20 listopada 2012

Patriotyzm to nie ekstremizm!

(Fot. Izabela Tomasiewicz)

Nigdy nie powinniśmy godzić się na to, żeby określać patriotyzm mianem ekstremizmu. Każdy z nas rodzi się w kulturze, w narodzie, który go wychowuje, uczy, każdy z nas ma duszę i serce, tego nie zmienimy. Wierność własnemu krajowi jest czymś absolutnie normalnym i zdrowym – mówi Ferenc, węgierski uczestnik Marszu Niepodległości w Warszawie.

 

 

Wesprzyj nas już teraz!

W Polsce patrioci często zyskują etykietę “ekstremistów”. Nasiliło się to szczególnie ostatnio. Czy z podobnym zjawiskiem mają Państwo do czynienia na Węgrzech?

 

Myślę, że skuteczność posługiwania się tego typu określeniami jest silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Pierwszym krokiem powinno być sprecyzowanie definicji patriotyzmu. Nigdy nie powinniśmy godzić się na to, żeby określać go mianem zjawiska negatywnego czy ekstremizmu. Możemy w tym aspekcie naśladować Amerykanów. Każdy z nas rodzi się w kulturze, w narodzie, który go wychowuje, uczy, każdy z nas ma duszę i serce, tego nie zmienimy. Wierność własnemu krajowi jest czymś absolutnie normalnym i zdrowym. Nacjonalizm czy radykalizm jest natomiast czym innym. Wiem, że brzmi to może jak pewne uproszczenie, ale różnica między patriotą a nacjonalistą zawiera się w tym, iż patriota kocha swoją kulturę, dziedzictwo, swój naród. Nacjonalista natomiast definiuje się w opozycji do innych, mając do nich z założenia negatywny stosunek.

 

Jak Pan sądzi, gdzie leży źródło używania wobec patriotów epitetów o negatywnym zabarwieniu? Czy ich stosowanie może być skuteczne?

 

Funkcjonują pewne siły polityczne i medialne, którym zależy na tym, żeby mieszać te kategorie. Istnieje już nawet teoria psychologiczna na ten temat i odpowiednia definicja tego zjawiska. Jest to doskonałe narzędzie służące do niszczenia przeciwnika. Jego mechanizm jest prosty: jeśli bronisz swojego kraju, jego suwerenności (na płaszczyźnie politycznej bądź ekonomicznej), jeśli definiujesz pewne symptomy jako społecznie szkodliwe (jeśli sprzeciwiasz się, na przykład, przyznawaniu niepracującym emigrantom nielimitowanych funduszy socjalnych), masz już „zbyt patriotyczne” poglądy, w związku z czym jesteś nazwany nacjonalistą. A skoro jesteś nacjonalistą, oznacza to, że jesteś ekstremistą. W dalszej kolejności zostajesz nazwany antysemitą, rasistą, następnie gra się starą wypróbowaną metodą – używając określeń w stylu „nazista”. Jest to zabieg świadomy i stosowany z premedytacją. Nikt nie powinien godzić się na coś takiego, musimy się przed tym bronić. Dla dobra rodzaju ludzkiego, a przynajmniej dla dobra naszych społeczeństw, powinniśmy zwalczyć politycznie poprawną nowomowę.

 

Istnieje jednak na Wegrzech partia posługująca się hasłami o charakterze rzeczywiście ksenofobicznym. Czy Jobbik stanowi obecnie duże zagrożenie dla Fideszu?

 

Fidesz jest partią będącą obecnie u władzy, prawicową, patriotyczną, mającą oczywiście wrogów, jak każda normalna partia gdziekolwiek na świecie. Fidesz radzi sobie raczej dobrze, chociaż musi zmagać się z postsocjalistyczną częścią społeczeństwa i słabą gospodarką – trudną spuścizną po socjalistach. Mam nadzieję, że ludzie będący obecnie u władzy mają ku temu odpowiednie kwalifikacje.

 

Jobbik natomiast to partia skrajnie prawicowa, zrzeszająca grupę rasistów, antysemitów i ksenofobów. Nie proponują oni żadnych rozwiązań, robią jedynie dużo szumu i powodują kłopoty. Chcę w tym miejscu zaznaczyć, że tę partię popiera jedynie 10 procent Węgrów. Pamiętajcie o tym proszę, kiedy na zdjęciach z 11 listopada zobaczycie węgierskie flagi w tłumie chuliganów.

 

W naszym kraju nadal działa także partia socjalistyczna, o której nie umiem powiedzieć niczego dobrego – to katastrofa. Socjalistów wspierają ludzie niepracujący, którzy liczą na zapomogi społeczne. Nie mają oni żadnej motywacji, aby cokolwiek zmienić. Partia socjalistyczna od czasu do czasu gra oczywiście także kartą „ekstremistyczną”. Między Fideszem na Jobbikiem nie ma żadnego szczególnego związku. Jobbik nienawidzi Fideszu – chociaż trzeba zaznaczyć, że nie jest to niczym szczególnym, myślę, że Jobbik w podobny sposób nienawidzi także innych. Fideszowi udało się jednak rozwiązać wiele problemów, które stanowiły wcześniej postulaty w kampaniach Jobbiku – dotyczy to na przykład problemu podwójnego obywatelstwa.

 

Liderzy polskiej opozycji przywołują Budapeszt jako model, z którego możemy czerpać inspirację. Na jakich wspólnych wartościach warto budować wspólnotę polsko-węgierską?

  

Według mnie, jedyna droga, jaka stoi przed Europą w globalnym sensie jest to wspólnota w ramach Unii Europejskiej. Nie jestem szczególnie szczęśliwy z tego powodu, ale musimy sobie uświadomić, że w pojedynkę jesteśmy tylko niewielkimi graczami na globalnej scenie politycznej. Dotyczy to nawet Polski, która jest czterokrotnie większa od mojego kraju. Na naszych politykach spoczywa umotywowany historycznie obowiązek nawiązania współpracy w regionie Europy Środkowej i Środkowo-Wschodniej, ponieważ należymy do tego samego kręgu kulturowego, a historia naszych krajów była niekiedy ściśle ze sobą związana. Rozumiemy się nawzajem.

 

Myślę, że jeśli zwykły Węgier, taki jak ja, którego kraj stracił po I wojnie światowej 2/3 swojego terytorium i 1/3 swojej populacji, może podać rękę swoim sąsiadom, nasi przywódcy są w stanie zrobić to samo. Nie jest możliwe przetrwanie bez współpracy, nie zapominajmy, że jesteśmy narodami chrześcijańskimi. Fundamentami naszych społeczeństw – polskiego i węgierskiego – są, moim zdaniem, solidarność oraz szacunek dla rodzin i dla dziedzictwa narodowego. Geopolitycznie należymy do tej samej części Europy, nadal borykamy się z dziedzictwem bólu, jaki zadał nam komunizm i inne dyktatury. Myślę, że dość już wycierpieliśmy. Mam tu na myśli Polaków, Węgrów, ale także Czechów czy Słowaków (a zatem kraje z grupy Wyszehradzkiej), a w szerszym rozumieniu – wszystkie narody w krajach Europy postsocjalistycznej. Pamiętajmy – my w Europie Środkowej umiemy się porozumieć. Wierzę w istnienie wspólnoty europejskiej składającej się ze wszystkich narodów zamieszkujących nasz kontynent, ale w sposób naturalny głos Warszawy jest lepiej słyszalny niż głos Marsylii czy Nottingham.

 

Wspomniał Pan o istnieniu wspólnoty chrześcijańskiej, która łączy nasze narody. Dla wielu Polaków przykład Węgrów, którzy umieścili w swojej Preambule do Konstytucji odwołanie do Boga, jest bardzo inspirujący.

 

Myślę, że odwołanie do Boga w preambule konstytucji było symbolicznym krokiem podjętym przez rząd. Doceniam każdy gest, który wzmacnia tożsamość społeczeństwa. Mam jednak, niestety, wrażenie, że ten gest okazał się ważniejszy dla lewicowych sił w krajach europejskich niż dla samych, dla Węgrów. Polska – z tego, co wiem, jest najbardziej katolickim krajem w Europie, podczas gdy u nas religijna część społeczeństwa to zaledwie 20 procent (mam tu na myśli tych, którzy praktykują na co dzień). Nie widzę pozytywnych zmian w tym obszarze, komunizm skutecznie zniszczył Kościół na Węgrzech po II wojnie światowej. Ludzie zwracają się w kierunku ezoteryki bądź zwyczajnie stają się ateistami. Uważam, że jest to niebezpieczne. Myślę jednak, że za taki stan rzeczy są odpowiedzialni także duszpasterze. Bez uświadomienia sobie konieczności odpowiedniej komunikacji i odnowy wizerunku chrześcijaństwa, najbliższe dekady mogą przynieść zmiany na gorsze.

 

Uczestniczył Pan razem z Polakami w Marszu Niepodległości 11 listopada. Co Pana do tego skłoniło?

 

Powody były trzy. Zawsze czułem istnienie słynnego braterstwa pomiędzy naszymi narodami. Owa uwarunkowana historycznie przyjaźń jest czymś wyjątkowym, z czego powinniśmy być dumni. Chciałem doświadczyć tego osobiście w Polsce, a przynajmniej sprawdzić, czy Polacy wierzą w ten rodzaj braterstwa równie mocno jak ja. Drugi powód, dla którego zdecydowałem się przyjechać wiąże się właśnie z tą szczególną datą, jaką jest 11 listopada. Nigdy wcześniej nie byłem w Polsce i miałem poczucie, że obchody Święta Niepodległości to najlepszy moment na wizytę, doskonała okazja do tego, aby wyrazić swoją sympatię dla polskiego narodu. Trzeci powód mojego przyjazdu wiąże się ściśle z drugim – dobry przyjaciel z Warszawy zaprosił nas już kilka miesięcy wcześniej.

 

Jakie są Pana wrażenia z Marszu Niepodległości?

 

Hm… Kiedy myślę o tym, mam dziwne, a może lepiej: mieszane uczucia. Skandaliczne zachowanie, jakiego dopuścili się w czasie Marszu chuligani nie było niczym zaskakującym – było ono tym, czym żyją oni na co dzień i co nimi kieruje. Jako Węgier odczuwam głęboki wstyd z powodu zachowania węgierskich aktywistów przybyłych do Polski w imieniu radykalnej węgierskiej partii Jobbik. Uczestniczyli oni w walce chuliganów z policją, a media zinterpretowały ich jako „Węgrów, którzy przyjechali po to, żeby wywołać zamieszki i zniszczyć miasto.” Jest jeszcze jedna sprawa, która mnie niepokoi i której nadal nie rozumiem. Mój kolega Piotrek powiedział mi jeszcze przed 11 listopada, że na Marsz Niepodległości wybierają się do Polski grupy antyfaszystów, radykalnych liberałów i anarchistów i że dwa tysiące ich przedstawicieli zamierza przyjechać z Niemiec. Kolega powiedział mi, że – podobnie jak chuligani i radykałowie – dążą oni do wywołania zamieszek i do walki z polskimi radykałami. Jest to dla mnie niewiarygodne! Jakim prawem jakikolwiek Niemiec ma czelność jechać do Warszawy tylko po to, żeby zakłócić polskie Święto Niepodległości?! Przypomina mi to dzień, kiedy Rumuni demonstrowali maszerując ulicami Budapesztu 20 sierpnia – w dniu, w którym obchodzimy rocznicę powstania Królestwa Węgier.

 

A pozytywny aspekt Święta Niepodległości?

 

Bardzo podobali mi się uczestnicy Marszu skupieni wokół środowiska „Gazety Polskiej”. Maszerowałem właśnie w tej grupie, ponieważ chciałem poznać ludzi, którzy zaprosili zorganizowaną grupę Węgrów – mam tu na myśli normalnych obywateli węgierskich, nie chuliganów z Jobbiku. Zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie jest to po części zabieg propagandowy, ale Polacy oklaskiwali nas za każdym razem, kiedy dowiadywali się, skąd przyjechaliśmy, byli bardzo mili i przyjacielscy. Pamiętam, że kiedy skandowali „Kto nie skacze, ten za Tuskiem, hop hop hop!” czy coś w tym rodzaju, skakali wszyscy – starsze panie, dziadkowie razem z wnukami… Nie do mnie należy ocena politycznej działalności Tuska, ale uważam, że jest to dobra forma wyrażania opinii. Było to pełne wdzięku.

 

Czy węgierskie media wspomniały o Marszu w Polsce?

 

Niewiele, ale jednak. Mówiono głównie o akcjach małych grup z Jobbiku, trochę o walce chuliganów z policją. Wspomniano oczywiście o marszu Komorowskiego i o demonstracji „Gazety Polskiej”.

 

Podczas Marszu pojawiały się także hasła dotyczące Smoleńska. Czy którekolwiek z węgierskich mediów poddaje pod wątpliwość raport MAK-u?

 

Mogę powiedzieć, że węgierskie media obserwują polską politykę wewnętrzną właśnie przez ten pryzmat. Wiemy, jak wielką wagę symboliczną ma ta tragedia dla narodu polskiego.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiała Agnieszka Żurek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij