5 września 2019

Odzyskać tożsamość, czyli przyczynek o cnocie czystości

Seksualna rewolucja wywróciła do góry nogami nie tylko świat, ale również katolicką tożsamość. Dziś wielu z nas nie wie już, co to znaczy być katolikiem i co jest istotą naszej wiary. Spora liczba świeckich totalnie nie rozumie podejścia Kościoła do seksualności, a także racji za nim stojących. Dla tej grupy wiernych stanowi to istotny problem. To przede wszystkim o tę sferę życia toczą oni największe boje z tradycyjnym nauczaniem Kościoła. Cały ten jazgot podnoszą właśnie ci, którzy myślą o sobie, że są katolikami, lecz w rzeczywistości nie potrafią nawet myśleć po katolicku. Bycie „nowoczesnym” i „fajnym” pod dyktando lewico-liberalnej retoryki liczy się dla nich bardziej niż zachowanie ortodoksji. Pytanie jak do tego doszło, że katolicy albo nie znają prawdziwej nauki Kościoła w kwestii seksualności, albo wręcz ją odrzucają?

                                                               

Seksualna rewolta

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jola Szymańska (choć nie jest już nastolatką, to wciąż podpisuje się zdrobniale) jest dobrym przykładem owego „młodego i fajnego” pokolenia katolików. Prowadzi swojego bloga i kanał na YouTube, gdzie ze swojej perspektywy opowiada o różnych kwestiach związanych m.in. z wiarą katolicką. Niestety jej wypowiedzi często odbiegają od tradycyjnego nauczania w stronę szeroko pojętego modernizmu. Jej niedawny reportaż opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” doskonale uwidacznia rozjazd pomiędzy katolicką nauką, a jej percepcją przez wielu młodych świeckich podobnych Szymańskiej. Pytanie jak do tego doszło?

 

Rzeczony reportaż „Odczarowanie” miał określony cel: ukazać kobiety skrzywdzone przez „złe” rady dotyczące życia w czystości i ludzkiej seksualności. Rady, które usłyszały w szeroko pojętym środowisku katolickim. Jeszcze przed publikacją tekstu autorka nagrała wideo z jego autopromocją. W gąszczu wypowiedzi o nieocenianiu, pokazywaniu zbywanego problemu, potrzebie empatii czy szczerych rozmów o seksie, autorka przemyca uderzające zdanie: „każdy z nas ma do tej decyzji prawo, czy do tego by żyć w czystości przed ślubem (…), czy nie. To jest decyzja każdego z nas”. I gdyby autorka nie uznawała się za katoliczkę, można byłoby je zbyć jako typowe bajanie liberała.

 

Niestety w tym przypadku jest zupełnie odwrotnie. Samo założenie, że czystość przedmałżeńska dla katolika jest czymś opcjonalnym, a jej zachowanie zależy od subiektywnego osądu, jest zupełnie błędne. Autorka mimo to słusznie zauważa, że w sferze duszpasterskiej sprawy dotyczące seksualności nie są katolikom wykładane rzetelnie. Jednak pomimo dobrej intuicji, idzie ona w złym kierunku, a przynajmniej mocno mija się z doktryną katolicką. I szczerze – trudno się jej dziwić. W końcu w wyniku rewolucji seksualnej 1968 roku także wielu katolików radykalnie odrzuciło katolickie podejście do seksu. Cała rzesza ludzi pobiegła radośnie w stronę seksualnej wolności, tworząc przy tym emocjonalne apologie mające na celu uciszyć jeszcze chrześcijańskie sumienie.

 

Od tamtej pory seks stał się również prawem podstawowym, służącym przede wszystkim ludzkiej przyjemności. Brak możliwości prokreacji we współżyciu został usprawiedliwiony warunkami psychicznymi i ekonomicznymi. W sytuacji, w której stosunek seksualny nie wiąże się z możliwością poczęcia, istnienie małżeństwa, świętej instytucji zabezpieczającej kruchy los dziecka, jest zbędne. Powszechna antykoncepcja otworzyła na oścież drzwi rozpuście. To, co do tej pory miało być sprawą wyłącznie małżeńskiej alkowy – miejsca niedostępnego dla niepożądanych, zostało obnażone na publicznym skwerze w biały dzień.

 

Przestrzeń dwójki dojrzałych i uformowanych w wierze katolików została drastycznie naruszona. Tam, gdzie we właściwy sobie sposób mogli oni okazywać sobie czułość, pogłębiając swoją relację i odpowiedzialnie tworząc przestrzeń dla powstania nowego życia, wkroczyli seks-edukatorzy, seksuolodzy i inne dzieci nowej rewolucji. A małżeństwo ordynarnie grabiono z intymności i prywatności.

 

W niedawnym swoim artykule Benedykt XVI, wspomina zdezorientowanie, jakie towarzyszyło mu, gdy nagle na ulicy zaczęła bezpardonowo paradować lubieżność, a seks nieoczekiwanie przekroczył bezpieczne progi sypialni. Owszem, już wcześniej w historii ludzkość dopuszczała się rozpusty na masową skalę. Nigdy jednak nie zyskała ona tyle uwagi i promocji, co obecnie.

 

Łatwa przyjemność kontra męstwo i wstrzemięźliwość

 

Dzisiejszy świat nie uznaje bowiem żadnej formy ascezy poza dietą. Tym bardziej więc podsyca rozerotyzowane pragnienia. Gdy te bardzo efektywnie się monetyzują, tysiące ulegają złudzeniu, iż seksualność przyniesie im prawdziwe nasycenie. Jednak uważny obserwator dostrzeże, że jej obietnice są składane im w gruncie rzeczy bez pokrycia. Ludzie uporczywie poszukują spełnienia w coraz to nowszych technikach, specyfikach, związkach czy sytuacjach, lecz na końcu wcale nie czują się wypełnieni. I znów chcą więcej, wierząc, że to właśnie seksualność ich zaspokoi. Oni tym razem natomiast po raz kolejny trafili na przeszkodę w folgowaniu uciechom. Cała osaczająca nas popkultura mierzy wartość człowieka poziomem jego cielesnej atrakcyjności i łóżkowej skuteczności. Wszystkie starania o dobrostan sprowadzają się więc do tego, aby ostatecznie mieć nieskrępowany dostęp do erotycznej przyjemności. Udany romans i orgazm przyćmiewają zbawienie duszy.

 

Analogiczną postawą wykazują się bohaterki reportażu Szymańskiej – mają te same niewymierne oczekiwania wobec seksualności. Jedyna różnica tkwi tylko w sposobie ich realizacji. Jedni oczekują, że spełni ich większa ilość i lepsza jakość seksu, drudzy zaś przeceniają znaczenie seksu w trwałym związku. Trudno jednak winić rzeczone kobiety za to, że nie znalazł się nikt w ich życiu, kto rzetelnie i uczciwie przedstawiłby im naukę Kościoła w tych kwestiach. Wszak czas trwającego kryzysu doskonale ujawnił, że nie tylko świeccy mają problem ze swoją seksualnością, ale także duchowni. Jednym i drugim brak katolickiego dobrze uformowanego charakteru, dostatecznej katechizacji i wyrobionej cnoty jaką jest czystość. Skandale połączone z rozmiękczaniem dotychczasowych granic pokazują jak bardzo chrześcijanie zamiast słuchać Boga, szukają przyjemności i życia nieobciążonego odpowiedzialnością za własne postępowanie. Wielu katolików w ogóle nie przypomina swoim zachowaniem św. Pawła, który jasno mówi nam o tym, że pomimo „grzechu mieszkającego w nas”, powinniśmy dążyć do tego, czego chce duch. Tymczasem, by nie czuć wyrzutów sumienia przesuwa się granice moralności tak, by skrzywione sumienie nie wyrzucało człowiekowi kolejnego popełnionego grzechu. Jest to wygodne zarówno dla duchownych jak i świeckich.

 

Czystość wymaga od nas byśmy potrafili być wstrzemięźliwi i okazać męstwo w obliczu pokus. Tych dwóch cnót brakuje jednakże dziś sporej grupie chrześcijan. To właśnie bez nich tak łatwo ulegają światu, popadając w grzech. Potrzeba męstwa tyczy się zaś zarówno kobiet jak i mężczyzn. Nie wiąże się bowiem ono jedynie z odwagą, ale przede wszystkim z wytrwałą walką i powstawaniem z każdego grzechu i z każdej słabości. Wstrzemięźliwość natomiast to zdolność do odmawiania sobie rzeczy stanowiących dla nas wartość i przyjemnych dla większego dobra. Życie w czystości (nie tylko przedmałżeńskiej) wymaga poskromienia zarówno własnych nieuporządkowanych pragnień jak i stawania naprzeciw modzie i nowym normom moralnym, które proponuje antykultura. Świat przecież zewsząd atakuje jednoznacznymi bodźcami, starając się utrzymać nas w ciągłym napięciu. O czystości natomiast poza wąskimi środowiskami nie mówi się w ogóle lub wręcz się ją oczernia.

 

8 zdań, czyli jak tracimy katolicką tożsamość

 

Reportaż „Odczarowanie” Joli Szymańskiej stawia sobie szczytny cel pokazania tego jak wiele problemów przynosi słuchanie opinii, które odnośnie czystości i samej seksualności przekazuje się młodym (i nie tylko) ludziom w środowiskach kościelnych. Po lekturze rzeczonego reportażu, można rzeczywiście przyznać rację stwierdzeniu, że nawet środowiska katolickie nie zawsze potrafią sprostać wychowaniu do czystości i dojrzałej miłości małżeńskiej. Po wypowiedziach kobiet znajdujących się w nim, możemy zauważyć, że problem wcale nie leży w tym, co się mówi lub jak. Sednem jest to, że młodzi ludzie do końca nie rozumiejąc i nie przyjmując moralności katolickiej, po zderzeniu się z rzeczywistością zamiast ją pogłębić, próbować na nowo zrozumieć, odrzucają ją, podchodząc zupełnie niedojrzale do swojej wiary.

 

Od lat możemy obserwować znaczny spadek jakości katechezy. Katecheci starając się znaleźć bardziej przystępny sposób mówienia o religii ludziom, a szczególnie młodzieży, skupili się tak na samej formie, że w końcu przeważyła ona nad treścią. Dziś także ciągle próbuje się jedynie ewangelizować. Nie było by w tym niczego złego, gdyby szła za tym późniejsza katechizacja. Naszym problemem jest to, co już prawie sto lat temu głośno krytykował o. Jacek Woroniecki – wielu Polaków bardzo emocjonalnie przeżywa swoją wiarę, posiadając przy tym szczątkową wiedzę o swojej religii.

 

„Będziesz wyżutą gumą”, „nie prowokuj mężczyzn”, „nie siadaj chłopakowi na kolana”, „co przed ślubem jest nieczyste, po ślubie jest święte”, „jeśli dochowacie czystości, noc poślubna będzie cudowna”, „niewspółżycie to okazja do doskonalenia cnót”, „pamiętaj o modlitwie przed współżyciem”, „spłynie na was łaska mistycznego zjednoczenia się we współżyciu” – takie to 8 zdań w ocenie autorki i jej rozmówczyń zniszczyło im życie. Zdania te są przedstawione jak dogmaty i z tekstu wynika, że tak także były traktowane. Choć część z nich można właściwie brać jako dobre wskazówki, to jednak trudno znaleźć je w Katechizmie Kościoła Katolickiego czy w Credo. Nie obligują one same sobą do niczego, natomiast jedynie wskazują na pewne ważne aspekty życia chrześcijańskiego (nawet jeśli dość nieporadnie). Wiara nie ma na celu zapewnić nam szczęścia doczesnego, a tym bardziej wielkiej seksualnej przyjemności.

 

Z drugiej strony nasza wiara ma ogromny wpływ na naszą hierarchię wartości. Życie każdego chrześcijanina – bez wyjątku – powinno odznaczać się charakterystycznymi cechami ukształtowanymi przez wyznawaną i praktykowaną religię. Stąd wielu duszpasterzy i świeckich stara się dać ludziom praktycznie wskazówki mające pomóc w formowaniu dojrzałej chrześcijańskiej postawy. Jednak by miały one sens, trzeba wpierw właściwie rozumieć to, w co się wierzy. Wiara u nas niestety często jest mylona z pobożnością, która bez niej staje się czymś na wzór praktykowania magicznego rytuału. Kobiety z reportażu po prostu pobożnie wierzyły, że to, co usłyszały zerojedynkowo spełni się w małżeństwie. Same jednak opowiadały o wielu kłopotach, w obliczu których nie potrafiły rozeznać właściwego postępowania. Miały postawiony pewien ideał i cel, pozostały jednak rzeczywiście bez odpowiedniego kierownictwa.

 

Zrozumieć paradoks świętości

 

Jednak jedno ze zdań jest szczególnie niebezpieczne, pomimo tego, że raczej jest swobodną interpretacją uczuć rozmówczyni. Twierdzenie: „to co przed ślubem jest nieczyste, po ślubie jest święte”, jest przewrotne, a jednocześnie jest dobrą ilustracją kryzysu czystości przedmałżeńskiej. W oczywisty sposób odnosi się ono do małżeńskiego współżycia, jednak przedstawia jego fałszywy obraz. W opinii wielu katolików małżeństwo jest po prostu legalizacją seksu pomiędzy parą. Często zakłada także, że do stosunku dochodzi także przed ślubem, wtedy jednak jest ono zakazane, a więc nielegalne. Takie podejście spłyca i współżycie i małżeństwo. Po raz kolejny chodzi wyłącznie o możliwość doświadczeń erotycznych bez poczucia winy, nie zaś realizację wizji, którą niesie ze sobą sakrament małżeństwa.

 

Nie jest prawdziwe stwierdzenie, że seks przed ślubem jest nieświęty lub nieczysty, jedynie dlatego że ma miejsce przed zawarciem związku małżeńskiego. Małżeństwo i zarezerwowane dla niego współżycie jest uświęcone łaską sakramentu. Choć w dobie rozwodów węzeł małżeński przestał być traktowany jako święty, to bezsprzecznie takim pozostaje. Znana jest nam zapewne historia Mojżesza, któremu Bóg objawił się pod postacią ognistego krzewu. Bezwzględnie zabronił mu przebywać na Ziemi Świętej odzianemu w sandały. Jego strój był niegodny i niewłaściwy wobec tak wielkiego majestatu. Podobnie ma się sprawa ze świętością pożycia małżeńskiego. Jest ono święte, ponieważ zostało wyniesione do godności sakramentu. Kościół więc idąc za nauczaniem Chrystusa (por. Ew. św. Marka 10:1-12) za niewłaściwe uznaje każde współżycie poza ważnie zawartym małżeństwem. Inna postawa wobec stosunków pozamałżeńskich istotnie uderzałaby w jego rdzeń – święte powołanie.

 

Związek ten jako źródło życia i miłości pozostawał od zawsze obdarzony szczególną troską i czcią. Jak dobrze jednak wiemy towarzyszy mu masa trudów. Stąd też Kościół naucza, że we współżyciu ważniejsze jest przeżycie małżeńskiej jedności dwojga małżonków i płodność ich relacji niż związana z nim przyjemność. Jak widać seks, chociaż jest istotnym elementem życia małżeńskiego, nie jest jego najważniejszym elementem. Jedność małżeńska buduje się bowiem nie tylko w łóżku. To właśnie z tego powodu od małżonków niekiedy wymaga się wstrzemięźliwości i życia w czystości. Natomiast również każdy chrześcijanin powinien dochowywać czystości zgodnie ze swoim stanem. To co przed ślubem jest nieczyste, może być nieczyste również w małżeństwie. Liczy się tu zamysł serca.

 

Ważne pytania bez odpowiedzi

 

To właśnie to wskazanie, by dochować stanu dziewictwa i czystości serca przynosi człowiekowi dobro, a nie przyjemność. Traktowanie własnego lub czyjegoś ciała jak narzędzia do sprawienia sobie egoistycznej przyjemności przynosi jedynie szkody. Nie pomaga to w dalszym etapie ani we właściwym przeżywaniu sfery cielesnej, a także wręcz niekiedy uniemożliwia roztropne rozsądzenie różnych trudności związanych ze współżyciem. Zarówno przed jak i po ślubie. Nie zawsze jest przecież łatwo. Wokoło jest wiele antyprzykładów – pornografia i sceny erotyczne w filmach, bielizna na wystawach sklepowych, promocja nieskromnego ubioru, wyuzdane zachowanie, brak kultury panowania nad sobą i nieulegania każdej zachciance. To jednak nie powinno zniechęcać katolika, a tylko wzbudzić w nim czujność i roztropność. ,

 

Na koniec warto postawić sobie kilka pytań. Co się stało z katechezą i z przygotowaniem dalszym, bliższym oraz bezpośrednim do małżeństwa? To przecież według odpowiednich dokumentów kościelnych podczas tego czasu młodzi powinni nauczyć się rzetelnie tego, o czym była mowa w bieżącym felietonie. Czy lęki i niepewność związana z możliwością przekroczenia czystości, a także problemy w pożyciu małżeńskim nie wynikają po części z winy całego środowiska chrześcijańskiego, które nie dało wychowania, wiedzy i przykładu? Zaczynając od rodzin, przez szkołę, parafię, a kończąc na odpowiedzialnych za prowadzenie kursów przedmałżeńskich. Czy nie jest tak, że wciąż i wciąż jedynie z krzykiem ulegamy naporowi rewolucji seksualnej. Gdzie wreszcie właściwy przekaz wiary? Ze smutkiem trzeba przyznać, że znaczna część z nas jest jak wydmuszka. Czy długo jeszcze będziemy pozwalać sobie na to, by być katolikami bez katolickiej tożsamości?

 

Tomasz Kumięga

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij