak wypaczone pojęcie „tolerancji” używane w charakterze metody politycznej, to hasła i metody, które mają oduczyć myślenia i zamknąć umysły. Mają zamknąć oczy, zatkać uszy, uczynić człowieka ślepym i głuchym. Ktoś, kto poświęca czas na badanie zjawisk społeczno-politycznych, kulturowych, czy też historii, musi odrzucić te wszystkie fałszywe slogany, w przeciwnym bowiem razie straci tylko czas. To już pożyteczniejszym byłoby, gdyby zajął się sadzeniem kwiatów albo zamiataniem ulicy.
Jaki ostateczny cel przyświeca siłom dążącym do zdemontowania cywilizacji chrześcijańskiej?
Nowożytna nauka mówi o człowieku jako o „czystej tablicy”, którą można zapisać, zaprogramować. Człowiek ma stać się produktem kulturowym. Genderyzm głosi nawet, że również płeć jest determinowana kulturowo, nie zaś biologicznie. Takie nauki jak behawioryzm mówią o tym, iż człowiek działa na zasadzie bodziec-reakcja, czyli można wykształcić w nim pożądane odruchy. To się w dużym stopniu udaje, ale jest skuteczne tylko do pewnego momentu. O ile bowiem tzw. postępowa nauka zakwestionowała istnienie natury człowieka, to przecież ta de facto istnieje i broni się przed usiłowaniami stworzenia go niejako na nowo.
Zmiany, o których mówimy, mają w swoim założeniu doprowadzić do wytworzenia tak zwanego globalnego „rojowiska”, zamieszkałego przez ludzi o płynnej tożsamości, oderwanych od wspólnoty, od rodziny, od moralności, od cywilizacji, w których się urodzili. Chodzi o stworzenie cywilizacji nowej, dotąd nieokreślonej, nienazwanej, niespójnej, bo sama ideologia liberalno-lewicowa jest chaotyczna i niejednorodna. Kwestionuje istnienie obiektywnej prawdy, a przecież stwierdzenie, że prawda nie istnieje, ma charakter absolutny. Niespójność jest jednak jednym z założeń postmodernizmu, pytanie tylko, do czego taki chaos ma doprowadzić. Czy sami konstruktorzy tej ideologii odpowiedzieli sobie na pytanie o jej ostateczny cel? Trudno powiedzieć, czy twórcy chaosu, jaki zaistniał w XVIII czy XX wieku wyobrażali sobie, jak będzie wyglądała rewolucja francuska, bolszewicka czy hitlerowski nazizm. Podobnie nie wiemy, czy współcześni postmoderniści zdają sobie sprawę z konsekwencji świata, który próbują zbudować. Dążą jednak do fragmentacji rzeczywistości, fragmentacji nauki, wykreowania człowieka z płynną tożsamością. Wszyscy mają czuć się „równi” i „wolni”, ale to tylko teoria, bo wolność zdefiniowana na sposób liberalny, wolność „od”, rozumiana jako obalanie kolejnych ograniczeń, zobowiązań, barier prowadzi do sytuacji, w której państwo pełni rolę policjanta. Państwo liberalne zmierza w kierunku „miękkiego totalitaryzmu”, czy też totalitaryzmu w „białych rękawiczkach”. Tylko takie może dać sobie radę z nadmiarem wolności podarowanej człowiekowi i przeprowadzić zamierzony ideologiczny cel.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Roman Motoła