W Brukseli i Paryżu wybuchają bomby, w zachodnioeuropejskich miastach rdzenni mieszkańcy boją się chodzić po ulicach, gdyż tamtejsze policje nie panują nad sytuacją, na wschodzie Ukrainy trwa wojna, Rosja zbroi się na potęgę, Bliski Wschód spływa krwią chrześcijan, a obywatele tych państw nieprzerwanym strumieniem maszerują do Europy, często z radykalnymi hasłami na ustach. Co w związku z tym robi największa instytucja międzynarodowa na Starym Kontynencie – Unia Europejska? Liczy na paluszkach liczbę sędziów polskiego Trybunału Konstytucyjnego.
Po wielomiesięcznych debatach, naradach, namysłach, częstych zmianach zdań oraz wezwaniu premier RP Beaty Szydło do złożenia wyjaśnień przed „niemajestatem” Parlamentu Europejskiego, owe eurokratyczne gremium wydało werdykt. W końcu. Tak błyskawicznie reaguje Unia Europejska na wyzwania, mniej lub bardziej realne. Możemy czuć się więc bezpiecznie w obliczu realnych problemów Starego Kontynentu!
Wesprzyj nas już teraz!
W przyjętym we środę oficjalnym stanowisku PE wyrażono zaniepokojenie, że „faktyczny paraliż Trybunału Konstytucyjnego w Polsce zagraża demokracji, prawom człowieka i praworządności”. Jednak taka treść orzeczenia było wiadoma od dawna.
Jak nie „nasi”, to demokracja nie istnieje…
Demokracja w Polsce jest zagrożona – stwierdzają eurokraci. Czy jednak stan zagrożenia trwa od dziś? Nie! „Kaczyzm” groził nadwiślańskiej demokracji także przez 8 lat rządów Platformy Obywatelskiej, której „światłe” rządy były ciągłą walką z emanacją najczarniejszych snów proeuropejskich „elit”, Polakiem-katolikiem.
25 października, w dniu wyborów w Polsce, brukselski wyrok został jedynie przypieczętowany. Od tego dnia wszelkiej maści postępowcy mogli mówić już wprost – w Polsce źle się dzieje, w Polsce nie ma demokracji, łamie się podstawowe wolności i prawa człowieka. Bowiem w zamkniętym świecie i zamkniętych umysłach eurokratów demokracja ma miejsce tylko wtedy, gdy rządzą „nasi”, politycy w ciepłych słowach mówiących o Brukseli i jeżdżący do Berlina po instrukcje.
I bez znaczenia jest tutaj fakt, że za rządów „naszych” polskie służby szarpały się o laptopy z redaktorami tygodników, by pozbawić ich kompromitujących polityków dowodów, że młodzież o patriotycznym nastawieniu była szykanowana, autorzy antyrządowych stron o 6 rano byli „wizytowani” przez policję, a niezależna od rządu stacja telewizyjna nie mogła swobodnie nadawać. To nic, wszak wówczas rządzili „nasi”.
Wierność über alles?
„Nasi” to najwierniejsi z wiernych. W środę zagłosowali przeciwko własnej Ojczyźnie, ramię w ramię z europejskimi chadekami, socjalistami, komunistami, zielonymi i innej maści „fajnymi” demokratami. Za granty płynące z Brukseli umieją się odwdzięczyć tym co mają – głosami eurodeputowanych. Wierność to jednak tylko jedna strona medalu.
Drugą jest krajowa rozgrywka. PiS trzeba odsunąć od władzy jak najprędzej, zanim ruszą śledztwa w związku z wieloletnimi zaniedbaniami, nadużyciami i aferami. Pamiętając o dobroci przyjaciół z Berlina nie można też zapominać o własnym bezpieczeństwie. Nie wiadomo jak długo w mocy pozostanie obowiązująca w Polsce ustawa o „bratniej pomocy”.
Kasa kontra ideologia
„Ochrona polskiej demokracji” jest w ustach eurokratów jedynie pustym frazesem. Owszem, ustrój ten poważają i wychwalają oni na wszystkie strony. Są gotowi w jego obronie nawet podnieść rękę i nacisnąć guzik podczas głosowania. Jednak myli się ten, kto uważa, że powodem antypolskiej kampanii jest jakiś Trybunał, o którym przeciętnie rozgarnięty deputowany z Holandii czy Hiszpanii nigdy wcześniej nie słyszał. Przecież Platforma Obywatelska również majstrowała przy Trybunale Konstytucyjnym i nie zawsze wykonywała jego wyroki. Tu chodzi o interesy! O wielkie pieniądze!
Prawo i Sprawiedliwość naruszyło obowiązujący w pomagdalenkowej republice gospodarczy status quo. Dotąd wielkie zagraniczne koncerny mogły swobodnie działać nad Wisłą niczym w karaibskim raju podatkowym, a ich uprzywilejowanie tłumaczono miejscowym zasadami wolnego rynku, jak gdyby wolny rynek faktycznie oznaczał samowolę wielkich i obcych, a tłamszenie rodzimych, mniejszych przedsiębiorców.
Podatek bankowy oraz podatek od sklepów wielkopowierzchniowych, jakbyśmy ich nie oceniali z perspektywy ekonomicznej, naruszają ustalony porządek polityczny. Bowiem to dla Niemców, Francuzów, Holendrów czy Portugalczyków zarezerwowano wielki handel. Polacy owszem, mogą sobie w swoim kraju handlować, ale tylko na małą skalę i pod warunkiem opłacenia rujnującego ich haraczu, który jest łatwy do ominięcia dla wielkiego kapitału zagranicznego. Działalność maluczkich autochtonów kredytowana zaś była z pieniędzy zachodnich banków, niemiłosiernie łupiących lokalną kastę przedsiębiorców.
Teraz polski rząd postanowił zlikwidować tę nierównowagę. To właśnie naruszenie takich korzystnych dla jednej tylko strony warunków współpracy jest powodem wytoczenia przeciwko rządowi Rzeczpospolitej Polskiej wszelkich możliwych dział.
Nie bez wpływu na rozpoczęcie antypolskiej kampanii jest również naruszanie przez rząd Prawa i Sprawiedliwości stabilnych fundamentów niemieckiej Unii Europejskiej. Wspólnota opiera się wszak na niekwestionowanym przywództwie Berlina. Każdy, kto podważa ten aksjomat, automatycznie staje się zbrodniarzem, faszystą, putinistą lub co najmniej antydemokratą. A kto myśli o zawiązaniu w ramach UE wewnętrznego sojuszu państw Europy Środkowej jest wrogiem po trzykroć.
Unia – instytucja taka poważna…
Wobec przedstawionego wyżej sposobu spojrzenia na to, co 13 kwietnia stało się w Parlamencie Europejskim, łatwiej wyjaśnić, dlaczego Niemcy interesują się ilością sędziów w polskim Trybunale Konstytucyjnym, jednocześnie małą uwagę poświęcając niemieckim kobietom narażonym na szykany, molestowanie, a nawet gwałty przez imigrantów z krajów islamskich.
Ukraina, Rosja, Syria, Libia są niczym przy miliardowych stratach zachodnich koncernów, na jakie naraził je rząd PiS. A krew chrześcijan mordowanych przez ISIS? A guzik to eurokratów obchodzi! Oni nie siedzą w kieszeniach Kurdów, czy Asyryjczyków! Oni są na utrzymaniu firm z ich państw i to ich interesu bronią! Nawet za cenę śmieszności.
Michał Wałach