Nie bez powodu zaczynam od tytułu włoskiego filmu sprzed dokładnie 40 lat. Symbolicznie opisuje on pseudoelity świata kultury III RP. Uświadomiły mi to bardzo wyraźnie różne okoliczności towarzyszące ostatniej premierze Teatru Nie Teraz, czyli „Powrotu Norwida”. Swoistą kulminacją tych odczuć był wyjazd do Wrocławia, gdzie nasz spektakl prezentowaliśmy w sławnym „do bólu” Teatrze Polskim.
O ile film Ettore Scoli sprzed czterech dekad, opisujący subkulturę slumsów, łagodziła konwencja komediowa, to subkultura postkomunistycznej i liberalnej inteligencji żerującej na strukturach państwa jest śmiertelnie prawdziwa i dużo lepiej jej stan obecny definiowałoby określenie: zakłamani, przerażeni, pełni nienawiści.
Wesprzyj nas już teraz!
To, że świat kultury wyższej został zawłaszczony przez sztukę bulwarową jest oczywiste. Ale inwazja antyestetyki, to równocześnie deprecjonowanie wartości tradycyjnych, takich jak rodzina, Ojczyzna czy Wiara. W efekcie ludzie roślinnieją, a to, co nimi w konsekwencji takiej edukacji kieruje, nie pochodzi już z głowy i serca, ale lokalizuje się poniżej pasa.
Charakterystycznym dla tej wojny kulturowej, którą ludzkości już dawno temu wypowiedziało tzw. lewactwo, jest jej antychrześcijański charakter. Nic dziwnego, bo to właśnie chrześcijaństwo, będące ideowym fundamentem europejskości, jest jedynym gwarantem człowieczeństwa, a więc danej nam przez Boga wolności wyboru. A tego wszyscy przed- i pokomunistyczni rewolucjoniści nigdy nie zaakceptują. Oczywistym jest więc, że oflagowują się hasłem: „Nie oddamy wam kultury”. Czyli, z obfitości serca usta mówią. Oni dobrze wiedzą, że kultura (konkretnie chodzi o władzę nad instytucjami kultury!) daje panowanie nad elektoratem, co w demokracji jest najważniejsze. Nic więc dziwnego, że popadają we wściekły amok w kontekście zmiany na stanowisku dyrektorskim w Teatrze Polskim we Wrocławiu, boć i w tej instytucji są w mniejszości. A to przecież tylko jedna z dziesiątek, dziesiątek scen teatralnych w Polsce, które miesiąc w miesiąc, rok w rok lewoskrętnie indoktrynowały widza, czy chciał tego, czy nie.
Jednym z najbardziej wyświechtanych epitetów, którym beneficjenci komunizmu i postkomunizmu opluwają ludzi inaczej myślących, jest pejoratywne określenie – skrajna prawica. Zwykle towarzyszą temu stygmatyzujące przymiotniki: narodowa i katolicka. Zabieg tak prosty, jak i chamski. Od lat próbuje się tym sposobem wmówić ludziom, że wszelka opresyjność nas dotykająca wiąże się z wiarą i patriotyzmem. Niestety, pomimo wielkiej pracy „GieWu” i innych „zaprzyjaźnionych mediów”, nie udało się po orwellowsku przerobić historii. Wciąż dobrze wiemy, że obozy koncentracyjne i ludobójstwo, to pomysł i praktyka rządzenia lewicy. Nie udało się też zafałszować faktu, że w Europie za wiarę w Boga lub za przynależność narodową masowo mordowali nie wyznawcy Krzyża czy rojaliści, a jakobini i bolszewicy, a więc jak najbardziej lewicowi rewolucjoniści. W potocznej (ludowej) mowie zachowały się zwroty jednoznacznie wartościujące strony tego światopoglądowego sporu. I tak, z jednej strony mamy ludzi „robiących coś na lewo”, czyli niezgodnie z uznawaną normą; mamy też „lewusów”, czyli takich, którzy nic nie umieją. Z drugiej strony są ludzie prawi; jest również prawo, czyli coś, co porządkuje i kodyfikuje funkcjonowanie państwa i społeczeństwa.
Tacy właśnie „lewi” osobnicy próbują zatrzymać świat, który właśnie się obudził i próbuje – dodam, że bardzo nieśmiało – wyzwolić się z tej lewicowej niewoli, z tego dekonstrukcyjnego opętania.
Garstka hunwejbinów pikietuje scenę we Wrocławiu i haniebnie obraża jej nowego dyrektora. Po pond 20 latach panoszenia się z jedną ideologią w ofercie, ci hipokryci zaklejają sobie dzisiaj usta taśmą, jakby jakakolwiek zmiana nie miała prawa bytu, a sam teatr był ich własnością prywatną. Równocześnie „GieWu” podsyca stos, na którym ma ostatecznie spłonąć „pisowski dyrektor”. W „GieWu” nie ma miejsca na zdanie drugiej strony, ale myliłby się ten, kto nazwałby takie dziennikarstwo amatorskim. Tak się profesjonalnie robi nienawiść. A że przy tym wyrywa się z kontekstu, kłamie, pomawia, przekręca słowa i cytaty, opisuje zdarzenia i spektakle, których się nie widziało itd. itp., to tylko standardowe znamiona ich warsztatu.
„Powrót Norwida” ma trzy arcypolskie sygnatury. Ta najważniejsza to rzecz jasna sam Cyprian Norwid, twórca odrzucony, wyklęty, wypędzony i skazywany na zapomnienie. Bardzo niewygodny, bo „mówi, jak jest”. Drugim znakiem definiującym to przedstawienie jest autor dramatu, czyli Kazimierz Braun i jego życiorys artystyczny, naukowy i… emigracyjny. Tu również mamy do czynienia z wielką postacią kultury polskiej, z mistrzem teatru i człowiekiem odrzuconym, wypędzonym oraz lekceważonym przez całe lata. I teraz, gdy obchodzi swe 80-lecie, uświetnione Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, przyznanym mu przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę, właśnie teraz, gdy wieńczy poniekąd swą wspaniałą drogę twórczą spektaklem w Teatrze Nie Teraz, właśnie w ten czas wyjątkowy ONI próbują to przemilczeć albo opluskwić i ośmieszyć.
No i jeszcze znak trzeci – mój Teatr Nie Teraz. Piszę to bez fałszywej skromności. 36 lat to wystarczająco długi okres dla zespołu artystycznego, aby nie musieć udowadniać swej wartości oraz dokonań, które – jak chciała Opatrzność – wpisują się w łańcuch narodowej i katolickiej polskiej tradycji w sztuce. I trudno mi jest przecenić wagę naszego występu w Teatrze Polskim, bo to nie tylko docenienie naszej teatralnej pracy, ale przede wszystkim realny powrót prof. Brauna do Wrocławia, z którego wypędzili go komuniści. To również symboliczny powrót Cypriana Norwida na nasze sceny, do naszych serc i głów.
Czytam paszkwil „GieWu” wysmarowany w związku z prezentacją „Powrotu Norwida” w Teatrze Polskim” i… cytuję Norwida:
Coś zwichniętego jest w Polsce współczesnej. A zwichniętego jest to, że się rozlał szeroko po Polsce nihilizm. Zasadą tego polskiego nihilizmu jest: sprowadzić wszystko i wszystkich do własnej niziny i do perspektywy prywatnej.
Myślę o tych z pozaklejanymi ustami, o byłym dyrektorze-amatorze bez studiów, o tych medialnych cynglach i innych szczekających na karawanę i znów cytuję:
Inteligencja polska i inteligencja w Polsce została poniżona i zupełnie wyłączona z miejsc i czasów gdzie wagi najwyższej decyzje o losie narodu zapadają. Tak to jest! Od lat cała inteligencja nic w narodzie nie znaczy ─ a jeśli mu basuje i, gorzej, przypochlebia się, to znaczy jeszcze mniej niż nic. (…) I kim są ci, co się inteligentami być mniemają? Kilka setek dobrze płatnych lokai i garstka ludzi szlachetnych bez butów. Reszta zaś tylko się za inteligentów podaje – ale są to wszystko albo oszuści albo uzurpatorzy.
Teatr Polski we Wrocławiu to w tej chwili chyba najważniejsza reduta w walce o tożsamość polskiej kultury. Istotniejszym jest teraz obronić tam dyrekturę Cezarego Morawskiego, niż odebrać dyrekcję Janowi Klacie w krakowskim Teatrze Starym. Bo już nie tylko o symbole chodzi. Tym razem chodzi o życie.
Tomasz A. Żak