Podczas gdy cały Kościół cieszył się z nadchodzącej uroczystości Narodzenia Pańskiego, radość chrześcijan żyjących na Bliskim Wschodzie zmieszana była z trwogą.
Telewizja Fox News doniosła, że w Iraku chrześcijanie są do tego stopnia zastraszeni, iż boją się ubrać choinki bądź przystrajać fasady domów czy sklepów innymi świątecznymi dekoracjami, nie mówiąc już o bożonarodzeniowych szopkach. Takie bowiem przejawy pobożności i wiary prowokują coraz bardziej brutalne akty przemocy. Świątynie chrześcijańskie, tak w Iraku, jak i w innych krajach, muszą być pod stałą ochroną. W okresie świątecznym te środki bezpieczeństwa muszą być wzmożone. W ten sposób dni święte zmieniają się w dni krwawe.
Wesprzyj nas już teraz!
W Nigerii, według Reutersa, z obawy przed atakami islamistycznej grupy Boko Haram w okresie bożonarodzeniowym nigeryjska policja zwiększyła liczbę patroli, zintensyfikowała obserwację chrześcijańskich świątyń oraz prowadziła tajne operacje by lepiej zabezpieczyć potencjalne cele zamachów terrorystycznych ze strony dżihadystów. W ciągu ostatnich trzech lat atakowali oni chrześcijan podczas każdych świąt. Najbardziej krwawe żniwo zebrali oni w 2011 roku, kiedy ładunki wybuchowe podłożono pod trzy kościoły. Jednym z nich był katolicki kościół pod wezwaniem św. Teresy w Madalli, na przedmieściach Abudży, gdzie w wyniku zamachu zmarło 37 osób a 57 uległo poważnym obrażeniom. Nie inaczej jest i w innych krajach afrykańskich, wystarczy choćby przypomnieć, że w Republice Środkowoafrykańskiej muzułmanie niedawno zamordowali ponad tysiąc chrześcijan w ciągu 48 godzin!
Nie inaczej było w Indonezji, gdzie, obawiający się ataków ze strony muzułmańskich radykałów prezydent Susilo Bambang Yudhoyono rozkazał, by na czas świąt chrześcijańskich policja zaostrzyła środki bezpieczeństwa wokół kościołów. Podobne środki nie pomogły w Egipcie, gdzie wściekły tłum zaatakował kordon policjantów chroniący Koptów modlących się w swoim kościele.
W Syrii obchodzenie świąt nie było okazją do odpoczynku i spotkań rodzinnych, ale aktem heroizmu. Agencja Xinhua doniosła, że rebelianci wystrzelili pociski moździerzowe w kierunku kościoła znajdującego się w południowej prowincji kraju – Daraa. W wyniku ataku zginęło 12 osób, wiele innych jest rannych. Melkicki Patriarcha kościoła greckokatolickiego Grzegorz III Laham szacuje, że w Syrii w wyniku wojny ponad 450 tysięcy zostało zmuszonych do życia na uchodźstwie, zaś około 1 200 straciło życie. Wśród ofiar są zarówno świeccy, jak i duchowni, w tym 12 zakonnic porwanych z monastyru w Maluli, dwóch wciąż nieodnalezionych greckokatolickich biskupów i jeden uprowadzony jezuita.
David Curry, przewodniczący organizacji Otwarte Drzwi (Open Doors), której misją jest niesienie pomocy prześladowanym chrześcijanom powiedział, iż istnieje ogromna obawa, że w przeciągu następnej dekady chrześcijaństwo na Bliskim Wschodzie przestanie istnieć. Dodał przy tym: w regionie ugruntowała się kultura strachu, która sprawia, że ludzie boją się iść do kościoła i otwarcie manifestować swoją wiarę, szczególnie w okresie świątecznym. Bardzo wygodnie jest jednak mówić o enigmatycznej „kulturze strachu”, względnie o jakichś niezidentyfikowanych „ekstremistycznych ugrupowaniach”, których celem ma być przeprowadzenie czystek religijnych. To jednak leży u samych podstaw problemu – nie uda się obronić chrześcijan (tak na Bliskim Wschodzie, jak i w każdym innym zakątku ziemi) przed ekstremistami, jeśli wyraźnie i otwarcie nie powiemy, kim owi ekstremiści są, co robią i jakie im przyświecają cele oraz motywy. A przecież ta sama organizacja Open Doors w pierwszej dziesiątce swojego najnowszego zestawienia krajów, w których chrześcijanie są prześladowani wymienia niemal wyłącznie kraje muzułmańskie.
Jeżeli jednak nie jesteśmy w stanie nazwać prześladowców, jak możemy przeciwstawiać się przeciwnikowi, który nie ma imienia? Problem ten dotyczy jednak nie tylko publicystów czy polityków, jest niestety jeszcze szerszy. Patriarcha Grzegorz powiedział ostatnio, że nie rozumie, dlaczego świat nie podnosi głosu przeciwko aktom przemocy wobec chrześcijan. Nie jest on w stanie pojąć faktu, iż wielu z jego zachodnich braci w kapłaństwie uważa, że dyskusje na temat prześladowań chrześcijan w krajach muzułmańskich byłyby w złym guście jeśli wręcz nie „islamofobiczne”. Robert McManus, biskup diecezji Worcester, Massachusetts, zwerbalizował te poglądy swojej wypowiedzi z lutego zeszłego roku. Powiedział on, że mówienie o zbrodniach popełnianych na całym świecie przez islamistów mogłoby zniweczyć wszystkie osiągnięcia, które katolicy uzyskali dzięki dialogowi religijnemu z muzułmanami.
A zatem przemilczanie prześladowań chrześcijan ma służyć dialogowi z muzułmanami żyjącymi na Zachodzie, a których taka dyskusja mogłaby obrazić. Co ciekawe, wśród fetowanych przez biskupa McManusa „wszystkich osiągnięć dialogu religijnego” w roku 2013 nie znajdziemy ani jednej rzeczy, która przyczyniłaby się do poprawienia losu chrześcijan w krajach muzułmańskich, szczególnie zaś na Bliskim Wschodzie. Wprost przeciwnie, to cisza biskupa McManusa i innych mu podobnych przedstawicieli Kościoła uczyniło ten los zdecydowanie gorszym, gdyż ich prześladowcy wiedzą, że o wyznawców Chrystusa nie dbają nawet ich pobratymcy i że nikt nie odważy się przemówić w imieniu ofiar. W ten oto sposób podczas gdy w ekshortacji apostolskiej Evangelii Gaudium (253) czytamy: „prawdziwy islam i poprawna interpretacja Koranu sprzeciwiają się wszelkiej przemocy”, chrześcijanie w krajach muzułmańskich spędzili święta Bożego Narodzenia wśród dyskryminacji, gróźb fizycznych, szantaży, ataków i mordów. Każdy zaś, kto zwraca uwagę na ich los i odważy się zidentyfikować osoby zań odpowiedzialne jest z miejsca denuncjowany jako „islamofob” i bigot, podczas gdy wielcy tego świata mogą kontynuować swoje bezowocne dywagacje na temat tego, jak rozwiązać problem mitycznego „ekstremizmu religijnego”.
A zatem z obchodów Bożego Narodzenia AD 2013 możemy wyciągnąć jedną lekcję – chrześcijanie będą ginęli. W roku 2014 liczba zabitych za swoją wiarę prawdopodobnie się jeszcze powiększy, gdyż dżihadyści mogą być pewni, że albo nikomu nie zależy na losie wyznawców Chrystusa, albo też nikt nie ma wystarczającej odwagi, by mówić o tym głośno. Skutek jest identyczny – liczba chrześcijan maleje i być może w tym roku problem rozwiąże się sam, gdyż na Bliskim Wschodzie nie będzie już nikogo, kto w grudniu 2014 będzie obchodził Narodzenie Pańskie.
Monika Gabriela Bartoszewicz