To znamienne, że środowiska które najmocniej domagają się rozdziału państwa od Kościoła, chciałyby decydować o kształcie nauczania Pasterzy. Chętnie promują postawy „otwarte”, a chcą zamykać usta kapłanom odwołującym się do najlepszych tradycji narodowych i katolickich, tym, którzy głowy skłaniają tylko przed Bogiem.
W ostatnich dniach fala ostrej krytyki spadła na ks. Jacka Międlara, który sprawował Mszę św. podczas białostockich obchodów 82. rocznicy ONR. Pod presją publiczną kapłan otrzymał zakaz publicznych wypowiedzi oraz „organizowania wszelkiego rodzaju zjazdów, spotkań i pielgrzymek, a także wszelkiej aktywności w środkach masowego przekazu, w tym w środkach elektronicznych”. Wszystko to w zasadzie tylko za towarzyszenie narodowcom. Bo w jego słowach trudno dopatrzyć się kontrowersyjnych treści. Zgromadzenie Księży Misjonarzy oświadczyło jednak, że „nie popierało i nie popiera wszelkiego rodzajów ruchów skrajnie nacjonalistycznych”.
Wesprzyj nas już teraz!
Wprawdzie ks. Międlar miał tego dnia uczestniczyć w koncercie, w którym miały pojawić się treści faszystowskie i rasistowskie. Ale jaki wpływ na nie miał kapłan? Wcześniej nikomu nie przyszło do głowy suspendować np. śp. ks. Jana Kaczkowskiego, który był na Przystanku Woodstock, ale brał odpowiedzialność tylko za wypowiedziane słowa, a nie prezentowany na koncertach repertuar i skrajnie amoralne zachowanie ich uczestników.
Przypadek ks. Międlara nie jest odosobniony. Gniew władzy niecierpiącej krytyki w 2010 roku odczuł ks. płk Sławomir Żarski. To właśnie jego homilia wygłoszona w Święto Niepodległości nie przypadła do gustu prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu. Polityk bez żadnych ogródek zbeształ kapłana za słowa o budowaniu Polski na antywartościach. Kapłan mówił wówczas o tym, że patriotyzm przestał być uważany za konieczny do egzystencji, a zaradność w zaspokajaniu własnych potrzeb, nawet za cenę niszczenia dobra wspólnego, stała się wartością. Ks. Żarski stawiał celną diagnozę, że miejsce patriotyzmu, prawdy, poświęcenia i miłości zajęły kosmopolityzm, nieuczciwość, kłamstwo, chciwość i nienawiść.
Ks. Żarski – o czym nieoficjalnie wspominano – miał zostać biskupem polowym. Na początku grudnia 2010 roku Ministerstwo Obrony Narodowej poinformowało, że kapłan „zakończył trzyletnią kadencję na stanowisku Wikariusza Generalnego – Zastępcy Biskupa Polowego Wojska Polskiego i zgodnie z przepisami został przeniesiony do rezerwy kadrowej”.
Mocno atakowany przez media i polityków był również ks. Stanisław Małkowski, kapelan „Solidarności” i gorący orędownik przyjęcia przez Polskę królewskiego władania Chrystusa. Kapłan w 2010 roku aktywnie uczestniczył w modlitwach przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie, poświęcił krzyż smoleński, za co otrzymał ostrzeżenie kurii archidiecezji warszawskiej i groźbę obłożenia karą suspensy. Ks. Małkowski pozostał niezłomny w swoich działaniach, przez co niejednokrotnie stawał się ofiarą kolejnych ataków mediów, ale i polityków.
Cóż, do tego, że kapłani są uciszani, próbowała przyzwyczaić Polaków władza komunistyczna. I znamienne jest to, że do dziś kaznodzieje odnoszący się do najlepszych tradycji narodowych, patriotycznych, bezkompromisowo głoszących Ewangelię pozostają na cenzurowanym.
Bowiem są dziś kapłani, którzy bez żadnych problemów mogą wyznawać publicznie swoje sympatie polityczne. Taką postacią niewątpliwe jest ks. Kazimierz Sowa, mocno sympatyzujący z Platformą Obywatelską, zapewne także z powodów rodzinnych, i finansujący jej kampanie. To jednak nie tłumaczy tego, dlaczego kapłan kadzący PO i mocno krytykujący PiS może publicznie wyrażać swoje poglądy polityczne, w przeciwieństwie do kapłanów – zwolenników ruchów narodowych czy patriotycznych.
Dość dodać, że ks. Sowa wprost przyznawał, że głosuje na PO oraz Komorowskiego, a o partii Jarosława Kaczyńskiego pisał, że to „dzicz”. „Ależ to dzicz jednak ci PiSowcy! Wstyd to mało. I niech mi nikt nie pisze, że za mocno, że obrażam, że nie przystoi. Po prostu mali, mściwi ludzie, którzy – oby – już nigdy Polską nie rządzili” – pisał na Facebooku.
Warto wspomnieć, że kapłan ten koncelebrował Mszę św., której pierwotną intencją miało być dziękczynienie za prezydenturę Bronisława Komorowskiego i podczas której skrytykowano Episkopat za przypominanie ewangelicznej nauki Pana Jezusa. Ks. Sowa stał się wtedy twarzą powstałego zamieszania. Czy kiedykolwiek próbowano mu zamknąć usta? Nie. Dziś ten właśnie kapłan o Mszy św. z udziałem ONR mówi, że to „dzień hańby polskiego Kościoła”, albo bez zażenowania bierze się za ocenę polityki imigracyjnej Polski.
Sporą popularnością w mediach głównego nurtu cieszy się także o. Paweł Gużyński, o którym usłużni eksperci mówią, że prezentuje zdroworozsądkowy sposób myślenia o Kościele. Dominikanin chętnie komentuje wszelkie tematy dotyczące spraw Kościoła, wiary, prezentując „postępowe” stanowiska, tak chętnie spijane z ust kapłanów przez liberalne media. Ojciec pozwalał sobie – zajmując np. stanowisko w sprawie ks. Wojciecha Lemańskiego – na nazywanie abp. Henryka Hosera mianem księcia i bufona. Ktoś wytknął mu niestosowność takiego zachowania?
Okazuje się, że kapłanów, którym wolno więcej jest całkiem sporo. Wśród nich wymienić można ks. prof. Alfreda Wierzbickiego, który chociażby stawał w obronie ideologii gender czy rozmywał istotę Eucharystii. To także ks. Andrzej Luter, przedstawiany jako zwolennik tzw. katolicyzmu otwartego, przeciwnik lustracji w Kościele czy dość liberalny w poglądach o. Jacek Prusak, zwolennik chociażby wprowadzenia edukacji seksualnej w szkołach.
Nie sposób pominąć tu ks. Adama Bonieckiego, redaktora-seniora „Tygodnika Powszechnego” – bo też wielu „postępowych” kapłanów gości na łamach tegoż periodyku . Niedługo po swoim występie na Przystanku Woodstok, w którym ciepło mówił o „Nergalu”, wprawdzie otrzymał on zakaz publicznych wystąpień, ale wciąż publikuje na łamach Tygodnika. I gdzie są „etatowi obrońcy” Kościoła? Nikt nie protestuje?
Marcin Austyn