Andrzej Duda zwyciężył nie tylko z urzędującym prezydentem, ale i z całym aparatem władzy rozciągającym się od ministerstw, służb, aż po publiczne i prywatne media. Arogancja, buta i śmieszność władzy były już jednak nie do wytrzymania – nadszedł czas na personalną zmianę na szczycie. Ale Duda musi pamiętać, że bardzo wielu jego wyborców głosowało nie na prawnika z PiS, ale na kandydata, który nie jest Bronisławem Komorowskim.
Ktokolwiek bowiem nie wygrałby w tej elekcji, znaczna część wyborców, którzy zagłosowali na zwycięzcę, głosowali przeciwko jego konkurentowi. Tak było wśród tych, którzy w pierwszej turze poparli Pawła Kukiza – nie głosowali oni przecież w drugiej turze na Andrzeja Dudę dlatego, że był antysystemowcem (bo nie był) ani dlatego, że poparł JOW-y (bo nie poparł). Głosowali na kandydata PiS dlatego, że są przeciwko Komorowskiemu, którego nie można nazwać inaczej niżli symbolem III RP.
Wesprzyj nas już teraz!
Komorowskiego poparło zaś wiele środowisk, które przez całe lata nie miały nic wspólnego z PO i ustępującą głową państwa – przedstawiciele tych środowisk jednak wyrażali mniej lub bardziej racjonalne obawy o ich losy, po dojściu do władzy kandydata związanego z PiS. Przestraszenie Prawem i Sprawiedliwością tak wielkiej liczby Polaków oraz zrzucenie na partię Kaczyńskiego winy za stan państwa od ośmiu lat rządzonego przez PO było jedyną rzeczą, która udała się sztabowi Komorowskiego.
Mobilizacja i pisk salonu
W trakcie kampanii wyborczej doszło do niespotykanej skali poparcia celebrytów dla urzędującego prezydenta. Komorowski to bowiem symbol wszystkiego, co w III RP złe – od finansowania filmów obrażających Polaków, przez genderowe rewolucje i konwencje, aż po nachalną promocję produkcji dzieci z probówki. Wszystkie te sprawy bliskie są medialnemu i artystycznemu establishmentowi, który od zawsze jest lewicowy. O ile można zrozumieć, że z wieloma skrajnie głupimi postulatami akceptowanymi przez Komorowskiego zgadzają się tacy tytani intelektu jak Tomasz Karolak czy Jacek Poniedziałek, albo pracujący czymś zupełnie innymi niż głowa utytułowani bokserzy, o tyle zasmucać może, iż w kampanię wyborczą dały się wciągnąć szacowne postaci, do tej pory z polityką niezwiązane. Wielu Polaków zwyczajnie utraci szacunek dla godnych podziwu talentów Krzysztofa Pendereckiego czy Janusza Gajosa.
Wielu celebrytów nie ukrywało, że popiera władzę, bo to dzięki niej rozkwitają ich kariery. Tomasz Karolak bez zażenowania mówił np. o tym, jak załatwił sobie drogą klimatyzację do swojego teatru. Andrzej Wajda w międzyczasie otrzymał sowite dofinansowanie do filmu o Lechu Wałęsie. Takie przykłady można tylko mnożyć.
Komorowski stał się w ciągu pięciu lat swojej prezydentury zakładnikiem lewicy kulturowej, która w zamian za przejście owego niby-konserwatysty na pozycje skrajnie lewackie odwdzięczyła się szerokim poparciem. Tak wielka mobilizacja przeciwko kandydatowi opozycji wskazuje jednak ogromną słabość kandydata PO, a przede wszystkim po raz kolejny zaświadcza o degeneracji jakim jest ustrój demokratyczny. O tym bowiem, kto ma zostać głową państwa, w ustroju tym decydować ma liczba celebrytów znanych z głupawych seriali, a głównym powodem tego wyboru ma być irracjonalny strach przed kandydatem opozycji.
Komorowski stał się również obrońcą i symbolem gnijącej III RP. To przeciwko niemu głosowali wyborcy Pawła Kukiza, których prezydent dość paradnie próbował adorować. Komorowskiego wsparły również jednak inne grupy, znane ze wszystkiego, lecz nie z antysystemowowści – poparli go wszak czerwoni generałowie pozostający patronami dzisiejszego państwa polskiego, stanęli za nim wszyscy żyjący byli prezydenci III RP. Komorowskiego u władzy chcą widzieć także tacy utrwalacze III RP jak byli ministrowie spraw zagranicznych – Cimoszewicz, Olechowski, Sikorski, Rosati i Rotfeld.
O mediach głównego nurtu i ich funkcjonariuszach nawet w tym kontekście nie wspominajmy – prostytucji się nie komentuje.
„Zaostrzanie” prezydenta i „centrowanie” Dudy
Po pierwszej turze wyborów okazało się, że ukryty przez pięć lat w pałacu prezydenckim Komorowski sprawnie wyprowadzał nas w pole. Jawił się jako jowialny wujaszek, niezbyt zainteresowany bieżącą polityką, odcinający się od sporów, wręcz nieporadny. Był to tylko pomysł na zdobycie zaufania wyborców i zapewnienie sobie drugiej kadencji – nie zapominajmy, że sondaże w pewnym momencie wskazywały, że miał cieszyć się nawet siedemdziesięcioprocentowym poważaniem. Przed pierwszą turą wyborów Komorowski nadal grał swą rolę, co skończyło się jednak dramatycznym wynikiem. Tuż po tej klęsce prezydent postanowił pokazać jednak prawdziwą twarz – w obu debatach z Dudą pokazał, że jest wytrawnym graczem, świetnym retorycznie, brutalnym i nierzadko bezczelnym.
Demokracja, szczególnie w dobie mediów masowych, nieodłącznie wiąże się z kłamstwem oraz niedomówieniami. Jeśli w tym systemie Andrzej Duda chciał te wybory wygrać, jego sztab musiał całkowicie zrezygnować z wyciągnięcia największych przewin Komorowskiego. To dlatego nie usłyszeliśmy o podejrzanych związkach Komorowskiego z WSI, to dlatego Duda nie zarzucał prezydentowi – najdłużej w III RP nadzorującemu armię – że Polska stała się za jego czasów krajem spadających samolotów wojskowych, to dlatego Duda nie przypominał wypowiedzi postkomunistycznych generałów mówiących iż to oni zakładali Platformę, do dlatego kandydat PiS nie wspominał o czystkach jakie urządził Komorowski w instytucjach publicznych zaraz po tym, jak zaczął pełnić obowiązki prezydenta po śmierci Lecha Kaczyńskiego. Plan na kampanię Dudy był inny – młody, przystojny i dynamiczny kandydat, stale powołujący się na wyświechtane hasła o dialogu, miłości do konstytucji i słuchaniu obywateli miał przeciwstawić się safandułowatemu, opatrzonemu starszemu Panu. I to się udało.
Katolicyzm jako wada i wojna o in-vitro
Katolicyzm Andrzeja Dudy miał – według sztabowców Komorowskiego – być jego główną wadą. Mimo iż prezydent Komorowski sam również deklaruje się jako osoba wierząca i nieustannie przyjmuje Komunię Świętą. Kandydat PO mimo to próbował uderzać w Dudę tak zwanymi „tematami światopoglądowymi”, opartymi właśnie o naukę katolicką. Niestety, kandydat Duda w tej dziedzinie uległ presji i skompromitował się. Chociaż początkowo utrzymywał, że jest przeciwnikiem in-vitro, w trakcie kampanii zmienił zdanie, powołując się na bałamutne stwierdzenie, że osobiście jest przeciw, ale jako prezydent pozwoli o tym decydować Polakom. Później prostował, że jest przeciwko zamrażaniu zarodków, ale będzie dążył do kompromisu. To typowe dla neokonserwatystów podejście, które doprowadziło już wiele państw zachodu do moralnej degrengolady. Andrzej Duda zapowiadał także, że nie zamierza zmienić ustawy dopuszczającej aborcję – powoływał się przy tym na osławiony „kompromis”, w imię którego chore, nienarodzone dzieci mogą być w majestacie prawa mordowane w łonach matek.
Bronisław Komorowski jest natomiast od lat typowym przedstawicielem katolicyzmu bezobjawowego. Podpisywał wszystkie antykatolickie ustawy jakie podsunęły mu rządy Tuska i Kopacz, a w debatach z Dudą zarzucał między innymi jego współpracownikom, że chcieliby „dyktatury Ewangelii” (pytanie tylko czy słusznie, skoro natychmiast się od tego odcięli). Który katolik jednak rzeczonej dyktatury Ewangelii w życiu publicznym by nie chciał?
Podział Polski na pół – prognostyk na wybory parlamentarne
Stawka w wyścigu o prezydenturę była bardzo wyrównana. Ktokolwiek nie wygrałby tych wyborów, niemal połowa głosujących będzie niezadowolona i nie będzie uważała tego prezydenta za swojego. Ze szczątkowych danych wynika, że do urn poszło ok. 56 proc. Polaków, zwycięskiego kandydata poparło minimalnie więcej osób, niż jego konkurenta. Andrzej Duda nie będzie miał więc łatwego życia w Pałacu Prezydenckim – niemal połowa Polaków z góry, jeszcze pierwszej powyborczej nocy uzna go za faszystę i znienawidzi. A jedną tylko zmianą prezydenta nie zmieniono przecież w Polsce rządu, służb, zarządców i funkcjonariuszy mediów oraz grona celebrytów popierających Bronisława Komorowskiego, a za kilka miesięcy stojących zapewne ramię w ramię z Ewą Kopacz.
Warto jednak podkreślić, że różnice między Komorowskim i Dudą, podkreślane podczas tej kampanii, nie są znów tak olbrzymie, jak mogłoby się wydawać. W kwestii aborcji panowie proponowali to samo, barbarzyńskie, „kompromisowe” rozwiązanie, obaj akceptują pozostawanie Polski w strukturach Unii Europejskiej, obaj liczą też na wasalne niemal stosunki Warszawy z Waszyngtonem i obaj chcą także silnego zaangażowania Polski w nie naszym przecież konflikcie ukraińsko-rosyjskim.
Obaj startujący w drugiej turze politycy reprezentują też opcję socjalistyczną, zmuszającą obywateli do oddawania swych pieniędzy państwu, by mogło ono rozdawać je innym, Zwyciężył jednak Andrzej Duda – o ile skompromitowane ośrodki sondażowe nie zechciały skompromitować się po raz kolejny i jutro nie okaże się, że jakimś cudem szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Bronisława Komorowskiego. Jeśli jednak przegrał – jest to największa polityczna kompromitacja od czasów porażki pewnego siebie Lecha Wałęsy z Aleksandrem Kwaśniewskim. Przypomnijmy bowiem, że jeszcze w grudniu zeszłego roku sondaże wskazywały, iż prezydenta popierać miało nawet ponad sześćdziesiąt procent Polaków. Nazwisko Andrzeja Dudy było w tym samym czasie znane mniej niż co piątemu spośród obywateli III RP.
Krystian Kratiuk