W świecie ludzkim, w przeciwieństwie do Bożego, liczą się przede wszystkim dwie rzeczy: siła i prestiż. Naród skolonizowany traci i siłę, i prestiż. Naród postkolonialny dostaje szansę na odbudowę swojej siły i prestiżu – mówi PCh24.pl prof. Ewa Thompson, badacz m.in. zjawiska postkolonializmu w Europie Środkowej.
Czy III RP jest – jak twierdzą rządzący dziś politycy PO – największym sukcesem polskich elit od czasów jagiellońskich?
Wesprzyj nas już teraz!
Takie sformułowanie niczego nie wyjaśnia. Mówiąc o „najlepszej Polsce od czasów jagiellońskich” wkraczamy w dziedzinę subiektywnych odczuć. To jest zupełnie inna kategoria myślowa. Z odczuciami trudno jest dyskutować, bo nie sposób jest dowieść, że są prawdziwe lub nieprawdziwe.
Czym więc jest obecnie Polska? Może kondominium, albo kolonią lub postkolonią?
Należałoby tu przywołać słownikowe definicje terminów takich jak kolonia czy kondominium. Otóż aby kwalifikować się do tych kategorii, należy podpisać odpowiednie umowy poddańcze, których postkomunistyczna Polska nie podpisywała. Nie można więc o Polsce mówić jako o kolonii czy kondominium, chyba że w sensie przenośnym.
Ale ta przenośnia jest nieco jaskrawa, i nie powinna być nadużywana. Natomiast kategoria postkolonializmu – wziąwszy pod uwagę militarną okupację sowiecką w latach 1945–1989 i spowodowane przez nią straty gospodarcze, społeczne i polityczne – jest jak najbardziej na miejscu. Polacy, na przestrzeni dwóch pokoleń rządzeni przez wyznaczonych przez Moskwę namiestników, żyjący w strachu sowieckiej militarnej interwencji, gdy się wreszcie uwolnili od okupacyjnej armii, stali się postkolonią––ekonomiczną, polityczną, kulturową.
Oczywiście są różne postkolonie i różni kolonizatorzy, dlatego Polska różni się kulturowo, ekonomicznie i politycznie od Algierii, Irlandii czy Indii.
Francja, obchody 70-lecia desantu na Normandię. Prezydent Hollande wymienił wszystkie narody, które przyczyniły się do zwycięstwa nad Niemcami w czasie II wojny światowej. O Polakach nawet się nie zająknął. Za to słowa uznania skierował pod adresem Armii Czerwonej. Dlaczego możni tego świata znów o nas zapomnieli?
Historia i osiągnięcia podbitego narodu zostają albo zapomniane, albo przypisane zwycięskiemu narodowi. Tak więc niepamiętanie o wkładzie Polaków w zwycięską wojnę z Trzecią Rzeszą, przypisywanie Kopernikowi narodowości niemieckiej zaś Włodzimierzowi Spasowiczowi, Wacławowi Niżyńskiemu czy Mikołajowi Przewalskiemu narodowości rosyjskiej, to rutynowe nieprawdy, a głosiciel takich nieprawd może nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że mówi nieprawdę. Imperium bowiem „zagarnia” i uważa za swoje osiągnięcia dorobek ludów kolonizowanych. Jeżeli naród nie odzyska niezawisłości, korekta tego rodzaju fałszerstw staje się praktycznie niemożliwa. Jak Polska może wrócić do niezawisłości? Korekta zależy od sukcesów rozwojowych byłej kolonii oraz od natężenia „prywatnej inicjatywy” obywateli, których te fałszerstwa powinny oburzać i którzy powinni podejmować indywidualne wysiłki przeciwstawienia się temu.
Wbrew przekonaniom wielu Polaków po prawej stronie politycznego spectrum, względnie niewiele mogą tu zrobić polskie instytucje, jakkolwiek pisanie listów do prasy i instytucji zagranicznych w wypadkach rażącego odbiegania od prawdy to oczywiście elementarny obowiązek polskich konsulów za granicą. W społeczeństwach demokratycznych jednak osiąga się więcej przez spontaniczne i liczne protesty prywatne niż przez zajmowanie oficjalnego stanowiska przez placówki dyplomatyczne. Na przykład w opisanym przez Pana przypadku Hollande’a, listy protestacyjne obywateli francuskich pochodzenia polskiego lub Polaków zamieszkałych we Francji odniosłyby lepszy skutek, niż protest ambasady, który byłby uznany za nietaktowne „czepianie się”.
I tu trzeba stwierdzić, że Polaków zdolnych, majętnych i chętnych do podejmowania tego rodzaju prywatnych inicjatyw wciąż jest za mało. Po dziesięciu pokoleniach mordowania tych najdzielniejszych i w sytuacji niesłychanego zubożenia społeczeństwa, ludzie boją się wystąpić z szeregu, boją się podjąć ryzyko „podkładania się” w nieosobistej sprawie.
Ale nie jest też bardzo źle –– Polaków wciąż jest dużo, nie dało się ich tak do końca wytrzebić, istnieją ludzie odważni. W wielu wypadkach z satysfakcją obserwuję wystąpienia Polaków na forum publicznym w różnych częściach świata. Jeżeli Polsce uda się zachować niezawisłość, wielkie fałszerstwa historii, takie jak np. wizja Europy mająca swoje źródło w Kongresie Wiedeńskim, zostaną skorygowane przez polskich i niepolskich historyków. Ale na to trzeba paru pokoleń i sporo pieniędzy.
Należy również pamiętać, że żyjemy w społeczeństwie ludzkim a nie Bożym. Na civitas Dei mamy nadzieję, podczas gdy historia ludzkiego królestwa jest wielkim strumieniem niesprawiedliwości, z których tylko część zostanie nazwana po imieniu w narracji historycznej świata. Nie da się tego strumienia zawrócić o 180 stopni czy nawet nadać mu prawidłowej nazwy, choć naturalnie należy robić, co jest w naszej mocy, by go nieco skorygować. W królestwie ludzkim możemy liczyć głównie na to, co sami zrobimy, aby umniejszyć niesprawiedliwości—które jednak będą i pozostaną.
A polski dorobek, wkład Polski w Europę zostały zapomniane?
Tak, polska narracja została w znacznej mierze przekłamana w czasie rozbiorów, które trwały przez sześć pokoleń, a potem w okresie sowieckiej kolonizacji, która trwała dwa pokolenia. Gdy się jest skolonizowanym, traci się głos.
I tu dochodzimy do jądra problemu. W świecie ludzkim – w przeciwieństwie do Bożego – liczą się przede wszystkim dwie rzeczy: siła i prestiż. Naród skolonizowany traci i siłę, i prestiż. Naród postkolonialny dostaje szansę na odbudowę swojej siły i prestiżu. Nie dzieje się to automatycznie––to jest praca na kilka pokoleń. Pamiętając, że tak jest, należy więc angażować się w ten proces nie łudząc się, że wygramy na sto procent, choć można o tym oczywiście marzyć.
Narody postkolonialne, jeżeli znajdą w sobie dość determinacji aby się rozwijać, muszą rosnąć w siłę ekonomiczną, demograficzną, kulturową. Nie po to, aby podbijać sąsiadów czy forsować swoje interesy w krajach słabszych, ale po to, aby mieć możność obrony swoich obywateli, swoich granic i tożsamości. W wypadku Polski, aby realizować te wartości, w imię których tak wielu Polaków i Polek żyło i umierało w ciągu ostatnich kilku stuleci. To jest elementarny obowiązek wobec tych, którzy złożyli za te wartości ofiarę życia. Nie wypełniamy tego obowiązku li tylko przez lamenty nad sytuacją w polskiej polityce. Raczej należy kreować środki, przy pomocy których można na tę sytuację wpływać.
Polska tymczasem zaniedbuje inwestycje w naukę. Jaki wielki ma to wpływ na promowanie dorobku polskiej kultury i historii za granicą?
Przypomina mi się tu epizod z życia Jana Pawła II, zaraz po wybraniu go na papieża. Otóż gdy zlecił budowę pływalni w Watykanie, niektórzy szemrali, że jest to niepotrzebny luksus nowego Ojca świętego. Na co Wojtyła odpowiedział tak: „Zbudowanie basenu kosztować będzie o wiele mniej, niż zorganizowanie i opłacenie nowego konklawe”.
Trzeba umieć rozróżnić pomiędzy luksusem dla luksusu, a tym, który zapobiega o wiele większym wydatkom. Podobnie trzeba rosnąć w siłę nie dlatego, aby być numerem jeden, ale dlatego, że będąc numerem jeden ma się możliwości zrobienia więcej dobrego. Zdaję sobie sprawę, że tu wkraczamy na grząski teren odczuć, ale ponieważ prowadzimy dyskusję w kręgu katolickim, zakładam, że od czasu do czasu można się posłużyć terminem takim jak „dobro” bez konieczności definiowania go. Człowiek majętny może np. fundować stypendia dla niezamożnych uczniów, zakładać instytucje niezależne od państwa, finansować katolickie pismo czy inwestować w naukę. Tak więc jestem zwolenniczką hasła „Bogaćcie się!” To prawda, że używał go Bucharin w okresie NEP-u, ale zupełnie inny sens tego hasła znajdujemy w dystrybucjonizmie Chestertona.
Odradzałabym tu pedanterię, z którą przeciwnicy kapitalizmu atakują tego rodzaju hasła twierdząc, że to, co się obecnie nazywa kapitalizmem, nie sprzyja duchowemu rozwojowi człowieka. Należy pamiętać, że żyjemy w królestwie ziemskim a nie Bożym, i że musimy szukać najkorzystniejszej metody pomnożenia naszych talentów w świecie nas otaczającym, a nie w świecie naszych marzeń. Wybrzydzając na współczesny kapitalizm i zamykając się w okopach św. Trójcy postępowalibyśmy jak ten sługa, który ukrył swój talent w ziemi, bo nie chciał brudzić sobie rąk niepewnymi transakcjami. Indywidualne bogacenie się wzmacnia polski prestiż zagranicą.
Co robić, by popularyzować polski dorobek kulturalny, by Chopin przestał być uważany za francuskiego kompozytora?
Rosnąć w siłę! Mieć ambicję bycia najlepszym w świecie w swoim zawodzie. Mierzyć wysoko. Zachęcać swoje dzieci, aby mierzyły wysoko. Przygotowywać je do roli przywódczej. Polacy mają tendencję do ustępowania na krok przed zwycięstwem, w imię błędnie pojmowanej chrześcijańskiej pokory: nie chcę być pierwszy, niech to pierwsze miejsce zajmie ktoś inny.
Wielkie zmiany będą miały miejsce tylko wtedy, gdy Polska i Polacy zdobędą międzynarodowy prestiż za sukcesy w rozwoju gospodarczym, za wynalazczość, wytrwałość, dzieła artystyczne, które przemówią do każdego. Istnieje sprzężenie zwrotne pomiędzy takimi osiągnięciami i statusem międzynarodowym Polski. Wiemy, że są ośrodki władzy i nacisku, które wciąż widzą Polskę jako bękarta Traktatu Wersalskiego. Swoimi osiągnięciami anulujemy takie poglądy. Wierzę w polską wolę zaistnienia.
W Polsce myśli się kliszami zachodniego „postępu”. Jeśli wstydzimy się naszych symboli i tradycji kładąc je na ołtarzu zachwytu nad zachodnią „nowoczesnością”, to jesteśmy obecnie zdolni do tego, by promować oryginalność i piękno naszej kultury?
Tłem Pana pytania jest przekonanie, że świat powinien być sprawiedliwy, czy raczej, że jeżeli będziemy głośno krzyczeć, to świat nam jakoś nasze krzywdy wyrówna. Otóż nie wyrówna. Rachunku krzywd na tym świecie nikt nam nie wyrówna, trzeba tej prawdzie spojrzeć w oczy i powstrzymywać się od odruchowego nieomal pokazywania, jak to Polaków los źle potraktował. Zgoda. Trudno się od tego powstrzymać. Ale trzeba się przyzwyczaić do myśli, że głośnie krzyczenie o tym, jaka dzieje się nam niesprawiedliwość, w większości wypadków zostanie zignorowane. Produktywną odpowiedzią na niesprawiedliwość jest robienie swego i osiąganie swego. Głośna korekta fałszerstw jest jak najbardziej na miejscu – stąd jestem na przykład pełna uznania dla p. Macieja Świrskiego i prowadzonej przez niego Reduty Dobrego Imienia. Ale eksponowanie klęsk – nawet jeżeli są to szlachetne klęski, jak Powstanie Warszawskie – ma inny wydźwięk w Polsce, a inny np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie szlachetne klęski się nie liczą. Nasi bohaterowie mają formować nas i przez nas mają być doceniani; nie da się na tym etapie znajomości historii w Europie i świecie podzielić się w pełni ich bohaterstwem z innymi.
W Polsce nawet współczesnej można się chwalić wieloma rzeczami, od wciąż niedocenianych i niereklamowanych osiągnięć polskiego katolicyzmu, przez studentów z Politechniki Białostockiej, którzy zbudowali nagrodzonego w międzynarodowym konkursie marsjańskiego łazika, po wyniki nastolatków w światowych rankingach zdolności poznawczych. Mieszam tu kategorie świeckie i duchowne po to, aby podkreślić, że w przeciwieństwie do tych drugich nikt właściwie nie zajmuje się rozgłaszaniem w świecie tych pierwszych. Na przykład piękna i różnorodności polskich katolickich kościołów lub tego, w jaki sposób są w Polsce traktowani są ci najmniejsi, najbardziej niepełnosprawni, dwudziestolatkowie ważący piętnaście kilo, ci, którymi opiekują się siostry zakonne w Łodzi, Ełku czy Niegowie-Samarii. Byłam, widziałam, to są rzeczy unikalne, w porównaniu np. z „magazynowaniem” czy wręcz eutanazją niepełnosprawnych w Stanach Zjednoczonych.
To, do jakiego stopnia dany kraj jest cywilizacyjnie zaawansowany, mierzy się tym, jak są w nim traktowani ci najsłabsi i najbardziej bezbronni. W takim rankingu Polska stanęłaby bardzo wysoko. To tylko jeden z wielu przykładów, z których można być prawdziwie dumnym. Ale gdzie są świeccy, biskupi czy księża podający takie rzeczy do światowej wiadomości?
Rozmawiał: Krzysztof Gędłek