Poruszyła mnie nie tyle prawda historyczna, którą znałem z „Gazety Wyborczej”, ale to, jak ta historia wpływa na ludzi, na bohaterów, na mieszkańców tej wsi – mówi Maciej Stuhr, odtwórca jednej z głównych ról we wchodzącym w piątek 9 listopada na ekrany filmie Władysława Pasikowskiego „Pokłosie”. To wyznanie wiele tłumaczy, gorzej jednak, że wygląda na to, iż również reżyser i scenarzysta historii uczyli się z gazety. Tej samej, która namawia teraz, by zamiast na „Bitwę pod Wiedniem” zabierać licealistów na „Pokłosie”.
Stuhr wciela się w postać Józka Kaliny, który, wbrew niechęci ogółu mieszkańców swojej wsi, skupuje i gromadzi na własnym polu płyty z żydowskich nagrobków. Przed laty wyłożono nimi drogę, część placu przed kościołem, znalazły się też w chłopskich obejściach. Gdy w odwiedziny do brata przyjeżdża wieloletni emigrant Franek, razem, krok po kroku odkrywają skrywaną przez mieszkańców historię, w której jedną z głównych ról odegrał stary Kalina. Z czasem okazuje się bowiem, iż miejscowych Żydów wymordowali nie okupanci, lecz Polacy. Bracia przechodzą metamorfozę. Franek, początkowo wrogo nastawiony wobec Żydów, przyjmuje odziedziczoną odpowiedzialność za ich tragiczny los. Józek, który nie potrafi pogodzić się z tragiczną prawdą, w finale ponosi najsurowszą karę.
Wesprzyj nas już teraz!
Egzorcyzmy błotem
Twórcy filmu powtarzają myśl: „musimy uderzyć się w piersi”, „musimy zmierzyć się z bolesnym fragmentem naszych dziejów”, „musimy się wstydzić”, „musimy wypowiedzieć skrywaną przez lata prawdę”. My, czyli Polacy. Rzecz w tym, że „Pokłosia” wcale nie nakręcono z polskiej perspektywy, ani nawet z perspektywy kogoś, kto chociaż trochę nas lubi. Polska wieś ukazana w filmie żywcem wyjęta jest z wizji, jakimi raczą nas od lat ośrodki słabo skrywające swą nienawiść do „tego kraju”. Jesteśmy w filmie en masse „tymi złymi”. Reżyser ukrył przed widzami istotne motywacje kryjące się za historycznymi mordami na Żydach i kontekst tych zbrodni. A więc czynniki, które dokonanego w imię odpowiedzialności zbiorowej, krwawego samosądu nie usprawiedliwiają, ale przynajmniej go wyjaśniają. Film nie jest więc historyczny – asekuruje się Pasikowski – a jedynie inspirowany faktami czy raczej tym, co z nimi zrobił w swoich książkach Jan Tomasz Gross. Ma jednak posłużyć nam do spojrzenia w twarz prawdzie (de facto nawet nie ćwierćprawdzie) o nas samych i do generalnej autoterapii, wręcz zbiorowego egzorcyzmu – bo i takie określenie padło w kontekście filmu! Ową ozdrowieńczą kuracją ma być – zdaniem swych autorów i entuzjastów – „Pokłosie”.
Film ten jest jednak raczej wezwaniem do samobiczowania z pominięciem prawdy. Jeśli egzorcyzmem, to wziętym z jakiejś innej religii i dokonanym błotem. Mamy go przeprowadzić natchnieni opowieścią, w której przodkowie bohaterów – dawni mieszkańcy mokradeł – podczas wojny spalili w zagrodzie Kalinów prawowitych właścicieli wiejskich posiadłości (Żydów) i przejęli ich majątki. Motyw i wątek tego rabunku oraz moralna konieczność jego zwrotu wysuwa się w „Pokłosiu” na pierwszy plan (to tylko film, po co zawracać widzowi głowę, że komunistyczne państwo wypłaciło już odszkodowania za pożydowskie mienie).
Coś tu nie gra
Polacy z filmu Pasikowskiego, z niewieloma wyjątkami antyżydowscy z krwi i kości, to katoliccy hipokryci, opryszkowie, niewrażliwa na krzywdę innych tłuszcza. Wreszcie, bezwzględni prześladowcy, wśród których nowy proboszcz urasta do roli kogoś w rodzaju herszta, co najmniej aprobującego (jeśli wręcz nie inspirującego) kolejne, coraz brutalniejsze akty agresji wobec braci Kalinów. Kreując tę postać, dbający z każdą sekwencją o narastanie atmosfery grozy autorzy otarli się tu wręcz o groteskę (podobnie jak o tragifarsę w finale, gdy „nieznani sprawcy” krzyżują na drzwiach od stodoły jednego z głównych bohaterów – na początku XXI wieku!), ale od strony warsztatowej to jedna z niewielu wpadek. W „Pokłosiu” bowiem grają i aktorzy, i zdjęcia Pawła Edelmana, i scenografia Allana Starskiego, i gra muzyka, którą napisał Jan Duszyński. Nie gra tylko historia, którą twórcy opowiedzieli jednostronnie i fałszywie.
Władysław Pasikowski kręci kinowe produkcje dosyć rzadko, „Pokłosie” to dopiero jego drugi taki film w tym stuleciu. Skoro tak, to z pewnością ma nam do powiedzenia coś szczególnie ważnego. Gdy tworzył „Psy”, „prawdą czasu” było przesiadanie się funkcjonariuszy różnych organów PRL do zarządów spółek i „sprawdzanie się” w biznesach. „Prawda ekranu” Pasikowskiego oswoiła więc popkulturowego, masowego widza z ubekiem, który okazał się wcale nie taki zły (nawet całkiem fajny). Dzisiaj, na etapie serwowanej Polakom pedagogiki wstydu, z zajmowanych dotąd pozycji ofiar II wojny przesiąść się mamy na ławę oskarżonych. Aż chciałoby się powiedzieć, że reżyser zafundował nam niezły geszeft, gdyby nie fakt, iż do „Pokłosia” dołożyliśmy się wszyscy, poprzez grubą dotację z państwowej kasy.
Roman Motoła
Pokłosie (Monolith, 2012), scen., reż. W. Pasikowski, wyk. Maciej Stuhr, Ireneusz Czop, Jerzy Radziwiłowicz, Zbigniew Zamachowski, Danuta Szaflarska.
Produkcja: Apple Film Production w koprodukcji z Topkapi Films (Holandia), Metrafilms (Rosja), Attack Film (Słowacja), Trigon Production (Słowacja), Telewizja Polska, Canal+.
Współfinansowany przez: Polski Instytut Sztuki Filmowej, Eurimages, Holenderski Fundusz Filmowy oraz Słowacki Fundusz Audiowizualny.
***
Film jest o przywracaniu nam pamięci, film jest o nas. Naszym rachunkiem sumienia (Władysław Pasikowski);
Ta opowieść (…) przypomina o bolesnym fakcie z historii Polski, którego powinniśmy się wstydzić. (…) kto za nas wypierze nasze własne brudy? (Maciej Stuhr dla GW);
Być Polakiem to być człowiekiem odważnym. Być Polakiem to być człowiekiem, który jest dumny ze swej przeszłości, i nie ucieka przed najtrudniejszymi nawet kartami historii (producent Dariusz Jabłoński).
Opowieść o grzechu, o którym przez tyle lat nie chcieliśmy myśleć i mówić – Zbigniew Zamachowski (filmowy policjant)
Grażyna Torbicka („Kocham kino”, TVP2) w rozmowie z Bogusławem Lindą:
– Skoro już wspomniałeś Władka Pasikowskiego, to dlaczego niczego nie napisał w „Pokłosiu” dla ciebie?
BL: – Władek napisał dla mnie w „Pokłosiu” coś, tylko poróżniliśmy się ideologicznie przy tym. Niestety, nasze drogi musiały się w tym momencie rozejść. Pogniewał się na mnie troszeczkę.