– Szkoda, że o tej wadzie nie dowiedzieli się Państwo wcześniej, bo moglibyśmy jeszcze tę ciążę terminować, a tak już jest za późno, musi Pani urodzić – powiedziała pani doktor do młodego małżeństwa, Sabiny i Pawła, spodziewającego się swojego pierwszego dziecka. Oboje poczuli ogromny ból, a w głowie powstało pytanie: jak można było w ogóle takie coś powiedzieć?
Państwo Walczakowie mieszkają obecnie w Niemczech. Tworzą szczęśliwą, kochającą się rodzinę wraz z trójką dzieci: Chantal, Nathanem i Mią. Sabina, choć jest przybraną matką dla Chantal, kocha ją jak własną córkę. A rodzeństwo stanęłoby za sobą murem. Najstarsza z dzieci dziewczynka otacza swoją opieką braciszka i siostrzyczkę i nie zgadza się na jakiekolwiek ich wyśmiewanie, którego nie brakowało zwłaszcza w stosunku do Nathana.
Wesprzyj nas już teraz!
Coś jest nie tak
Sabina zaszła w pierwszą ciążę. Z początku wszystko przebiegało w jak najlepszym porządku i nic nie wskazywało na to, że mogą pojawić się jakieś niepokojące informacje odnośnie do stanu zdrowia dziecka. – Do 8. miesiąca ciąży byliśmy spokojni. Oczekiwaliśmy na narodziny synka – opowiada Sabina. – Chodziliśmy na badania prenatalne, które nie wykazywały żadnych wad. Tak było do momentu, gdy w trakcie kolejnej wizyty pan doktor wykonujący te badania powiedział nam, że coś jest nie tak z dzieckiem. Stwierdził, że nasz syn ma poważną wadę genetyczną – brak kości ramiennej i przed ramiennej. Powiedział, że widzi tylko jego dłonie. Ja w tym czasie myślałam, że skoro są dłonie to te kości muszą przecież być. A jednak, badanie nie pozostawiało złudzeń – mówi.
Sabina wspomina, że nie otrzymali z mężem żadnego słowa otuchy. Nawet namiaru na psychologa, który by im pomógł udźwignąć tę trudną wiadomość o chorobie synka. Zostali z tym wszystkim sami. Kiedy udali się do ginekolog prowadzącej ciążę myśleli, że choć od niej uzyskają jakąkolwiek pomoc. I tu bardzo się zaskoczyli.
– Pani doktor, gdy usłyszała, że nasze dziecko ma poważną wadę genetyczną, powiedziała: „Szkoda, że tak późno się o tym dowiedzieliście. W innym przypadku moglibyśmy tę ciążę terminować a teraz? Nie ma innego wyjścia, musi Pani urodzić”. Te słowa były jak ciężki obuch w głowę. Bardzo mnie to zabolało, aborcja nigdy by mi nawet nie przeszła przez myśl! Z gabinetu wyszliśmy oburzeni. Pani doktor mogła się powstrzymać od tego typu sugestii – kwituje młoda mama.
Rodzice, nie mając znikąd pomocy, sami musieli poradzić sobie w tym trudnym dla nich czasie. Tym bardziej, że wkrótce miał się urodzić ich syn, potrzebujący szczególnej opieki. Sabina przeżywała wówczas – jak to nazywa – żałobę, jaka miała jej pomóc przygotować się do przyjęcia dziecka, o którym wyobrażenia były zupełnie inne.
– Kochałam to dziecko w trakcie ciąży, nigdy nie przestałam go kochać. Ba, po jego narodzinach pokochałam go jeszcze bardziej – z naciskiem podkreśla Sabina. – Kiedy Nathan się urodził, baliśmy się z mężem czy w ogóle przeżyje. Przez pierwszy miesiąc jeździłam do naszego maluszka, do kliniki, każdego dnia. Zależało mi na tym, aby jadł moje mleko i czuł naszą obecność. Czuł, że jest kochany – mówi.
W trakcie badań, które przeprowadzano w pierwszym okresie życia Nathana, okazało się, że ma on małopłytkowość. W związku z tym przez 1. rok życia chłopczyk miał aż 15 razy przetaczaną krew. Oprócz tego, wykazano także nieprawidłowości w budowie kolan, które są źle wykształcone, brakuje wiązadeł krzyżowych. Najprawdopodobniej Nathan nie ma także lewej łopatki.
Gdy słabość w siłę się zamienia
– Nie lubię mówić, że Nathan ma wadę. Nic na tym świecie nie jest doskonałe. Każdy się czymś różni. Brak pełnych, sprawnych rąk wyróżnia naszego syna z tłumu, to prawda, ale prawdą też jest to, że jest wyjątkowy, bo kto potrafi posługiwać się tak sprawnie nogami, gdy ma obie ręce zdrowe? Tacy ludzie jak Nathan są w mniejszości, a przez to stają się szczególni – stwierdza Sabina dodając, że oczywiście, brak górnych kończyn nie oznacza, że ich syn traktowany jest inaczej niż pozostałe dzieci. Wprost przeciwnie – wszyscy są na równi, bo zarówno Nathan, jak i Chantal i Mia są na swój indywidualny sposób niepowtarzalni.
– Pamiętam kiedy powiedzieliśmy najstarszej córce o braciszku. Gdy dowiedziała się, że nie ma pełnych rączek, bardzo się zmartwiła. Z tym większą troską otoczyła go swoją siostrzaną opieką. Któregoś razu, po przyjściu do domu, opowiedziała o dość przykrej sytuacji. Jej koledzy w szkole wymyślili zabawę, w trakcie której postanowili schować swoje ręce do rękawów i udawać, że mają tylko dłonie. Chantal, widząc to, zapytała ich, czy rzeczywiście fajnie by się czuli, jakby to oni nie mieli sprawnych rąk i ktoś by się z nich naśmiewał – opowiada Sabina. – To był taki jeden incydent, więcej się nie powtórzył – dodaje.
Sabina i Paweł założyli na facebooku specjalny fanpage, na którym pokazują postępy Nathana w rehabilitacji. Profil nosi nazwę „Nathan – Wojownik z TARczą”. Bo walczy, aby każdego dnia stawać się jeszcze sprawniejszym. Młodzi rodzice ciągle uczą swoje dzieci, jak można swoje słabości zamienić w siłę, jak można przemienić je w tarczę, która będzie ochraniać i wspomagać w trudniejszych momentach.
Akceptacja to podstawa
Sabina myślała, że ten moment, kiedy usłyszeli wraz z mężem sugestię o aborcji, nigdy się nie powtórzy. Niestety. W trakcie drugiej ciąży, podczas badań, genetyk poinformowała rodziców, że przysługuje im aborcja z racji poprzedniej ciąży, w której wykryto poważne wady. W 14. tygodniu życia prenatalnego drugiego dziecka lekarze naciskali na amniopunkcję. Sabina i Paweł stanowczo odmówili. W odpowiedzi usłyszeli pretensje i pytania: „Jak to sobie państwo w ogóle wyobrażają? A jak coś znowu będzie nie tak?”. Mimo tych przykrych, a jednocześnie brutalnych nalegań, nie ugięli się. Sabina nosiła wówczas pasek św. Dominika, który dodawał jej sił i spokoju w sercu. Po 9 miesiącach na świat przyszła córeczka, Mia. Zdrowa.
– Nasze dzieci mają pełną rodzinę, dom pełen ciepła i miłości, w którym akceptujemy siebie takimi, jakimi jesteśmy. Jesteśmy szczęśliwi – podsumowuje Sabina.
Agnieszka Jarczyk