28 marca 2013

Męka Zbawiciela – prawda nie znosi banału

Męka Jezusa Chrystusa to nie kiczowaty oleodruk, na którym Pan wznosi słodko oczy do nieba a po czole spływa Mu pojedyncza kropelka krwi. To strugi krwi i nieopisany ból, to żywe ciało rwane żelazem, to huragan nieokiełznanych emocji.

 

Realizując dziewięć lat temu jeden z najważniejszych filmów w historii kinematografii – Pasję Jezusa Chrystusa – hollywoodzki aktor i reżyser Mel Gibson nie tylko, ku zdumieniu wielu, odniósł ogromny sukces komercyjny (przy zaledwie kilkudziesięciomilionowym budżecie produkcja przyniosła sześćset milionów dolarów zysku), ale też zdołał dokonać czegoś, co na przestrzeni wielu dekad nie udało się ogromnej rzeszy kaznodziejów i rekolekcjonistów: w roku 2004 ostatnie dwanaście godzin życia Jezusa Chrystusa stało się tematem publicznej debaty daleko wykraczającej poza sferę kościelną.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Tak więc, niektórzy bibliści zapałali świętym oburzeniem z powodu niezgodności gibsonowskiej wizji z najnowszymi trendami archeologii (zgodność z Ewangelią to dla nich sprawa trzeciorzędna, wszak – ich zdaniem – Ewangelia to tylko kawałek literatury pięknej, więc niech się Ewangelia nie wymądrza, bo co tam Ewangelia wie!). Nie brakło duchownych, którzy z kolei zarzucili obrazowi Gibsona nadmierną (sic!) wierność Ewangelii. Liczni agnostycy i ateiści ganili reżysera za rzekome wypaczenie sensu misji Jezusa Chrystusa. Najmniej twórczy w krytyce okazali się – niektórzy – Żydzi piętnujący Pasję jako rozsadnik antysemityzmu. Najbardziej za to wygłupiły się świeckie media, zarzucając filmowi nadmierną brutalność (niejednokrotnie piórami i ustami tych samych redaktorów, którzy pod niebiosa wychwalają twórców najohydniejszych i w okrucieństwie swym najbardziej perwersyjnych obrazów ociekających krwią i mózgiem) do wtóru „urażonej wrażliwości” widzów, którzy z lubością zagryzają popcornem sceny ćwiartowania ludzi łańcuchową piłą i nawiercania ich głów wiertarką udarową.

 

Narzędzie Nowej Ewangelizacji

 

Na szczęście – jak mówi stare przysłowie – psie głosy nie idą w niebiosy, a The Passion of the Christ to Wielki Film, perfekcyjnie zrealizowany, z ogromnym smakiem nawiązujący do największych dzieł malarstwa sakralnego, przemyślany pod względem teologicznym, charakteryzujący się wielką dbałością o ewangeliczne szczegóły. Ale nie w tym tkwi jego siła, a w szczerości i bezpretensjonalności. Mela Gibsona opowieść o Męce Chrystusowej to osobiste świadectwo wiary, gorąca modlitwa i bardzo tradycyjne nabożeństwo Drogi Krzyżowej odprawione z potrzeby serca. Gibson nie intelektualizuje, nie wtłacza Jezusa – jak na przykład Franco Zeffirelli – w ciasne ramy wyobraźni i światopoglądu socliberalnego inteligenta, nie każe Mu wygłaszać herezji budzących sprzeciw piątoklasisty (oczywiście takiego, który na katechezie nie sypia, lecz uważnie słucha). Dlatego przesłanie Pasji wywiera tak mocne wrażenie. Prosta historia, tradycyjna fabuła przedstawiona za pomocą najnowocześniejszych środków inscenizacyjno-narracyjnych dobitnie świadczy, iż Gibson w pełni pojął nawoływanie bł. Jana Pawła II do Nowej Ewangelizacji.

 

Bo do Nowej Ewangelizacji nie potrzeba – jak się wydaje niektórym nowoczesnym teologom – nowej Ewangelii, nowego Jezusa czy nowego chrześcijaństwa. Stare z powodzeniem wystarczą. Do Nowej Ewangelizacji potrzeba natomiast ognia, żaru, blasku, światła, wichru i pożaru. Nie da się zapalić świata, mając w sobie mniej ognia niż zwilgotniała zapałka, zwłaszcza, gdy wokół materiał niemal całkowicie ognioodporny…

 

Do Nowej Ewangelizacji w ogóle nie potrzeba wiele; wystarczy pochylić się nad Ewangelią, nad całą Biblią, i z uwagą czytać. A potem opowiadać innym, co się wyczytało, przemyślało, przemodliło. Wszak wiara rodzi się z tego, co się słyszy (Rz 10, 17).

 

Żywa litera Pisma Świętego

 

Gibsonowska Pasja tchnie żywą literą Pisma Świętego, rozwijając przed oczyma widzów nie tylko zwoje Ewangelii i Listów Apostolskich, ale też Proroków, Psalmy, Torę.

 

Czyż bowiem patrząc na okrwawionego Jima Caviezela nie widzimy Tego, który nie miał wdzięku ani też blasku, aby chciano na niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, mąż boleści oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarz zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy go za nic (Iz 53, 2-3)?

 

Czyż na ów widok nie budzi się w naszej pamięci wspomnienie słów: Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem (Iz 50, 6)? Czy nie wyrywa się z ust naszych pytanie: Cóż to za rany masz na ciele?, choć przecież góry znamy odpowiedź: Tak mnie pobito w domu moich najmilszych (Za 13, 6)?

 

Czy, kiedy z kipiącego wrogością tłumu wybiega Sabrina Impacciatore, by z białą chustą w dłoni pochylić się nad odartym z człowieczeństwa ochłapem ludzkiego mięsa, nie dociera do nas pełnia wyznania: Ja jestem robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgardzony przez lud. (…). Przebili ręce i nogi moje, policzyć mogę wszystkie moje kości (Ps 22, 7; 17)?

 

Czy wreszcie skamieniałe z bólu oblicze Mai Morgenstern, na którym dopiero teraz maluje się pełne zrozumienie Symeonowego proroctwa – a twoją duszę miecz przeniknie (Łk 2, 35) – nie woła: Wszyscy zdążający drogą przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść podobna do tej, co mnie przytłacza (Lm 1, 12)?

 

Rekolekcje nazbyt krwawe?

 

W roku 2004 Mel Gibson zaproponował światu chrześcijańskiemu rekolekcje. Tak właśnie – rekolekcje! Funkcjonujące do dziś w terminologii kościelnej średniowieczne słowo recollectio – „wewnętrzne skupienie” pochodzi od recolligere – „przypominać”. Artysta chciał przypomnieć chrześcijanom, czym naprawdę była Męka Pańska.

 

Warto w tym miejscu wtrącić krótką refleksję na temat tytułu. Szkoda, że na język polski nie przetłumaczono go jako Męka Zbawiciela, albowiem słowo pasja nie oddaje pełni kryjącej się w nim treści teologicznej; pasja w polszczyźnie to wszak namiętne zamiłowanie do czegoś, przedmiot czyjejś namiętności, silny gniew, furia (czyjąś pasją może być, na przykład, dłubanie w nosie; można też zakląć z pasją nic nie wydłubawszy). Szkoda, że temat filmu nie został mocno wyartykułowany już w tytule, może wówczas nie słyszałoby się żalów, iż zabrakło w nim przesłania miłości. Nonsens! Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15, 13).

 

Pasja Gibsona ocieka krwią. Ale przecież przez krew Jego mamy odkupienie (Ef 1,7). Ponadto czy ktokolwiek kiedykolwiek widział subtelny rozlew krwi? Albo łagodne tortury czy estetyczną kaźń? Bóg cierpiał dla naszego zbawienia niewyobrażalną mękę – my jednak niespecjalnie mamy ochotę o tym pamiętać. Nie chcemy spojrzeć prawdzie w oczy – cóż bowiem byśmy zobaczyli? Dokładnie to, co pokazał Gibson. Bo kiedy zakończony ołowianymi kulkami i haczykami bykowiec przecina skórę, to naokoło tryska krew; kiedy człowiekowi wtłaczają na głowę koronę z gałęzi najeżonych kilkucentymetrowymi kolcami, to potoki krwi zalewają oczy i całą twarz; kiedy się pada twarzą na ostre kamienie, to ze zmiażdżonych ust wypadają połamane zęby; kiedy ciężkie młoty wbijają w żywe ciało grube na palec kilkucalowe gwoździe, by przeszły na wylot nie tylko przez nadgarstki, ale też przez umieszczoną pod nimi grubą belkę, to całym ciałem rzucają wstrząsy, przy których atak epilepsji jawi się łagodnym dreszczykiem, a z gardła mimowolnie wyrywa się nieludzki skowyt. A kiedy potem belkę ową wraz z przybitym do niej człowiekiem oprawcy jednym rzutem odwracają na drugą stronę, by zakrzywić gwoździe…

 

W scenach biczowania, ukoronowania cierniem, dźwigania krzyża oraz męki i śmierci Jezusa nie ma ani cienia umowności – momentami widz traci orientację, czy to, co widzi na ekranie, jest filmem fabularnym czy reportażem. I w tym właśnie należy upatrywać największej zasługi Pasji według Mela Gibsona – w tym, że z ekranu tchnie najprostsza prawda. Choćby najbrutalniejsza. Ale tak to się właśnie odbyło. Nie inaczej bowiem przejawia się nienawiść, nie inaczej zachowują się ludzie dyszący żądzą krzywdy bliźniego.

 

Twórcy filmu nie zamierzali bynajmniej epatować nikogo okropnościami, grozą czy naturalizmem środków wyrazu, lecz za pomocą maksymalnie realistycznego – przeto więc drastycznego – przedstawienia Jezusowej męki i śmierci wyrwać chrześcijan Zachodu ze stanu błogiego skonwencjonalizowania prawd wiary, w którym sobie beztrosko wegetują zawinięci w bezpieczny kokon symbolu, konwencji i – nie oszukujmy się – banału. Chodziło o przypomnienie rozleniwionym duchowo wyznawcom Chrystusa, że za wielką cenę zostali wykupieni (1 Kor 6, 20), nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa (1 P 1, 18-19). Skoro Bóg własnemu Synowi – ba! samemu Sobie – przeznaczył tak okrutny los dla naszego dobra, to ile musimy znaczyć w Jego oczach! Jakże musimy Mu być drodzy, skoro tak drogo za nas zapłacił!

 

Mel Gibson et consortes postawili sobie za zadanie wstrząsnąć światem chrześcijańskim i zmusić go do odpowiedzi na podstawowe pytanie: w co wierzymy? Trzeba przyznać, że plan ów się powiódł. Trudno (o ile nie jest to zupełnie niemożliwe) przejść obok filmowej Pasji obojętnie. Zbyt daleka bowiem okazuje się ta wizja od wszystkiego, do czego przez całe pokolenia przywykliśmy – od kiczowatych dróg krzyżowych na ścianach wielu kościołów, od „świętych obrazków”, na których Ukrzyżowany wznosi słodko oczy do nieba a po czole spływa Mu pojedyncza kropelka krwi, nawet od recytowanej w codziennym pacierzu lakonicznej formuły: umęczon pod Ponckim Piłatem, niezdolnej przez swą archaiczną formę rozwinąć przed oczyma dusz naszych żadnego obrazu. Po obejrzeniu gibsonowskiej wizji Męki Pańskiej, mając po powiekami sceny torturowania Jezusa, nie da się już lekko a bezmyślnie odklepać składu apostolskiego…

 

I ja tam byłem

 

Sugestywne sceny tortur uświadamiają ponadto, jak nietrafiony okazał się wysuwany wobec filmu zarzut antysemityzmu. Obraz Gibsona bowiem – jak mało które z przedstawień Męki Pańskiej na przestrzeni wieków – pokazuje, iż oprawcami Jezusa byli rzymscy żołnierze. W przeciwieństwie do licznych przykładów malarstwa pasyjnego, gdzie wznoszących bicze i kije oraz wbijających w ciało Pana ciernie i gwoździe spowija renesansowo-barokowa nijakość, widzimy mężczyzn odzianych w barwę, zbroje i hełmy rzymskich legionów. Oto podszyci strachem okupanci, którzy – choć niedawno stłumili powstanie podbitego ludu – wciąż się boją i ten strach wyładowują na Bezbronnym. Dlatego w wykrzywionych furią, toczących pianę nienawiści wilczych pyskach legionistów dostrzegamy dzikie mordy enkawudzistów, gestapowców, ubeków, zomowców…

 

Ale przecież to nie sama furia oprawców przyczyniła niewypowiedzianej męki Zbawicielowi, lecz ciężar grzechów ludzkości. Naszych grzechów. Najpełniej wyraził to prorok Izajasz, wołając, iż On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści (…).On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. (…) Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich (Iz 53, 4-6). Jeszcze prościej mówi o tym współczesna pieśń pasyjna: To nie gwoździe Cię przebiły, lecz mój grzech. To nie ludzie Cię skrzywdzili, lecz mój grzech. Choć tak dawno to się stało, widziałeś mnie.

 

Amerykański pisarz katolicki William E. Barrett na kartach powieści zatytułowanej Czarnoksiężnik opisał wyimaginowany obraz przedstawiający Jezusa prowadzonego na ukrzyżowanie, pod gradem kamieni, wśród obelg i wyzwisk – obraz niezwykły, albowiem każdy oglądający go dostrzega w rozjuszonym tłumie swoją własną twarz.

 

Natychmiast zobaczyłem siebie. Znajdowałem się w trzecim rzędzie ludzi odpychanych przez Rzymianina z puklerzem. Odszedłem o krok od ustępujących dwóch pierwszych rzędów, żeby pochylić się i podnieść coś do rzucenia. Już zaciskałem palce na odłupanym kawałku płyty, który mieścił mi się w dłoni. I chyba mamrotałem obelżywie.

 

I ja też tam byłem. Przybity do sąsiedniego krzyża bluzgałem: Czyż ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas (Łk 23, 39). I ciebie, bracie, też tam widziałem – nadęty, na szeroko rozstawionych nogach, ryczałeś szczerząc zęby: Ejże ty, który burzysz przybytek i w trzy dni go odbudowujesz, zejdź z krzyża i wybaw samego siebie! (Mk 15, 29).

 

A za chwilę mrok ogarnął całą ziemię (Mk 15, 33), ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać (Mt 27, 51), słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek (Łk 23, 45). Dokonało się! (J 19, 30).

 

Jerzy Wolak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij