9 grudnia 2015

Polski Majdan – obrona demokracji zaostrza się

Platforma Obywatelska i usłużne względem niej media nie mogą znieść faktu objęcia władzy przez PiS. Władzy zdobytej przecież w wyborach, stanowiących rzekomo dla demoliberałów wielką wartość. Liderzy opozycji i czołowi dziennikarze nawołują do obywatelskiego nieposłuszeństwa i skamlą za granicą. Czy Polskę czeka „Majdan” wymierzony przeciw „dyktaturze” PiS i przywrócenie liberałów do władzy? Czy pomoże bratnia zagranica?

 

Mainstreamowe media aż huczą od histerycznych głosów nawołujących do obrony demokracji. Demokracji zagrożonej podobno przez partię, która dopiero co wolne i powszechne wybory wygrała. Tworzony jest obraz rzekomo grożącej nam strasznej dyktatury. Czy ta nachalna propaganda ma służyć jedynie wygraniu przez liberalną opozycję wyborów za 4 lata? Czy nienawidzący PiS politycy i żurnaliści są w stanie czekać tak długo? A może podgrzewają nastroje w społeczeństwie licząc, że kadencja PiS skończy się znacznie szybciej?

Wesprzyj nas już teraz!

 

W trakcie debaty dotyczącej orzeczenia nieważności wyboru pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego na Twitterze uaktywnił się Tomasz Lis. 25 listopada napisał „Kaczyński chce swojej dyktatury. Ale jeśli chce być Janukowyczem, musi wiedzieć – w Warszawie będzie Majdan”. To tylko głupi tekścik czy realna groźba?

 

Słowa Lisa można by jeszcze zlekceważyć jako pustą gadaninę, gdyby podobne zapowiedzi nie padły z ust jednego z przywódców PO.  – W 2006 roku organizowaliśmy „Błękitny marsz”, jeśli będzie taka potrzeba, to jutro czy pojutrze znów na ulicach Warszawy zorganizujemy taki marsz. Będę do tego namawiał – powiedział Grzegorz Schetyna 26 listopada na konferencji prasowej w Łomży.

 

Do społecznej mobilizacji wzywa też człowiek kreujący się na lidera antypisowskiej opozycji – Ryszard Petru. Wyraził swoje zatroskanie kwestią posunięć PiS w kwestii Trybunału Konstytucyjnego. Stwierdził, że kolejną instytucją, po którą może sięgnąć PiS, będą media publiczne. – My sami nie zablokujemy tej szarzy PiS – powiedział polityk cytowany przez tvn24.pl. – Ważne jest, żeby był sygnał, że nasz opór, który stawiamy w nocy w parlamencie rezonuje w społeczeństwie, bo inaczej nie ma pewności, czy ludzie myślą dokładnie tak, jak my – stwierdził. Zachęcił do wyrażania sprzeciwu wobec posunięć władzy na portalach społecznościowych i na… ulicy.

 

Na 12 grudnia Komitet Obrony Demokracji zaplanował demonstrację przed Trybunałem Konstytucyjnym. Oficjalnie ma ona na celu obronę zagrożonej zdaniem lidera KOD demokracji. Manifestację popierają szefowie klubów PO, PSL i Nowoczesnej.   

 

„Obywatelska” rewolucja już powstaje?

 

Czyżby to właśnie Komitet Obrony Demokracji był pierwszym zalążkiem „obywatelskiej” rewolucji? Organizacja szumnie nawiązująca do nazwy Komitetu Obrony Robotników i mająca opornik (symbol opozycjonistów czasów PRL) w swoim logo powstała jako grupa na Facebooku. Szybko została wypromowana przez „Gazetę Wyborczą” i obecnie znana jest w całej Polsce. KOD twierdzi, że pod rządami PiS trwa „demontaż instytucji demokratycznych stojących na straży porządku prawnego i praw człowieka”. Autorzy Manifestu KOD straszą totalitaryzmem podgrzewając atmosferę zagrożenia. Być może to właśnie KOD stanie się jedną z organizacji odpowiedzialnych za przyszły „Majdan”. Na swojej stronie internetowej KOD zniechęca do pochopnego działania. Czy jednak ma to na celu zniechęcenie do wychodzenia na ulicę w ogóle? Wręcz przeciwnie. „Będziemy protestować. Będziemy się sprzeciwiać. Nie tylko w internecie. Ale nie wyjdziemy na ulicę, póki nie będziemy w pełni gotowi! Pracujemy dzień i noc, abyśmy byli na te moment gotowi” – czytamy na komitetobronydemokracji.pl.

 

Większości obywateli RP zupełnie nie obchodzi jaki sędzia zasiadać będzie w Trybunale Konstytucyjnym. Oczekiwanie, aby sami z siebie masowo wyszli na ulice, to absurd. Jednak odpowiednia, trwająca non-stop propaganda medialna może zrobić swoje i skłonić część ludzi do działania. Resztę w tej kontrolowanej „rewolucji” stanowić mogą działacze partyjni, politycy, przedstawiciele rozmaitych organizacji, a być może nawet obcych służb. Pod pretekstem spontanicznego ludowego protestu „w obronie demokracji” może oto dojść do realnego pogwałcenia demokratycznych reguł gry i wymuszenia zmiany władzy. Podobne scenariusze, znane jako różnokolorowe rewolucje, miały nie tak dawno miejsce na Ukrainie czy choćby w krajach arabskich.

 

Kto pomoże protestującym?


Liczący na jakąś formę powtórki z Majdanu opozycyjni politycy i dziennikarze niejednokrotnie podkreślają z nadzieją (pewnością?), że rządy PiS-u nie będą długie. Znany publicysta „Gazety Wyborczej” Wojciech Maziarski pisząc o tym, ile potrwają rządy PiS w Polsce twierdzi, że „o ile nie posypie się Unia Europejska i duch autorytaryzmu nie weźmie góry na całym kontynencie – raczej krótko”. Do owego skrócenia władzy przyczynić się mają „wolne media” (sic!), „organizacje społeczne”, a ostatecznie także opór Brukseli. Dziennikarz wyjaśnia przy okazji powód, dla którego Polska znalazła się w UE. „Jeśli zaś partia Jarosława Kaczyńskiego będzie próbowała zniszczyć niezależne media, organizacje pozarządowe czy inne instytucje społeczeństwa obywatelskiego oraz opozycję polityczną w parlamencie – niechybnie nadzieje się nie tylko na opór społeczeństwa, ale i na kontrę Brukseli” – stwierdza.

Wydaje się więc, że „spontaniczna” rewolucja w Polsce może liczyć na pomoc zagranicy. Światowe media, w tym te najbardziej prestiżowe poświęcają ostatnimi czasy zaskakująco dużo uwagi naszemu krajowi. Na przykład 29 listopada Jackson Diehl na łamach „Washington Post” stwierdził, że „Kaczyński, jak węgierski Wiktor Orban jest produktem obrzydliwego, przedwojennego populizmu, zamrożonego i zachowanego przez czasy komunizmu i łączącego ksenofobię, antysemityzm, prawicowy katolicyzm i tendencje autokratyczne”. W podobne tony uderzył w sobotę „The Economist”, a w niedzielę CNN. 

O zainteresowaniu zagranicy sytuacją w Polsce świadczą także plany dotyczące debaty w Parlamencie Europejskim na temat przyszłości Polski. Może do niej dojść już w przyszłym tygodniu.  

Czy Unia zdecyduje się na ingerencję w polską politykę? Niewykluczone, gdyż analogiczną sytuację widzieliśmy przed laty w Austrii, gdy w skład rządu weszła prawicowa partia Jörga Haidera – podobnie jak PiS sceptyczna m.in. wobec unijnej polityce multi-kulti. Unia Europejska zastosowała wówczas sankcje wobec tego kraju, a 14 krajów zamroziło stosunki na okres 8 miesięcy. W przypadku rządów PiS reakcja może być odpowiednio ostrzejsza, gdyż partia ta nie tylko wchodzi w skład rządu, lecz posiada praktycznie pełną władzę polityczną.

Gdyby jednak Unia nie chciała decydować się na radykalne posunięcia lub nie miała na to siły, liberalna opozycja może jeszcze zwrócić się o pomoc do rozmaitych potężnych organizacji pozarządowych. Na przykład tych należących do George’a Sorosa, wyrzuconej z Rosji jako zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Grupa ta posądzana jest przez pewnych komentatorów i polityków o inspirowanie niepokojów w krajach takich, jak Serbia, Gruzja, Egipt, Turcja i Macedonia. Tak czy owak potężni lewicowo-liberalni politycy czy instytucje skłonne obalić „dyktaturę” z pewnością się znajdą.

Inspirowane przez medialną dezinformację, koordynowane przez polityków opozycji czy grupy w rodzaju KOD i ewentualnie zagraniczne ośrodki protesty doprowadzą do kryzysu społeczno-politycznego podobnego do tego, jaki miał miejsce na Ukrainie. W takiej sytuacji aktualnej władzy trudno będzie się utrzymać – w każdym razie bez (kompromitującego) użycia siły wobec uczestników „spontanicznych” protestów lub zmobilizowania i zradykalizowania własnych zwolenników. W sytuacji chaosu, jak zapanuje, ktoś będzie musiał udzielić „bratniej pomocy”.

 

Taki scenariusz to jedynie hipoteza. To jednak nie powód by nie potraktować go poważnie.

 

Marcin Jendrzejczak

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij