12 lutego 2015

Od serduszka do pejcza. Krótka historia walentynek

(fot.REUTERS/Phil Noble/FORUM)

Zaczęło się gdzieś w latach 90. Pojawiające się w okolicach 13 lutego tandetne, czerwone serduszka zdominowały nadwiślański krajobraz. To jednak już przeszłość. Tegoroczne walentynki mają nowy symbol. Uzbrojonego w pejcz Christiana Greya.


 Pornograficzne opisy w literaturze nie należą do rzadkości, pojawiają się także niestety u tzw. prawicowych autorów. Co dobitnie pokazuje, że „pornográphos” , czyli „pisanie o nierządnicach” stało się już zjawiskiem całkowicie oswojonym. Jeśli nawet autorzy, posługujący się prawicową, ba konserwatywną retoryką nie wahają się przed wtłaczaniem w swoje tomy pikantnych fragmentów, to czego można oczekiwać od popkulturowego mainstreamu?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Walentynki wersja poprawiona

Oto z okazji walentynek 2015 r. światło dzienne ujrzała ekranizacja bestsellerowej powieści E. L. James „50 twarzy Greya”. Książka opisuje relacje i stosunki seksualne między absolwentką uniwersytetu Anastasią Steele a młodym biznesmenem Christianem Greyem. Dodać należy, że mowa głównie o stosunkach sadomasochistycznych. Właściwie można by zbyć milczeniem to „epokowe dzieło” zarówno w formie drukowanej jak i filmowej, gdyby nie fakt jego gigantycznej popularności oraz równie imponującej kampanii reklamowej promującej ekranizację.

 

Uprawnia to do traktowania fenomenu „50 twarzy” w kategoriach socjologicznych. Zdecydowanie nie mamy bowiem do czynienia tylko z produktem mającym nabić kabzę jego twórców. Oto na naszych oczach przekraczana jest kolejna granica. Mamy wszak do czynienia z promocją zaburzenia seksualnego, którego podstawę stanowi poniżenie, upokorzenie i przemoc. Marginalne, funkcjonujące dotąd jedynie na pornograficznych stronach, ukrytych w zakamarkach globalnej sieci zjawisko zyskuje teraz blask made in Hollywood! Halo, halo, zwolennicy ratyfikacji „antyprzemocowej” konwencji, gdzie jesteście?

 

Porno dla każdego!

Słowem, które szczególne drażni koryfeuszy seksualnej rewolucji jest „wstyd”. Ileż to atramentu wylano, ileż znaków postawiono, by przekonać, iż kategoria ta należy do świata, którego już nie ma. Trudno zliczyć prace, w których autorzy namawiają do całkowitego odrzucenia pojęcia wstydu jako maksymalnie opresyjnego i szkodliwego. Publiczne mówienie o życiu seksualnym dla wielu stanowi już normę. Pokazywanie go na wielkim ekranie także nikogo już nie dziwi. W branży muzycznej seksualizacja teledysków to norma, przypominają one coraz bardziej pornograficzne klipy. Podtrzymywanie atmosfery skandalu wymaga przecież ciągłego podsycania zainteresowania swoją osobą. Kolejne produkcje muszą tym samym być coraz ostrzejsze i perwersyjne.

 

Bez większego zaskoczenia zatem należy przyjąć wprowadzanie „na salony” sadomasochizmu. To prosta, choć bardzo bolesna konsekwencja odrzucenia zasad chrześcijańskiej moralności. Nie ostatnia, trzeba dodać. Warto w tym momencie przypomnieć casus „kazirodczych” wypowiedzi Jana Hartmana. Przyjęcie genderowego punktu widzenia, relatywizującego zasady moralne musi prowadzić do akceptacji zboczeń, a przynajmniej podejmowania prób dyskutowania o ich ewentualnej legalizacji. Obecnie przyszedł czas na oswojenie „sadomasochizmu”. Uczyniono to z resztą w wyjątkowo obrzydliwy sposób podpinając się pod „walentynkowe serduszko”.

 

Co prawda od dłuższego czasu można było zaobserwować nasycanie anturażu lutowego „święta” atmosferą zmysłowości, czego dowodem może być próba wylansowania na idealny prezent już nie np. poduszeczki z napisem LOVE a raczej erotycznej bielizny. Jednak propozycja złożona przez popkulturę z okazji tegorocznych walentynek to jednak chyba zupełnie nowa jakość w starej jak świat walce o duszę ludzką.

 

 

Jan Winnicki

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij