Targany skandalami obyczajowymi Kościół cierpi. Jednak w obliczu tych trudnych dla katolików dni możemy być pewni jednego: Kościół zwycięży! – czytamy w książce pt. „Oglądałem już inne burze”, którą w roku 2002, w odpowiedzi na ówczesne skandale obyczajowe w Kościele w USA, wydało amerykańskie Stowarzyszenie Obrońców Tradycji, Rodziny i Własności (TFP).
Poniżej prezentujemy państwu tłumaczenie na język polski apendyksu B (pt. „Pomimo skandali obyczajowych Kościół – święty i nieśmiertelny – zwycięży!”) z książki „Oglądałem już inne burze”. Poniższy dokument TFP został po raz pierwszy opublikowany 11 kwietnia 2002 roku w formie całostronicowego artykułu w magazynie „The Washington Times”:
Wesprzyj nas już teraz!
Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą (Mt 16, 18) – tę obietnicę Jezus Chrystus uzupełnił jeszcze inną: Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą (Mt 24, 35). W ten sposób Pan nasz ustanowił jeden, święty, rzymskokatolicki i apostolski Kościół, swym Boskim słowem gwarantując jego nieśmiertelność.
Gwałtowność burzy, jaka atakuje obecnie Kościół, z dużym prawdopodobieństwem zniszczyłaby wiele ludzkich instytucji, ale nie instytucję wspieraną obietnicami samego Boga. Wrogowie Kościoła ze wszystkich sił próbują go zniesławić i zhańbić. Ciskają weń błotem i gnojem, ale nie udaje im się go skalać.
Wyrokują, że nie przetrwa on skandali wybuchających w jego łonie i dotykających go od zewnątrz, ale w ich słowach pobrzmiewa niepewność, czy rzeczywiście tak się stanie. Znając milczące świadectwo dziejów, wiedzą z doświadczenia, że Kościół jest zarówno święty, jak i nieśmiertelny. Nic nie jest w stanie go splamić, nawet niesława rodząca się pośród jej członków, ponieważ jest on nieskalaną Oblubienicą Chrystusa.
Nawet w kulminacyjnym punkcie swej męki – kiedy obelgi pod adresem Jego Boskiej Osoby, rany zadane Jego Świętemu Ciału oraz Jego publiczne upokorzenie osiągnęły szczyt – Wcielone Słowo Boże nie utraciło nic ze swej moralnej wielkości. Widzimy to na świętym Całunie Turyńskim: oto Człowiek potwornie poraniony, można wręcz powiedzieć: zakatowany, a mimo to, żaden portret czy posąg żadnego króla nie przedstawia większego majestatu, godności, honoru niż postać odbita na tej pogrzebowej tkaninie.
Haniebnie zdradzony od wewnątrz, zaciekle atakowany od zewnątrz
Tak właśnie przedstawia się sytuacja Kościoła katolickiego w dzisiejszych czasach. Znalazł się on w kulminacyjnym punkcie swej męki, haniebnie zdradzony od wewnątrz, zaciekle atakowany od zewnątrz, a jednak nic nie zakłóci jego spokoju. Kiedy ta straszna burza wreszcie ucichnie, Kościół na powrót będzie promienny i zwycięski.
Na razie jednak sztorm trwa, szerzy się ogromne cierpienie, a nasza wiara – poddawana jest próbie. Dla nas, katolików, oznacza to szokujące uświadomienie sobie, iż w Mistycznym Ciele Chrystusa narasta wrogi element – straszliwy nowotwór. Wzdragamy się na myśl o tragicznym i nienaturalnym „pokojowym współistnieniu” tego, co cnotliwe i święte z występkiem i grzechem.
Istnienie homoseksualizmu w instytucji, która jest samym sercem czystości i niewinności, to sytuacja ze wszech miar godna ubolewania. Podobnie jak fakt, iż owo „pokojowe współistnienie” trwa już od dziesiątków lat z powodu niewybaczalnego pobłażania pasterzy, którzy winni byli być gotowi w razie konieczności nawet oddać życie, by nie dopuścić owego zła do powierzonego im stada.
Katechizm Świętego Piusa X nazywa homoseksualizm grzechem wołającym o pomstę do Nieba. Katechizm Kościoła Katolickiego ogłoszony przez Ojca Świętego Jana Pawła II w roku 1992 mówi: Tradycja, opierając się na Piśmie Świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie, zawsze głosiła, że akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane. Homoseksualizm to grzech potępiony zarówno w Starym Testamencie, jak i w Nowym, jednakowo przez świętych Piotra i Pawła, a także przez ojców i doktorów Kościoła oraz przez papieży na przestrzeni dwóch tysięcy lat. Święty Piotr Damiani, doktor Kościoła mówi, że grzechu tego nie powinno się uważać za zwykły występek, ponieważ w swej potworności przekracza on wszelkie występki.
Mówimy o homoseksualizmie, gdyż stanowi on palący problem naszych czasów. Wszyscy wiemy, jak wygląda prawda: spora większość ujawnionych skandali obyczajowych to przypadki pedofilii homoseksualnej – szczególnie ohydny efekt uboczny o wiele bardziej powszechnego problemu, jakim jest homoseksualizm. Jednakże większość mediów świadomie prześlizguje się ponad problemem homoseksualizmu, naświetlając za to w oderwaniu odeń kwestię pedofilii.
Te same media bez najmniejszych skrupułów rozpętują wściekłą burzę ataków przeciw Kościołowi, jego nauce i głoszonym przezeń zasadom moralnym. Raniąc i rzucając obelgi stwarzają wrażenie, jakoby zbrodnicze zachowania jednostek stanowiły zasadę postępowania ogółu. Jest to najwyższa niesprawiedliwość wobec wszystkich księży i osób zakonnych wiernych złożonym ślubom. Co więcej, sugeruje się, jakoby skandale obyczajowe istniały z powodu celibatu. W sposób bezduszny media ignorują wiarę i uczucia miliarda katolików, nie trudząc się, by ukazać drugą stronę medalu, a mianowicie wspaniałość katolickiego duchowieństwa od wieków uwidocznianą w jego świętych.
Tajemniczy proces „samozniszczenia”
Odłóżmy jednak owe pochodzące z zewnątrz obelgi pod adresem Kościoła, by się skupić na bardziej palącym problemie wewnętrznym.
Pierwszy krok na drodze ku rozwiązaniu jakiegokolwiek problemu stanowi jego skrupulatna i dokładna analiza. Można wówczas dostrzec szkodliwe konsekwencje problemu i – przede wszystkim – przyczyny jego zaistnienia.
Problem skandali obyczajowych nie miałby w Kościele racji bytu, gdyby nie karygodne zaniedbania licznych duszpasterzy oraz (w niektórych przypadkach) zasługujący na najwyższe potępienie współudział w nich. Duchowieństwu postawić można wiele poważnych zarzutów. A ileż łez by obeschło i zamieniło się w radość, gdyby wierni zobaczyli biskupów takich jak wspaniały John Newmann – czwarty biskup Filadelfii (1852-1860) – bez lęku stający do walki ze wszystkimi, którzy chcieli skrzywdzić Chrystusową owczarnię. Należy więc usilnie błagać Boga o posłanie ku nam świętych i bohaterów, aby uczyli, prowadzili i uświęcali Jego Kościół.
Czy jednak za taki stan rzeczy odpowiada wyłącznie duchownych? Czy aby przypadkiem i my – katolicy świeccy – nie ponosimy (w różnym stopniu) winy? Oczywiście, zaufaliśmy czujności naszych pasterzy. Czujemy jednak, że nasze zaufanie zostało zdradzone. Pan nasz Jezus Chrystus nie tylko pasterzy miał na myśli mówiąc: Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie (Mt 26, 41) – słowa te skierował również do nas.
Czy czuwaliśmy i modliliśmy się? Niestety, nie. W Ogrodzie Oliwnym bylibyśmy jednymi z tych, którzy posnęli. Chcąc by przedstawiona przez nas analiza była uczciwa, musimy to uczciwie przyznać.
Kilkadziesiąt lat temu Ojciec Święty Paweł VI ostrzegał, iż dym szatana wkradł się do Kościoła. Stwierdził także, iż Kościół doświadcza procesu samozniszczenia. Czy wzięliśmy sobie to ostrzeżenie do serca? Czy zbadaliśmy ów tajemniczy proces? Czy zanalizowaliśmy metody jego działania? Czy podjęliśmy wysiłek zrozumienia sposobu, w jaki oddziaływał on zarówno na księży, jak i na wiernych?
Pozwoliliśmy, by dym szatana wypełnił każdy zakątek i każdą szczelinę Kościoła. Rozluźnił nas i znieczulił na podobieństwo środka odurzającego. Osłabił naszego ducha walki. Rozpowszechniła się obojętność, pozwalając procesowi samozniszczenia dokonać jego nikczemnego dzieła. Dziś widzimy tego konsekwencje.
Dym szatana szerzył także w Kościele intelektualny i moralny relatywizm. Ów relatywizm nie oszczędził niczego: wzniosłego powołania i świętości kapłanów i biskupów; pełnej szacunku i rozmodlenia atmosfery w kościołach; panowania piękna w sztuce i architekturze kościelnej; poszanowania konsekrowanego życia religijnego; zasad skromności w ubiorze, nie tylko w miejscach publicznych, ale także w kościołach – i wielu jeszcze innych dziedzin życia. Na cel wzięto wszystko, co uwzniośla dusze wiernych; wszystko, co napełnia je podziwem i głęboką czcią dla nadprzyrodzoności.
Relatywizm w sposób nieunikniony stopniowo osłabiał w sumieniach wiernych pojęcia dobra i zła, grzechu i łaski, występku i cnoty. Jasne nauczanie Kościoła na temat każdego aspektu zachowań seksualnych zostało z czasem rozmyte. Cnotę zastąpiono żałosną duchowością dobrego samopoczucia, tak iż ostatecznie upadliśmy tam, gdzie znajdujemy się obecnie – oto niezbity dowód na istnienie w naszych czasach procesu określonego przez papieża mianem szatańskiego.
Niektórzy krytycy – wiedzeni bardziej emocjami i siła nawyku niż logicznym rozumowaniem – będą zaprzeczać istnieniu procesu samozniszczenia. Niestety, media codziennie przynoszą coraz bardziej ewidentne oznaki jego działania. Widząc Kościół tak bardzo cierpiący z powodu skandali obyczajowych jego wrogowie – zarówno zewnętrzni, jak i wewnętrzni – spieszą z krzykiem domagać się dalszych „reform”. Otwarcie przeciwstawiając się Magisterium Kościoła, żądają, by Kościół zniósł celibat księży oraz zaakceptował wyświęcanie kobiet, rozwody, antykoncepcję, aborcję, a nawet homoseksualizm. A tego właśnie Kościół czynić nie powinien! Byłby to bowiem kolejny krok w kierunku otchłani totalnego relatywizmu.
Zawrócić z obranej drogi
Kiedy już otworzyły się nasze oczy, musimy się wzywolić z problemu, w jakim się znaleźliśmy. Istnieje jeden tylko sposób, by tego dokonać: trzeba zawrócić z obranej drogi. Trzeba powrócić tam, skąd przyszliśmy. Jedynie w pełni nauczania Kościoła odnajdziemy rozwiązanie obecnego kryzysu. W ciągu dwóch tysięcy lat Kościół radził sobie z wieloma trudnymi sytuacjami. I dziś jest tak samo zdolny to uczynić.
Pierwszym a zarazem oczywistym krokiem jest modlitwa.
Drugi to czuwanie – tak, jak poleciła nam Matka Boża. Musimy wyostrzyć zdolność czuwania i zwracania uwagi na przyczajone niebezpieczeństwo, a kiedy się ono pojawi (zwłaszcza, przyjdzie w owczej skórze), musimy wiedzieć, w jaki sposób stawić mu opór i jak oceniać rzeczy w świetle zasad katolickich.
Konieczne też jest jasne rozumienie nieprzemijających prawd wiary oraz niezmiennych zasad moralności. W tym celu musimy się uczyć. Nauka od podstaw wszystkiego, co głosi Kościół, na nowo rozbudzi w naszych sercach gorącą miłość wszystkich zasad od dawna podkopywanych przez relatywizm.
Wezwanie do heroizmu
Trzecim krokiem jest właściwe rozumienie świętości jako heroicznej walki w obronie cnoty. Prawdziwa i bohaterska cnota nie jest anemiczna ani skoncentrowana wyłącznie na sobie. Jest owocna w posłudze apostolskiej dla innych. Odrzuca budowanie stref komfortu i ludzką wygodę – obawę przed stwarzaniem sobie komplikacji. Skonfrontowana z opozycją (czy to zewnętrzną, czy wewnętrzną) nie płaszczy się, ale śmiało głosi wiarę i solidną naukę. Prawdy nie należy się wstydzić. Jezus Chrystus chce, żebyśmy wywierali wpływ na społeczeństwo – na podobieństwo drożdży, które sprawiają, że ciasto rośnie. Oczekuje od nas odwagi w obliczu publicznego wyszydzania – odwagi świętej Weroniki. Zaprasza nas do heroizmu: Do każdego, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie (Mt 10, 32).
Ażeby jednak ta podróż powrotna do domu Ojca została zwieńczona sukcesem, musi się stać prawdziwą duchową krucjatą, z całym oddaniem sprawie, z całym poświęceniem i całą gorliwością dawnych bohaterów. Tych, którzy w Clermont odpowiedzieli na wezwanie błogosławionego Urbana II, przy wtórze okrzyku: Bóg tak chce! wyruszając na pierwszą krucjatę.
Jeśli ów duch krucjat zapłonie w naszych piersiach, nasi kościelni przywódcy nie będą mieli żadnych wątpliwości, iż mogą liczyć na nasze entuzjastyczne wsparcie, o ile sami odważnie zaatakują proces samozniszczenia z niezbędnym wigorem pasterzy broniących swego stada przed wygłodniałymi wilkami.
Kościół przetrwa – nie ma co do tego cienia wątpliwości
Jeżeli zarówno duchowieństwo jak i świeccy będą wykonywać swoje obowiązki z niezawodną pomocą Najświętszej Maryi Panny, świętego Józefa, Jej Przeczystego Oblubieńca i Obrońcy Kościoła Powszechnego, a także wszystkich aniołów i świętych, to zostaniemy sowicie wynagrodzeni i ujrzymy zwycięstwo Kościoła w niejednej jeszcze bitwie. Obecny kryzys to zaledwie kolejny epizod (choć w istocie jeden z najgorszych) w jego wspaniałej historii walki ze złem.
Przypomina nam o tym katolicki intelektualista, profesor Plinio Corrêa de Oliveira na kartach swego wiekopomnego dzieła Rewolucja i Kontrrewolucja:
„Wśród burz, które on dzisiaj przechodzi, mógłby dumnie i spokojnie powiedzieć: Alios ego vidi ventos; alias prospexi animo procellas (Już widziałem inne wichry, już oglądałem inne burze – Cyceron). Kościół walczył na innych lądach z przeciwnikami pochodzącymi z innych ludów i nadal zapewne będzie stawiać czoła problemom oraz wrogom całkiem odmiennym od tych dzisiejszych, aż do końca czasów”.
Tekst stanowi tłumaczenie apendyksu B pracy pt. „Oglądałem już inne burze” (I Have Weathered Other Storms: A Response to the Scandals and Democratic Reforms that Threaten the Catholic Church). Dokument TFP pierwotnie ukazał się w „The Washington Times”
w formie całostronicowego artykułu.
Tłumaczenie: Monika Wolak.
Żaden utwór zamieszczony w Portalu PCh24.pl (www.PCh24.pl) nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie, bez zgody Fundacji Instytutu Edukacji Społecznej i Religijnej im. Ks. Piotra Skargi z siedzibą w Krakowie (Wydawca). Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody Wydawcy jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Prośbę o zgodę należy kierować do Redakcji Portalu na adres [email protected]. Zgoda udzielana jest w formie pisemnej lub elektronicznej.
Rozpowszechnianie utworów, po uzyskaniu zgody, możliwe jest tylko pod warunkiem podania bezpośrednio pod publikowanym utworem informacji o źródle pochodzenia (PCh24.pl) oraz odnośnika do strony źródłowej (link z atrybutem rel=”follow”). Zgoda nie obejmuje ilustracji do tekstów. Niniejsza klauzula nie dotyczy użytkowników Portalu, linkujących utwory zamieszczone w Portalu w mediach społecznościowych.