„To jest złe i to musi zostać zmienione”. W tych krótkich i prostych słowach prezydent Donald Trump podsumował obowiązujące w niektórych stanach prawne status quo, pozwalające na przeprowadzenie aborcji do dziewiątego miesiąca ciąży. Słowa i konkretne działania 45. prezydenta USA na rzecz obrony życia nienarodzonych z pewnością mogą zawstydzić wielu polityków, także i tych sprawujących władzę w naszym kraju. A być może zwłaszcza ich.
Bez wątpienia Donald Trump to polityk lubiący konkrety. Może i nie posiada on akademickiego wyrobienia i nie zna się na współczesnych intelektualnych modach. Lecz jedną ze swoich decyzji, podjętych wkrótce po objęciu prezydenckiego fotela, uratował życie wielu dzieci, na które wyrok już został wydany…
Wesprzyj nas już teraz!
Mowa tu o podpisanym przez Trumpa zarządzeniu o obcięciu funduszy dla międzynarodowych filii aborcyjnego giganta, zbrodniczej organizacji Planned Parenthood (PP). Ograniczenie krwawej aktywności PP oznacza zaś jedno – więcej ocalonych dzieci!
W ostatni piątek Donald Trump przemówił do tysięcy uczestników corocznego antyaborcyjnego Marszu dla Życia. Jego wystąpienie nie brzmiało jak słowa politycznego gracza, lecz jak człowieka całkowicie przekonanego do prezentowanych przez siebie opinii. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa przypuszczać, że deklaracje, które zostały wypowiedziane – zapowiedź dalszych działań na rzecz ochrony życia – nie były czczą gadaniną na potrzeby konkretnego zgromadzenia.
Nawet jednak, jeśli 45 prezydent USA wyłącznie „gra” sprawą aborcji, to jednak robi to, gdyż zdaje sobie sprawę, że tego właśnie chcą Amerykanie, że tego chce suweren. A i dla życia ocalonych od kaźni aborcji dzieci faktyczne przesłanki działań Donalda Trumpa nie mają większego znaczenia.
Oczywiście Stany Zjednoczone znajdują się na początku drogi ku objęciu pełną ochroną życia nienarodzonych, jednak przecież każda, nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku.
Warto z pewnością odnotować, że sygnał do jej rozpoczęcia dała osoba, która na pierwszy rzut oka nijak nie powinna być zainteresowana w kultywowaniu moralnego wzmożenia. Donald Trump jest rozwodnikiem, protestantem, a nade wszystko człowiekiem wielkiego biznesu, w którym postępowanie moralne nie stanowi suprema lex. Co więcej, znak rozpoznawczy znak Donalda Trumpa i powód do dumy stanowi – mówiąc bardzo delikatnie – naznaczony pychą, mocno rubaszny, a czasem wręcz sprośny i daleki od prawideł kultury sposób bycia. Jest także politykiem, a zatem wszelkie jasne i zdecydowane deklaracje powinny być mu obce.
W odróżnieniu od Stanów Zjednoczonych, Polska nie pozwala na dokonywanie rzezi niewinnych dzieci „na życzenie”. Oczywiście nie oznacza to, iż naszych sumień nie obciąża zbrodnia aborcji – wciąż przecież w naszym kraju morduje się dzieci dotknięte chorobą, czy nawet tylko o chorobę podejrzewane! W XXI wieku, w katolickim kraju nadal dochodzi to tej zbrodni na mocy tzw. kompromisu aborcyjnego. Można jednak odnieść wrażenie, że polscy politycy boją się mężnie podjąć tematu ochrony życia.
Czas więc zadać pytanie: czy doczekamy się, by słowa podobne do tych wypowiedzianych przez Donalda Trumpa padły z ust prezydenta Andrzeja Dudy? Albo premiera Morawieckiego?
Niestety, nic nie wskazuje na „dobrą zmianę” w tej materii. Ostatnim politykiem ze świecznika, który wykazywał widoczne zainteresowanie kwestią ochrony życia od poczęcia była premier Beata Szydło, ale i ona – gdy przyszła godzina próby – zagłosowała przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji…
Tzw. polska prawica, tak zdecydowanie stawiająca przecież na sojusz z USA, jakoś nie garnie się do naśladowania gospodarza Białego Domu w jego prolajferskim zaangażowaniu. Nijak nie można w nich dopatrzeć się żaru i entuzjazmu rodem z przemówienia Trumpa, które w weekend obiegło cały świat – zachwycając obrońców życia i wywołując furię wśród międzynarodowego lewactwa.
A przecież również i wyborcy PiS pragną zakazu aborcji. Trudno bowiem spodziewać się, by wśród 840 tys. obywateli podpisanych pod projektem „Zatrzymaj aborcję” była większość zwolenników partii opozycyjnych. A mimo tego – z jakiegoś powodu – trumpowskiego żaru polskim decydentom brakuje – i dlatego batalia o prawo do życia wszystkich polskich dzieci trwa tak długo. Wiemy też niestety, kto zapłaci za to najwyższą cenę.
Być może zatem opieszałość ta stanowi szansę dla młodego pokolenia polityków? Badania polskiej opinii publicznej wyraźnie wskazują, że postawa prolife jest popularna szczególnie wśród ich rówieśników. Czy zatem wśród najmłodszego narybku politycznego znajdzie się kto zechce wziąć na sztandary hasło obrony życia?
Łukasz Karpiel