Angela Merkel i Emmanuel Macron są coraz bardziej zgodni: integrację trzeba zacieśnić. Nowa federalna Europa ma skupić się na pogłębionej współpracy gospodarczej. Za tym jak cień idzie jednak i kulturowe ujednolicanie Wspólnoty. Polacy muszą zdecydować, w Europie której prędkości tak naprawdę chcą pozostać.
Odkąd we francuskich wyborach prezydenckich zwyciężył płomienny zwolennik głębokiej integracji europejskiej Emmanuel Macron, media w Niemczech nie ustają w rozpisywaniu się nad świetlaną przyszłością projektu unijnego. Tylko czekać na jesienne wybory, w których kanclerz Angela Merkel otrzyma mandat na kolejne cztery lata władzy, i już do przodu ruszy tak zwany „niemiecko-francuski motor”, już zwany od nazwisk przywódców obydwu państw „Mercronem”, który skieruje Unię Europejską na nowe tory. Czego zatem chcą Berlin i Paryż?
Wesprzyj nas już teraz!
Wspólny myśliwiec jaskółką zmian?
Po lipcowym spotkaniu Macrona z kanclerz Angelą Merkel Pałac Elizejski poinformował, że w symboliczny sposób nadchodzi nowa era francusko-niemieckiej współpracy, a zatem i europejskiej integracji. Paryż i Berlin zgodziły się na projekt budowy wspólnego myśliwca. W połowie 2018 roku przedstawione zostaną ramy czasowe rozwoju projektu i w bliskiej przyszłości piloci Luftwaffe i Armée de l’air będą latać takimi samymi maszynami. „To naprawdę bardzo głęboka rewolucja”, skomentował te ustalenia Macron. „To coś, co moim zdaniem może rzeczywiście posunąć Europę naprzód” – wtórowała mu Merkel. Duet „Mercron” zasadniczo się nie myli; ujednolicanie sił zbrojnych to istotnie niezwykle wymowny dowód silnego zacieśniania współpracy, zaufania do partnera i próba zwiększenia niezależności od Stanów Zjednoczonych. A przecież w dziedzinie obronności wspólny myśliwiec to nie wszystko; wkrótce do użytku wejdzie też francusko-niemiecki transporter powietrzny; a Niemcy zapowiadają poważne finansowe i materiałowe wsparcie wysiłków francuskiej armii w rejonie afrykańskiego Sahelu. Te ustalenia, nawet jeżeli same w sobie nie są jeszcze przełomowe, każą z większą uwagą spojrzeć na zapowiedzi przyszłej reformy Unii Europejskiej. Tym bardziej, że Merkel coraz bardziej otwarcie zgadza się na propozycje francuskiego prezydenta.
Budżet strefy euro
Na paryskim spotkaniu kanclerz Merkel po raz pierwszy tak jasno wyraziła akceptację dla odrzucanego pomysłu stworzenia wspólnego budżetu strefy euro. Gdy w ubiegłym roku z taką inicjatywą występował Franocis Hollande, Merkel powiedziała „nie”. Teraz ustosunkowała się jednak do koncepcji pozytywnie, co więcej zapowiadając też, że jest gotowa podjąć rozmowy o powołaniu wspólnego ministra finansów tej strefy. Wreszcie kanclerz zapowiedziała, że jeszcze w tym roku ruszą prace nad przekształceniem Europejskiego Mechanizmu Stabilizującego w rodzaj europejskiego funduszu walutowego. Wszystko to, a zwłaszcza powołanie wspólnego budżetu strefy euro, musiałoby odbić się niekorzystanie na Polsce, w prosty sposób ograniczając pulę pieniędzy mogących być przyznanymi Warszawie. Koncentracja funduszy w rękach państw posługujących się wspólną walutą z konieczności oznaczałaby marginalizację Polski. To bez wątpienia poważny problem, ale przecież za większą integracją finansową i gospodarczą siłą rzeczy szłaby również większa integracja polityczna. Polska może stanąć więc przed wyborem: albo znaleźć się na ekonomicznym marginesie, albo za cenę przyjęcia euro i rezygnacji z kolejnych elementów suwerenności państwowej pozostać w centrum. To kwestia o fundamentalnym znaczeniu, bo dotyczy nie tylko polityki gospodarczej, ale także sfery wartości wobec jasnego ukierunkowania państw zachodnich na liberalny model światopoglądowy.
Potencjalne zgrzyty
Pytanie, czy te zmiany coś może jeszcze powstrzymać? Warto zauważyć, że na paryskiej konferencji żadnych obietnic Merkel nie poczyniła w innym newralgicznym punkcie. Od miesięcy Macron apeluje do Berlina o porzucenie restrykcyjnego we francuskiej ocenie kursu oszczędności i wpompowania w Unię Europejską znacznie większych pieniędzy. By cokolwiek obiecać w tej kwestii, Merkel musi mieć silny mandat wyborczy. Wyraziste „tak” lub „nie” mogłoby ją w przededniu wyborów zbyt wiele kosztować. Niemieccy wyborcy są zresztą zasadniczo przeciwni zwiększeniu wydatków, co w praktyce oznaczałoby przecież wspomaganie kulejących gospodarek państw południa. Oczekują ponadto, że zanim Berlin pójdzie na rękę Francuzom, ci poprawią kondycję swojej gospodarki. Obecnie bezrobocie nad Sekwaną jest dwukrotnie wyższe, niż w Niemczech; francuski deficyt budżetowy dziesiąty raz z rzędu przekracza dozwolone unijnym prawem normy, podczas gdy Niemcy w ubiegłym roku odnotowali wysoką nadwyżkę i zanosi się na to, że w tym roku będzie podobnie. Zanim Macron na poważnie odda się przeformatowaniu Unii, musi więc uporać się z ważnymi problemami wewnętrznymi. Czy się upora, to w ocenie europejskich mediów zupełnie odrębna kwestia. A to może oznaczać przekreślenie szans na porzucenie przez Berlin polityki oszczędności, a w konsekwencji – poważne osłabienie zapału Paryża do forsowania unijnej rewolucji.
A gdyby jednak Schulz?
Na przeszkodzie tejże nie powinna za to stanąć ewentualna klęska wyborcza Merkel. Jej jedyny liczący się kontrkandydat Martin Schulz już w maju zapowiedział, że zdecydowanie popiera stworzenie wspólnego budżetu strefy euro, z którego opłacane będą ważne dla niej projekty. To żadne zaskoczenie, bo jeszcze w 2015 roku Emmanuel Macron, wówczas jako minister przemysłu i gospodarki, opublikował wraz ze swoim niemieckim odpowiednikiem Sigmarem Gabrielem, partyjnym kolegą Schulza, projekt zmian strefy euro, pokrywający się w większości z jego dzisiejszymi zapowiedziami. Postulaty Macrona to w dużej mierze postulaty niemieckiej socjaldemokracji. Co więcej, konkurent Merkel nie ma żadnych skrupułów w udzieleniu pozytywnej odpowiedzi na apel Paryża o zwiększenie niemieckich wydatków na inwestycje w Europie, samemu gorąco popierając porzucenie kursu oszczędności. Wzmocnienie SPD nie byłoby więc dla Macrona żadnym problemem; kłopoty może sprawić raczej… silniejsza pozycja Merkel. Wysoka przewaga CDU nad SPD mogłaby doprowadzić do zawiązania koalicji chadeków z liberałami (FDP), pod względem polityki wewnętrznej dla Merkel znacznie wygodniejszej. Problem w tym, że wolnościowcy występują ostro przeciw wspólnemu budżetowi strefy euro; projekt ten tuż po deklaracji Merkel na paryskiej konferencji odrzucił szef FDP, Christian Lindner. Po niemieckich wyborach więc wiele może się jeszcze zmienić, nawet jeżeli zwycięstwo Merkel jawi się jako niemal pewne.
Czas decyzji
Jeżeli sprawdzi się jednak najbardziej prawdopodobny scenariusz kontynuacji obecnej „wielkiej koalicji” CDU i SPD, to Europę czekają długie i żmudne zmagania o przyszły kształt Wspólnoty. Zgoda Macrona i Merkel na zmianę traktatów tak, by umożliwić pogłębioną integrację strefy euro, to nic innego, jak zapowiedź powołania do życia słynnej „Europy dwóch prędkości”. Szykuje się więc prawdziwa burza, a zadaniem polskich władz jest sprawić, by nasza ojczyzna znalazła się w jak najlepszym położeniu. Od Berlina i Paryża nie można oczekiwać próby dania odpowiedzi na fundamentalne problemy, w długiej perspektywie mogące pogrzebać nie tyle Unię, co Europę w ogóle – masową migrację i kulturową przemianę społeczeństw i dalszą degenerację w takt liberalno-lewicowego marsza. Wspólny budżet może być tylko wstępem do dalszej integracji; czy kolejnym krokiem nie będzie na przykład przebudowa Komisji Europejskiej w rodzaj super-rządu, jeszcze bardziej niż dziś ograniczającego suwerenność poszczególnych państw narodowych, co postuluje choćby niemiecka socjaldemokracja z Schulzem na czele? Wejście do Unii „pierwszej prędkości” może być za kilka lat kuszące z perspektywy nawet jeżeli nie ekonomicznej, to politycznej właśnie, jako konieczny instrument zachowania wpływu na kluczowe sfery funkcjonowania UE. Trzeba jednak rozważyć, czy nie oznaczałoby to zgody na dołączenie do (jeszcze) gospodarczo kwitnącego, ale cywilizacyjnie skazanego na zagładę projektu. Jeżeli niemiecko-francuski duet zacznie po wyborach do Bundestagu na poważnie forsować projekt zmian, od podejmowanych przez ówczesne polskie władze decyzji zależeć będzie naprawdę wiele. Obywatele muszą pilnować, by w tym kluczowym czasie u steru państwa siedzieli politycy szczerze myślący nie tylko o najbliższych „czterech latach”.
Paweł Chmielewski