Wycofując się stopniowo z polityki Angela Merkel rozpoczyna w Niemczech nową epokę. Choć ustępującej szefowej CDU nie powinniśmy szczególnie żałować, to może zdarzyć się tak, że wywołany przez jej krok kryzys przyniesie niekorzystne dla Polski zmiany.
Odłożone w czasie samobójstwo
Wesprzyj nas już teraz!
Angela Merkel podpisała na siebie wyrok politycznej śmierci decydując się latem 2015 roku na otwarcie granic dla islamskich imigrantów. Do dziś nie ma wystarczająco przekonujących wyjaśnień motywów jej ówczesnego działania. Naciski biznesu? Odruch moralny? Chęć zaleczenia powojennej traumy? Wyrachowanie i kalkulacja obliczona na pozyskanie lewicowego elektoratu? Jedno jest pewne: efekt był katastrofalny i na trwałe zmienił niemiecką politykę. Koniec Merkel wieszczono już na początku 2016 roku, gdy okazało się, że Niemcy nie będą w stanie opanować należycie skutków decyzji o otwarciu granic dla mas uchodźczych. Wielu komentatorów głosiło, że kanclerz nie dotrwa nawet do wyborów w 2017 roku. Były to sądy nieco przedwczesne, co widział każdy, kto zadał sobie trud przeanalizowania sondaży. Mimo wszelkiej krytyki większość społeczeństwa nadal ufała Merkel – i nie widziała dla jej rządów żadnej alternatywy. Oczywiście, głównie dzięki sprytnym działaniom usłużnych mediów, gotowych manipulować faktami tak, by łagodzić prawdziwy obraz sytuacji w społeczeństwie. Przykładem tej praktyki pozostanie na zawsze kilkudniowe milczenie prasy i telewizji po ekscesach seksualnych, jakich uchodźcy dopuścili się w noc sylwestrową w Kolonii. W każdym razie: choć w CDU iskrzyło coraz ostrzej, Merkel wciąż się trzymała. Udało jej się o kilkadziesiąt miesięcy przedłużyć agonię.
Początek końca. Pyrrusowe zwycięstwo wyborcze
Kanclerz poprowadziła chadecję do wyborów parlamentarnych w 2017 roku – i poniosła bolesną porażkę. Wówczas rozpoczęła się bezpośrednia faza jej upadku. Chadecja zwyciężyła, otrzymując jednak poparcie o 8,6 proc. mniejsze niż cztery lata wcześniej. Nikt nie miał wątpliwości, że odpowiada za to polityka migracyjna rządu CDU/CSU-SPD. Wyborcy ukarali też socjaldemokrację, która straciła 5,2 proc. poparcia. Zyskały dwie przede wszystkim partie: liberalna obyczajowo i wolnorynkowa FDP oraz zajadle antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec. Przyszłość pokazała, że wzrost popularności liberałów był krótkotrwały. Co innego AfD. Dla chadecji Alternatywa jawiła się jako największe zagrożenie, to do niej głównie przechodzili rozczarowani wyborcy CDU.
Merkel ogłosiła, że nowy rząd pragnie utworzyć z FDP – oraz z Zielonymi. Plan współpracy chadeków ze skrajną lewicą wydawał się absurdalny; jak konserwatywna, mieszczańska partia miała porozumieć się z ekologicznymi neomarksistami? Merkel miała jednak swoje powody, o których niżej; negocjacje w każdym razie i tak rozbiły się o niechęć liberałów. Ich szef Christian Lindner był zdania, że wchodzenie do tego rządu, skazanego na poważne tarcia wewnętrzne, będzie błędem i w ostatecznym rozrachunku przyniesie partii straty. W tej sytuacji SPD zmieniła stanowisko i zawiązano ponownie tak zwaną wielką koalicję. Tym razem socjaldemokraci otrzymali od silnie osłabionej Merkel więcej, niż poprzednio – w tym resort finansów. Wzrosła też pozycja CSU. Kanclerz znalazła się w trudnej sytuacji. Mimo zwycięskich wyborów okazało się, że CDU ma coraz gorszą pozycję. Koalicja od początku była zresztą dość niepewna i natychmiast zaczęły wstrząsać nią silne kryzysy, zwłaszcza na tle polityki migracyjnej. Napięcie eskalowała bawarska chadecja, CSU, przez cały rok 2018 przygotowująca się do październikowych wyborów w landzie, w których musiała uporać się z silną konkurencją ze strony AfD. Stąd szef CSU Horst Seehofer postawił na dość ostry kurs w polityce migracyjnej i prowokował starcia z SPD.
Konflikty i krańcowe wyczerpanie
Wkrótce na Merkel spadły silne ciosy. Najpierw we wrześniu rozgorzał ostry spór o postać szefa kontrwywiadu, Hansa Georga Maaßena. Maaßen pozwolił sobie na niedwuznaczną krytykę Merkel, wprost podważając w mediach jej wiarygodność. Swoimi słowami wymierzonymi zarazem w lewicową narrację o uchodźcach naraził się przy tym lewicy. SPD i część CDU popierająca Merkel próbowały usunąć go z życia politycznego. Na skutek twardej postawy ministra spraw wewnętrznych i szefa CSU, Horsta Seehofera, udało się to tylko częściowo. Zawarto kompromis, w myśl którego Maaßen stracił stanowisko szefa kontrwywiadu, ale został w zamian wiceministrem spraw wewnętrznych u Seehofera. To był tylko prztyczek w nos Merkel. Wkrótce otrzymała siarczysty policzek – i to ze strony własnej partii. Pod koniec września CDU i CSU wybierały przewodniczącego frakcji w Bundestagu. Kandydatem Merkel był sprawujący tę funkcję od 13 lat Volker Kauder. W tajnym głosowaniu przepadł, przegrywając stosunkiem 112 do 125 głosów z Ralphem Brinkhausem, kandydatem forsowanym przez przeciwników kanclerz i przez CSU. Niemiecka prasa była powszechnie zaskoczona takim przebiegiem głosowania, ale komentatorzy wyciągali słuszny wniosek: to koniec Merkel, jej dni są policzone.
Bawaria i Hesja, czyli śmiertelny cios
Rzeczywiście, w październiku odbyły się podwójne wybory lokalne – w Bawarii i Hesji. W obu głosowaniach zwyciężyła chadecja, ale ponosząc olbrzymie straty na rzecz AfD – oraz Zielonych. Tu widać doskonały zmysł polityczny Merkel. Po wyborach do Bundestagu w 2017 roku kanclerz forsowała koalicję z tą partią, dysponując najpewniej analizami, które w tym radykalnym i odległym z pozoru od CDU ugrupowaniu kazały upatrywać potencjalnego celu migracji wyborców chadecji. Kanclerz od lat kierowała swoją partię na lewo i była w stanie wytrzymać politycznie odpływ najbardziej prawicowych wyborców do AfD, wiedziała jednak, że strata także liberalnego elektoratu będzie jej końcem. Planowana koalicja rządowa miała zneutralizować to zagrożenie. Nie udało się. W Bawarii CSU straciła 10,2 proc. wyborców, w Hesji CDU – aż 11,3 procent, z czego blisko połowę na rzecz AfD, drugie tyle – właśnie na rzecz Zielonych. Tuż po wyborach ogólnokrajowe sondaże dawały CDU zaledwie 25 proc. poparcia – to prawie 8 proc. mniej, niż w ubiegłorocznych wyborach. Zieloni notowali poparcie na poziomie 20 proc. – o 11 procent więcej, niż rok temu! W górę poszła także AfD, wspierana przez od 16 do 18 proc. wyborców, znowu o kilka procent więcej niż w październiku 2017…
Kto następny?
Merkel ogłosiła wobec tego, że podczas grudniowych wyborów na przewodniczącego partii nie będzie ubiegać się o reelekcje. Według niemieckiej prasy jej przeciwnicy w partii mówią, że i tak nie miałaby szans na zwycięstwo. Nie wiadomo, czy wieloletniej szefowej chadecji uda się dokończyć kadencji jako kanclerz. Przekonuje, że chce to zrobić, ale wiele zależy od tego, kto przejmie po niej partię. Jeżeli będzie to faworytka Merkel, awansowana niedawno na sekretarz generalną partii Annegret Kramp-Karrenbauer, to taka dwuwładza jest możliwa. W wyborach kandydują jednak także dwaj krytycy Merkel. To minister zdrowia, młody Jens Spahn, i niezwykle doświadczony finansista, przez ostatnie lata trzymający się na uboczu bieżącej polityki Friedrich Merz. Jeżeli zwycięży któryś z nich sytuacja się skomplikuje. Zarówno Spahn jak i Merz mają apetyt na pełnię władzy i nie będą chcieli czekać, zwłaszcza, że ich wizja polityki niemieckiej różni się od wizji Merkel. Wszystko jest jednak możliwe. Kanclerza wybiera Bundestag; jako że część CDU obstaje dalej przy Merkel, chcąc w konstruktywnym wotum nieufności wymienić szefa rządu Spahn czy Merz musieliby pozyskać część opozycji, nie mogąc liczyć na głosy całej chadecji. To trudne zadanie.
Nie płaczmy po Merkel, ale…
Najgorszym wariantem – także z polskiej perspektywy – byłby upadek rządu i przyspieszone wybory. Dobry wynik AfD i Zielonych oraz słaby rezultat chadecji doprowadziłby najprawdopodobniej do powstania czysto lewicowego rządu – Zielonych właśnie oraz SPD i Die Linke (Lewicy). A to oznaczałoby przejście steru państwa w ręce neomarksistowskich ideologów, od których nie można byłoby oczekiwać tyle zdrowego pragmatyzmu, co od chadecji czy nawet samej socjaldemokracji. Jeżeli udałoby się wszakże utrzymać rząd CDU/CSU-SPD, to odejście Merkel nie powinno być dla Polski większym problemem. W opinii wielu analityków polityki międzynarodowej 13 lat rządów kanclerz Angeli Merkel można ocenić pozytywnie. Prezes PiS Jarosław Kaczyński, niekryjący swojego krytycznego spojrzenia na rolę Niemiec w Europie, uznał swego czasu publicznie Merkel za dobrego kanclerza. Ta miałaby znakomicie rozumieć polskie problemy jako osoba urodzona w NRD i mająca w dodatku polskie korzenie. Nie wydaje się wszakże, by była to ocena racjonalna. Epoka rządów Platformy Obywatelskiej pokazała, że Niemcy dążą do silnej wasalizacji Polski i odebrania jej podmiotowości. Ostre ataki przypuszczane na rząd PiS przez Brukselę pokazują z kolei, że zachowując piękne pozory Merkel potrafi prowadzić bezpardonową walkę z Polakami. Kramp-Karrenbauer, Spahn, Merz – każdy z nich będzie prowadził politykę zgodną z niemieckim interesem; obaj wymienieni mężczyźni mogliby zresztą dzięki nieco trzeźwiejszemu poglądowi na kwestię migracji zapewnić nieco szersze pole wzajemnej współpracy. Ze strony nowych władz chadecji nie należy w każdym razie spodziewać się przełomu. Niemiecka chadecja pozostanie pragmatyczna; skala współpracy Polski z Niemcami jest tak ogromna, że wymusza to utrzymywanie względnie poprawnych stosunków. Jest prawdą, że polska gospodarka jest zależna od niemieckiej, ale działa to przecież w obie strony!
Zielono-czerwona groźba
Niebezpieczeństwa nie stwarza więc samo odejście Merkel, co raczej możliwy kataklizm w postaci uzyskania władzy przez zielono-czerwono-czerwoną koalicję. Oznaczałoby to nie tylko forsowanie skrajnie błędnej polityki migracyjnej oraz wzmożenie prób narzucenia Polsce różnych wypaczeń i zboczeń cywilizacji śmierci oraz ideologii gender. Rządy Zielonych, SPD i Lewicy cechowałyby się też prawdopodobnie posuniętą nieufnością do NATO i Stanów Zjednoczonych, a nasiloną współpracą z Rosją. Nord Stream 2 powstaje oczywiście i za rządów chadecji, ale CDU i Merkel stoją mimo wszystko na straży choćby utrzymywania sankcji nałożonych na kremlowski reżim po agresji na Ukrainę. Lewica jest wobec sankcji bardzo sceptyczna. Na tym nie koniec problemów związanych z możliwą koalicją Zieloni-SPD-Die Linke. Prawdopodobną reakcją społeczeństwa na kilka lat szaleńczo ideologicznych rządów byłby prawdopodobnie dalszy wzrost poparcia dla AfD i umacnianie jej nacjonalistycznego kierunku. W takim wypadku trudno byłoby sobie wyobrazić powrót CDU do władzy bez współpracy z Alternatywą. A to mogłoby oznaczać dla Polski tylko nowe kłopoty, choćby w wyjątkowo trudnym i drażliwym obszarze polityki historycznej. Jak widać więc zasłużony upadek Merkel może spowodować niedobre konsekwencje – ale bynajmniej nie musi. Wszystko zależy od politycznych zdolności i siły jej następcy. Z chadecją Polska się dogada. Z neomarksistami lub nacjonalistami – będzie trudniej.
Paweł Chmielewski
Zobacz także:
Polonia Christiana 52. Niemieckie rewolucje